TSA. Legenda rodzimego heavy metalu
KATEGORIA: Muzyka
TSA - legenda rodzimego heavy metalu. Prekursorzy gatunku w Polsce, starzy wyjadacze sceny. Wciąż w formie, postanowili przypomnieć, że heavy metal wciąż żyje i nie odkłada skóry do szafy.
20 lutego 2016 r. godz. 20:00
Przed wejściem do klubu Blue Note wita nas trzydziestometrowa kolejka wyczekujących na koncert. Spoglądam na wydarzenie w telefonie: koncert wyprzedany. Choć wiedziałam, że Poznaniowi nie brakuje fanów ciężkiego grania, byłam mile zaskoczona tak ogromnym zainteresowaniem zespołem pokolenia naszych rodziców. Kolejka jednak idzie szybko i po krótkim czasie znajdujemy się w klubie.
godz. 20:20
W środku nad tłumem wisi ciężki zapach wszechobecnych skórzanych katan, który sprawia, że czuję się jak w domu. Rozglądam się dookoła i po raz kolejny publika mnie zaskakuje. Rozstrzał wiekowy i klasowy miesza się jak dzisiejsza deszczowa pogoda z buzującą energią panującą w Blue Note. Spotkać można tu młodych, długowłosych dzieciaków odpowiadających za młyn pod sceną, siwiejących metali chcących przypomnieć sobie czasy młodości, całe rodziny z dziećmi czy brodatych drwali, którzy być może z ciekawości przyszli usłyszeć na własne uszy umiejętności wokalne Piekarczyka, który przez wiele lat zasiadał na jurorskim fotelu talent show. Po dziesięciu minutach zespół wychodzi na scenę z półgodzinnym opóźnieniem. Piekarczyk wita nas słowami przeprosin, publika jednak dawno zapomina o wyczekiwaniu na grupę i przekrzykuje frontmana skandowaniem nazwy zespołu. TSA nie musi rozgrzewać ludzi. Od pierwszego utworu tłum szaleje i wyśpiewuje całe teksty wraz z wokalistą. Od pierwszych minut fani też idą “na falę”, jednak po paru utworach Piekarczyk mówi do mikrofonu: “Słuchajcie, odpuśćcie to latanie na rękach. Dziwne jest to lądowanie pod sceną. Co za durny zwyczaj. Co to, punk rock jakiś? To jest TSA”. Jak z każdym słowem frontmana, fani przyjęli je okrzykami i aplauzem, stosując się do jego prośby. Tego wieczoru w repertuarze nie zabrakło takich utworów jak: "Chodzą ludzie”, “Heavy Metal świat”, “Alien”, czy “51”, który - już tradycyjnie - Piekarczyk zapowiedział w poważniejszym tonie i dedykował ważnemu tematowi. Dzisiejszego wieczoru utwór poświęcił sytuacji politycznej: "aby dzieci nasze i wnuki nie musiały już martwić się jutrem i mogły żyć w pokoju”. W czasie trwania całego koncertu najwyraźniej usłyszeć można było prośby o najpopularniejszy chyba utwór grupy mowa o “Kocicy”. Wystarczyło usłyszeć ze sceny “kici, kici” i wszyscy wiedzieli, że zaraz popłyną pierwsze dźwięki klasyka i będzie to najjaśniejszy punkt wieczoru. To ten utwór zespół rozciąga do dwudziestu minut, podczas których Piekarczyk mistrzowsko panuje nad publiką sprawiając, że cały klub entuzjastycznie odpowiadał na zaśpiewki wokalisty. To także moment, w którym Andrzej Nowak znakomicie panuje nad wiosłem prezentując wyśmienite solówki przy mocnych, zdecydowanych uderzeniach na perkusji Marka Kapłona. Po niemal dwóch godzinach zespół zszedł ze sceny. Wciąż czując niedosyt, fani skandowali “TSA” jeszcze kolejne dwadzieścia minut.
godz. 22:20
Muszę przyznać, że początkowe zaskoczenie frekwencją na koncercie z czasem ustąpiło myśli, że to oczywiste dlaczego ludzie uderzają drzwiami i oknami na koncert. Marek Piekarczyk udowodnił, że emerytura mu nie w głowie, z osłupieniem słuchałam potężnego głosu, który bez problemu przebijał się przez mocną ścianę dźwięku gitar i perkusji. TSA pomimo wiekowości samego zespołu, ani na moment nie pozwoliło nam o tym pomyśleć - zachowali świeżość i energię z czasów świetności. Chociaż może to właśnie teraz przechodzą swoje złote lata, wypełniając kluby po brzegi na każdym koncercie zagorzałymi fanami. Zresztą nie od dziś wiadomo, że to heavy metal ma najwierniejszych fanów ze wszystkich gatunków muzycznych. Wiem jedno - na kolejny koncert przyjdę pół godziny wcześniej, by spod samej sceny podziwiać kunszt grania profesjonalistów połączony ze spontaniczną zabawą i czystą radością z występu.
Alexandra Lis - Redakcja Muzyczna
20 lutego 2016 r. godz. 20:00
Przed wejściem do klubu Blue Note wita nas trzydziestometrowa kolejka wyczekujących na koncert. Spoglądam na wydarzenie w telefonie: koncert wyprzedany. Choć wiedziałam, że Poznaniowi nie brakuje fanów ciężkiego grania, byłam mile zaskoczona tak ogromnym zainteresowaniem zespołem pokolenia naszych rodziców. Kolejka jednak idzie szybko i po krótkim czasie znajdujemy się w klubie.
godz. 20:20
W środku nad tłumem wisi ciężki zapach wszechobecnych skórzanych katan, który sprawia, że czuję się jak w domu. Rozglądam się dookoła i po raz kolejny publika mnie zaskakuje. Rozstrzał wiekowy i klasowy miesza się jak dzisiejsza deszczowa pogoda z buzującą energią panującą w Blue Note. Spotkać można tu młodych, długowłosych dzieciaków odpowiadających za młyn pod sceną, siwiejących metali chcących przypomnieć sobie czasy młodości, całe rodziny z dziećmi czy brodatych drwali, którzy być może z ciekawości przyszli usłyszeć na własne uszy umiejętności wokalne Piekarczyka, który przez wiele lat zasiadał na jurorskim fotelu talent show. Po dziesięciu minutach zespół wychodzi na scenę z półgodzinnym opóźnieniem. Piekarczyk wita nas słowami przeprosin, publika jednak dawno zapomina o wyczekiwaniu na grupę i przekrzykuje frontmana skandowaniem nazwy zespołu. TSA nie musi rozgrzewać ludzi. Od pierwszego utworu tłum szaleje i wyśpiewuje całe teksty wraz z wokalistą. Od pierwszych minut fani też idą “na falę”, jednak po paru utworach Piekarczyk mówi do mikrofonu: “Słuchajcie, odpuśćcie to latanie na rękach. Dziwne jest to lądowanie pod sceną. Co za durny zwyczaj. Co to, punk rock jakiś? To jest TSA”. Jak z każdym słowem frontmana, fani przyjęli je okrzykami i aplauzem, stosując się do jego prośby. Tego wieczoru w repertuarze nie zabrakło takich utworów jak: "Chodzą ludzie”, “Heavy Metal świat”, “Alien”, czy “51”, który - już tradycyjnie - Piekarczyk zapowiedział w poważniejszym tonie i dedykował ważnemu tematowi. Dzisiejszego wieczoru utwór poświęcił sytuacji politycznej: "aby dzieci nasze i wnuki nie musiały już martwić się jutrem i mogły żyć w pokoju”. W czasie trwania całego koncertu najwyraźniej usłyszeć można było prośby o najpopularniejszy chyba utwór grupy mowa o “Kocicy”. Wystarczyło usłyszeć ze sceny “kici, kici” i wszyscy wiedzieli, że zaraz popłyną pierwsze dźwięki klasyka i będzie to najjaśniejszy punkt wieczoru. To ten utwór zespół rozciąga do dwudziestu minut, podczas których Piekarczyk mistrzowsko panuje nad publiką sprawiając, że cały klub entuzjastycznie odpowiadał na zaśpiewki wokalisty. To także moment, w którym Andrzej Nowak znakomicie panuje nad wiosłem prezentując wyśmienite solówki przy mocnych, zdecydowanych uderzeniach na perkusji Marka Kapłona. Po niemal dwóch godzinach zespół zszedł ze sceny. Wciąż czując niedosyt, fani skandowali “TSA” jeszcze kolejne dwadzieścia minut.
godz. 22:20
Muszę przyznać, że początkowe zaskoczenie frekwencją na koncercie z czasem ustąpiło myśli, że to oczywiste dlaczego ludzie uderzają drzwiami i oknami na koncert. Marek Piekarczyk udowodnił, że emerytura mu nie w głowie, z osłupieniem słuchałam potężnego głosu, który bez problemu przebijał się przez mocną ścianę dźwięku gitar i perkusji. TSA pomimo wiekowości samego zespołu, ani na moment nie pozwoliło nam o tym pomyśleć - zachowali świeżość i energię z czasów świetności. Chociaż może to właśnie teraz przechodzą swoje złote lata, wypełniając kluby po brzegi na każdym koncercie zagorzałymi fanami. Zresztą nie od dziś wiadomo, że to heavy metal ma najwierniejszych fanów ze wszystkich gatunków muzycznych. Wiem jedno - na kolejny koncert przyjdę pół godziny wcześniej, by spod samej sceny podziwiać kunszt grania profesjonalistów połączony ze spontaniczną zabawą i czystą radością z występu.
Alexandra Lis - Redakcja Muzyczna