Opener Festival 2016
KATEGORIA: Muzyka
Podążając za tekstem piosenki jednego z artystów występujących na Openerze i delikatnie go przekształcając można napisać w ten sposób: "Rzuć to wszystko co złe, co męczy Cię.. i dawaj na Opka!" Już pierwszego dnia festiwalu, a dokładniej w centrum Gdyni na scenie Open Stage zaprezentowała się artystka doskonale znana z anteny Radio Afera. Artystka na co dzień przebywająca w Poznaniu, nagrywająca w Poznaniu i występująca pod pseudonimem Asia i Koty – dla tych, którzy gustują w melancholijnych, spokojnych, songwriterskich klimatach była to pozycja obowiązkowa na dobre rozpoczęcie festiwalu! Oczywiście line-up Opener'a prezentował się, jak rokrocznie zresztą, bardzo obficie, a uczestnicy niestety musieli wybierać czy lepiej zostać do końca i słuchać Red Hot'ów, czy raczej zmierzać w stronę Tent'a, aby wsłuchać się w instrumenty dęte i poetyckie brzmienia zespołu Beirut – oczywiście to tylko jeden z ciężkich wyborów, których dokonać musieli Openerowicze. Pierwszy dzień, środa i od początku dostajemy mocny strzał w postaci The Last Shadow Puppets, czyli formacji złożonej z takich muzyków jak Alex Turner (Arctic Monkeys) i Miles Kane (The Rascals). Jak można się było
spodziewać Brytyjczycy w swoim stylu oraz w bardzo przekonywujący sposób zaprezentowali materiał, który do tej pory udało im się wypracować. I właśnie tutaj pojawia się pierwszy dylemat – PJ Harvey czy Florence + The Machine? Niestety nie udało mi się dotrzeć na PJ Harvey, ale trzymam kciuki, że Brytyjka po tym koncercie tak pokochała polską publikę, że w mgnieniu oka wróci do naszego kraju. Wracając jednak do festiwalu, do Main Stage i do Florence + The Machine – koncert jak każdy inny z dobrze znanym i lubianym materiałem. Mam jednak wrażenie, że nieszczęśliwy upadek wokalistki na początku występu zdecydowanie wpłynął na jej późniejszą formę i być może dlatego Florence + The Machine nie brzmiało tak wzniośle jak na płytach – mimo to koncert stał na wysokim poziomie o czym świadczyć mogła liczba fanów, która doskonale znała repertuar tej formacji i na każdym kroku dało się usłyszeć śpiew. Wreszcie
nastał moment, na który zacierałem ręce (pierwszy z dwóch), czyli występ w Alter Stage. Występ, który nie zgromadził tłumów, ale który zdecydowanie stał na bardzo wysokim poziomie, a za poziom tego wydarzenia odpowiedzialny był Mac DeMarco ze swoim bandem. Mac DeMarco na pierwszy rzut oka wydaję się być chłopakiem, który dorastał w Teksasie a swoim outfitem chce nam przekazać, że możemy
szykować się na dawkę rock and rolla oraz country. I może o ile w drugiej części poprzedniego zdania jest ziarno prawdy, tak w pierwszej ani grama. Jeśli ktoś zastanawia się czy Kanada stoi tylko Celine Dion bądź Justinem Bieberem to jest w błędzie. Mac DeMarco sprawia, że kandyjski rock and roll wraca do łask – póki co raczkuje, ale mam nadzieję, że "jizz jazz" - jak sam określa swoją muzykę Mac DeMarco – niedługo zajrzy na salony a w tym wszystkim pomoże świetny występ na Openerze. I dalej, do pokonania kolejne metry z Tenta na Main'a, aby zdążyć na zagrożony występ Tame Impala. Okazuje się, że zaplecze medyczne Opener'a stoi na bardzo wysokim poziomie, gdyż to właśnie tamtejsi medycy uratowali koncert a także uzdrowili gardło Kevina Parkera, czyli frontmena Tame Impala. Dziękuję! Drugi moment, na który tak bardzo czekałem, i który wbił mnie w ziemię. Wszystko brzmiało idealnie – gitary, perkusja, wokal, a do tego wizualki. Był to koncert, który w fenomenalny sposób zakończył zmagania pierwszego dnia gdyńskiego festiwalu. Wydawać się mogło, że każdy kolejny dzień będzie stał pod hasłem "Feels Like We Only Go Backwards".
Dzień drugi, słońce a czasami niepokojący deszcz. Na szczęście pogoda dopisała i koncerty zapowiadały się ciekawie. I znowu Tent, Alter, Main... oraz strefa kibica, która została specjalnie uruchomiona na mecz Polska – Portugalia. Dzień rozpoczęty od koncertu formacji Foals, którzy na festiwalach, koncertach i live'ach wypadają wyśmienicie – tak było i tym razem. Półtorej godzinny występ na wysokim poziomie zaostrzył apetyty na kolejne koncerty oraz wprawił w bojowy nastrój wszystkich tych, którzy udali się do strefy kibica na mecz – w tej części znalazłem się ja i w 2. minucie meczu zastanawiałem się czy jakikolwiek artysta zdoła wykrzesać takie emocje wśród publiczności jak gol Roberta Lewandowskiego? Wybiła godzina 21.45, po pierwszej połowie meczu, publika ruszyła w stronę sceny głównej, aby usłyszeć Kalifornijczyków z formacji Red Hot Chilli Peppers. Californication, Otherside i inne sztampowe utwory przemieszały się z materiałem z nowej płyty a Anthony Kiedis i spółka pokazali na czym polega kalifornijski rock. Oczywiście trzeba wspomnieć o jakże kolorowym stroju basisty, czyli popularnego Flea – i tak samo jak kolorowy był jego strój tak samo barwna była gra na basie! Chad Smith na perkusji dał popis jakiego można było się spodziewać, a do złudzenia podobny do Frusciante Josh Klinghoffer dotrzymał kroku kolegom z zespołu. Zdecydowanie był to moment, który zgromadził pod sceną największą ilość ludzi, co przełożyło się pewnie na rekordową liczbę osób na festiwalu od początku jego istnienia. Kiedy ludzie słuchali jeszcze gitarowo-balladowo brzmiącego zespołu Red Hot Chilli Peppers skierowałem się w kierunku Tent Stage, aby ustawić się możliwe blisko sceny kiedy zostanie ona wypełniona przez muzyków formacji Beirut. Trąbki, trąbki, trąbki i ich brzmienie. Koncert, który trwał ponad półtorej godziny i każdy kolejny utwór był obficie oklaskiwany. Beirut zauroczył publikę swoim romantycznym a czasami nawet orientalnym brzemieniem zdecydowanie plasuje się w czołówce koncertów, które miały miejsce podczas tegorocznej edycji Opener'a. M83 słyszane tylko we fragmencie ze względu na wręcz tragiczny wybór między Tent Stage a Orange Main Stage. Akurat udało mi się usłyszeć sztampowy już dla repertuaru francuskiego producenta utwór "Midnight City" i sądzę, że jak najbardziej M83 ze swoją elektroniczną formą wniósł trochę energii w zmęczoną już publikę Opener'a. Zakończenie tego dnia, czyli Tent Stage i występ Caribou. Tym razem spokojnie pod telebimem w oczekiwaniu na utwór "Jamelia". W innej, openerowej aranżacji ten utwór nie przemawia tak jak wybrzmiewa on jako zwieńczenie płyty zatytuołwanej "Swim". Zdecydowanie eksperymentalny występ Dan'a Smitha na zakończenie dnia nr 2.
Dzień 3 i powrót do cytatu z początku artykułu, czyli Zbigniew Wodecki with Mitch & Mitch Orchestra and Choir. Bohater ostatnich sezonów festiwalowych – pojawił się na Off'ie i jak dało się usłyszeć dobrze wypadł również na Openerze. Z Main Stage kolejny raz w kierunku Tent'a, tym razem usłyszeć duet Rysy z gościnnym udziałem Justyny Święs oraz Piotra Zioły (tego drugiego w kawałku "Przyjmij brak"). Elektroniczny występ zdecydowanie wprowadzał nas w imprezowy klimat a wizualizacje mogły przyprawić o dreszcze. Tent do Alter, aby usłyszeć Kurt Vile & The Violators. Kurt Vile, czyli artysta, który dla mnie najlepiej wypada w takich utworach jak "Baby's Arms" tym razem zaprezentował się nieco mocniej, bardziej rockowo a mniej jak Kurt Vile. Tym spokojnym rytmem zmierzałem w kierunku sceny głównej, aby usłyszeć formację LCD Soundsystem, która słynie z fenomenalnych koncertów. James Murphy, który reaktywował działalność LCD Soundsystem w 2015 roku dał koncert zapadający w pamięć na długi czas. Utwory takie jak "Daft Punk is Playing at My House" czy "I Can Change" na pewno świadczyły o tym, że polska publiczność nie zapomniała o zespole LCD Soundsystem. Koncert, na który złożyło się 13 utworów bardzo energetycznych oraz elektroniczno-danceowo-punkowo-disco. Po LCD Soundsystem na szczęście nie trzeba było się nigdzie ruszać a jedynie spokojnie wyczekiwać kolejnego występu na scenie głównej , czyli muzyków Sigur Rós. Koncert rozpoczął się najnowszym utworem "Óveður", aby następnie przeprowadzić nas przez całą twórczość od "Von", "Takk" przez inne albumy Islandczyków. Magiczny spektakl, wzmocniony fenomenalną instalacją świetlną na scenie, uzupełniony wszechogarniającym natchnieniem muzyków dał nam koncert kompletny. Ciarki na ciele, spalony smyczek, rozwalone bębny, falset oraz długo trwająca owacja po koncercie to tylko kilka określeń na opisanie tego co zaprezentowali muzycy z Sigur Rós. Po tej baśniowej muzyce przyszła pora na rozluźnienie w postaci Paula Kalkbrennera, którego występ kończył 3 dzień zmagań w Gdyni.
Ostatni, czyli 4. dzień Openera i szarość, która prawdopodobnie przywieźli ze sobą z Islandii muzycy Sigur Rós. Pogoda tym razem nie dopisała i niestety ostatni dzień stał pod znakiem parasoli , kaloszy oraz wszelkiego rodzaju przeciwdeszczówek. Jednak nawet to nie sprawiło, że teren festiwalu opustoszał. Poznański akcent na Main Stage'u, a dzień wcześnie na Gdynia Open Stage, czyli Terrific Sunday. Miło widzieć, że poznaniacy, znani z Afery, świetnie wypadają podczas tak dużego festiwalu jakim zdecydowanie jest Opener. Mimo to ostatni dzień owiany był dużą dozą zmęczenia a ratunkiem na to były napoje energetyczne bądź nieco bardziej alternatywnie kawa. Może dlatego 4. dzień festiwalu był mocno obsadzony popowymi brzmieniami. Jednak wśród muzyki popowej znalazło się miejsce dla takiej grupy jak At The Drive In. Podobnie jak w przypadku LCD Sondsystem, tak w przypadku ATDI grupa wznowiła działalność w tym roku i udało im się już odwiedzić nasz kraj. Mocne, gitarowe granie dobrze znane fanom The Mars Volta. At The Drive In w mocnym, rockowym, oldschoolowym oraz progresywnym brzmieniu było idealną alternatywą dla 4. dnia festiwalu. Popowo-elektroniczne CHVRCHES oraz Grimes idealnie współbrzmiały z show, które zafundował nam Pharell Williams. Muzyk dwoił się i troił, grał swoje starsze przeboje, ale wśród zmęczonej już 4-dniowym przemieszczaniem się po terenie festiwalu publiczności można było wyczuć, że czekają na jakże dobrze wszystkim znane "Happy", aby w ten sposób zakończyć Opener'a.
Oczywiście Opener to nie tylko Orange Main Stage, Tent Stage, Alter Stage czy Gdynia Open Stage. Wśród całej przestrzeni znalazło się także miejsce dla: strefy fashion, festiwalowego kinoteatru, muzeum, Beat Stage oraz Firestone Stage. Przestrzenie, które przychodzi pokonać podczas tego festiwalu nie pozwalają na usłyszenie każdego wykonawcy, więc niestety trzeba dokonać ciężkich wyborów i zdecydować - czy chcemy imprezować czy może przyjechaliśmy kontemplować muzykę?
Jakub Olachowski - Redakcja Muzyczna
spodziewać Brytyjczycy w swoim stylu oraz w bardzo przekonywujący sposób zaprezentowali materiał, który do tej pory udało im się wypracować. I właśnie tutaj pojawia się pierwszy dylemat – PJ Harvey czy Florence + The Machine? Niestety nie udało mi się dotrzeć na PJ Harvey, ale trzymam kciuki, że Brytyjka po tym koncercie tak pokochała polską publikę, że w mgnieniu oka wróci do naszego kraju. Wracając jednak do festiwalu, do Main Stage i do Florence + The Machine – koncert jak każdy inny z dobrze znanym i lubianym materiałem. Mam jednak wrażenie, że nieszczęśliwy upadek wokalistki na początku występu zdecydowanie wpłynął na jej późniejszą formę i być może dlatego Florence + The Machine nie brzmiało tak wzniośle jak na płytach – mimo to koncert stał na wysokim poziomie o czym świadczyć mogła liczba fanów, która doskonale znała repertuar tej formacji i na każdym kroku dało się usłyszeć śpiew. Wreszcie
nastał moment, na który zacierałem ręce (pierwszy z dwóch), czyli występ w Alter Stage. Występ, który nie zgromadził tłumów, ale który zdecydowanie stał na bardzo wysokim poziomie, a za poziom tego wydarzenia odpowiedzialny był Mac DeMarco ze swoim bandem. Mac DeMarco na pierwszy rzut oka wydaję się być chłopakiem, który dorastał w Teksasie a swoim outfitem chce nam przekazać, że możemy
szykować się na dawkę rock and rolla oraz country. I może o ile w drugiej części poprzedniego zdania jest ziarno prawdy, tak w pierwszej ani grama. Jeśli ktoś zastanawia się czy Kanada stoi tylko Celine Dion bądź Justinem Bieberem to jest w błędzie. Mac DeMarco sprawia, że kandyjski rock and roll wraca do łask – póki co raczkuje, ale mam nadzieję, że "jizz jazz" - jak sam określa swoją muzykę Mac DeMarco – niedługo zajrzy na salony a w tym wszystkim pomoże świetny występ na Openerze. I dalej, do pokonania kolejne metry z Tenta na Main'a, aby zdążyć na zagrożony występ Tame Impala. Okazuje się, że zaplecze medyczne Opener'a stoi na bardzo wysokim poziomie, gdyż to właśnie tamtejsi medycy uratowali koncert a także uzdrowili gardło Kevina Parkera, czyli frontmena Tame Impala. Dziękuję! Drugi moment, na który tak bardzo czekałem, i który wbił mnie w ziemię. Wszystko brzmiało idealnie – gitary, perkusja, wokal, a do tego wizualki. Był to koncert, który w fenomenalny sposób zakończył zmagania pierwszego dnia gdyńskiego festiwalu. Wydawać się mogło, że każdy kolejny dzień będzie stał pod hasłem "Feels Like We Only Go Backwards".
Dzień drugi, słońce a czasami niepokojący deszcz. Na szczęście pogoda dopisała i koncerty zapowiadały się ciekawie. I znowu Tent, Alter, Main... oraz strefa kibica, która została specjalnie uruchomiona na mecz Polska – Portugalia. Dzień rozpoczęty od koncertu formacji Foals, którzy na festiwalach, koncertach i live'ach wypadają wyśmienicie – tak było i tym razem. Półtorej godzinny występ na wysokim poziomie zaostrzył apetyty na kolejne koncerty oraz wprawił w bojowy nastrój wszystkich tych, którzy udali się do strefy kibica na mecz – w tej części znalazłem się ja i w 2. minucie meczu zastanawiałem się czy jakikolwiek artysta zdoła wykrzesać takie emocje wśród publiczności jak gol Roberta Lewandowskiego? Wybiła godzina 21.45, po pierwszej połowie meczu, publika ruszyła w stronę sceny głównej, aby usłyszeć Kalifornijczyków z formacji Red Hot Chilli Peppers. Californication, Otherside i inne sztampowe utwory przemieszały się z materiałem z nowej płyty a Anthony Kiedis i spółka pokazali na czym polega kalifornijski rock. Oczywiście trzeba wspomnieć o jakże kolorowym stroju basisty, czyli popularnego Flea – i tak samo jak kolorowy był jego strój tak samo barwna była gra na basie! Chad Smith na perkusji dał popis jakiego można było się spodziewać, a do złudzenia podobny do Frusciante Josh Klinghoffer dotrzymał kroku kolegom z zespołu. Zdecydowanie był to moment, który zgromadził pod sceną największą ilość ludzi, co przełożyło się pewnie na rekordową liczbę osób na festiwalu od początku jego istnienia. Kiedy ludzie słuchali jeszcze gitarowo-balladowo brzmiącego zespołu Red Hot Chilli Peppers skierowałem się w kierunku Tent Stage, aby ustawić się możliwe blisko sceny kiedy zostanie ona wypełniona przez muzyków formacji Beirut. Trąbki, trąbki, trąbki i ich brzmienie. Koncert, który trwał ponad półtorej godziny i każdy kolejny utwór był obficie oklaskiwany. Beirut zauroczył publikę swoim romantycznym a czasami nawet orientalnym brzemieniem zdecydowanie plasuje się w czołówce koncertów, które miały miejsce podczas tegorocznej edycji Opener'a. M83 słyszane tylko we fragmencie ze względu na wręcz tragiczny wybór między Tent Stage a Orange Main Stage. Akurat udało mi się usłyszeć sztampowy już dla repertuaru francuskiego producenta utwór "Midnight City" i sądzę, że jak najbardziej M83 ze swoją elektroniczną formą wniósł trochę energii w zmęczoną już publikę Opener'a. Zakończenie tego dnia, czyli Tent Stage i występ Caribou. Tym razem spokojnie pod telebimem w oczekiwaniu na utwór "Jamelia". W innej, openerowej aranżacji ten utwór nie przemawia tak jak wybrzmiewa on jako zwieńczenie płyty zatytuołwanej "Swim". Zdecydowanie eksperymentalny występ Dan'a Smitha na zakończenie dnia nr 2.
Dzień 3 i powrót do cytatu z początku artykułu, czyli Zbigniew Wodecki with Mitch & Mitch Orchestra and Choir. Bohater ostatnich sezonów festiwalowych – pojawił się na Off'ie i jak dało się usłyszeć dobrze wypadł również na Openerze. Z Main Stage kolejny raz w kierunku Tent'a, tym razem usłyszeć duet Rysy z gościnnym udziałem Justyny Święs oraz Piotra Zioły (tego drugiego w kawałku "Przyjmij brak"). Elektroniczny występ zdecydowanie wprowadzał nas w imprezowy klimat a wizualizacje mogły przyprawić o dreszcze. Tent do Alter, aby usłyszeć Kurt Vile & The Violators. Kurt Vile, czyli artysta, który dla mnie najlepiej wypada w takich utworach jak "Baby's Arms" tym razem zaprezentował się nieco mocniej, bardziej rockowo a mniej jak Kurt Vile. Tym spokojnym rytmem zmierzałem w kierunku sceny głównej, aby usłyszeć formację LCD Soundsystem, która słynie z fenomenalnych koncertów. James Murphy, który reaktywował działalność LCD Soundsystem w 2015 roku dał koncert zapadający w pamięć na długi czas. Utwory takie jak "Daft Punk is Playing at My House" czy "I Can Change" na pewno świadczyły o tym, że polska publiczność nie zapomniała o zespole LCD Soundsystem. Koncert, na który złożyło się 13 utworów bardzo energetycznych oraz elektroniczno-danceowo-punkowo-disco. Po LCD Soundsystem na szczęście nie trzeba było się nigdzie ruszać a jedynie spokojnie wyczekiwać kolejnego występu na scenie głównej , czyli muzyków Sigur Rós. Koncert rozpoczął się najnowszym utworem "Óveður", aby następnie przeprowadzić nas przez całą twórczość od "Von", "Takk" przez inne albumy Islandczyków. Magiczny spektakl, wzmocniony fenomenalną instalacją świetlną na scenie, uzupełniony wszechogarniającym natchnieniem muzyków dał nam koncert kompletny. Ciarki na ciele, spalony smyczek, rozwalone bębny, falset oraz długo trwająca owacja po koncercie to tylko kilka określeń na opisanie tego co zaprezentowali muzycy z Sigur Rós. Po tej baśniowej muzyce przyszła pora na rozluźnienie w postaci Paula Kalkbrennera, którego występ kończył 3 dzień zmagań w Gdyni.
Ostatni, czyli 4. dzień Openera i szarość, która prawdopodobnie przywieźli ze sobą z Islandii muzycy Sigur Rós. Pogoda tym razem nie dopisała i niestety ostatni dzień stał pod znakiem parasoli , kaloszy oraz wszelkiego rodzaju przeciwdeszczówek. Jednak nawet to nie sprawiło, że teren festiwalu opustoszał. Poznański akcent na Main Stage'u, a dzień wcześnie na Gdynia Open Stage, czyli Terrific Sunday. Miło widzieć, że poznaniacy, znani z Afery, świetnie wypadają podczas tak dużego festiwalu jakim zdecydowanie jest Opener. Mimo to ostatni dzień owiany był dużą dozą zmęczenia a ratunkiem na to były napoje energetyczne bądź nieco bardziej alternatywnie kawa. Może dlatego 4. dzień festiwalu był mocno obsadzony popowymi brzmieniami. Jednak wśród muzyki popowej znalazło się miejsce dla takiej grupy jak At The Drive In. Podobnie jak w przypadku LCD Sondsystem, tak w przypadku ATDI grupa wznowiła działalność w tym roku i udało im się już odwiedzić nasz kraj. Mocne, gitarowe granie dobrze znane fanom The Mars Volta. At The Drive In w mocnym, rockowym, oldschoolowym oraz progresywnym brzmieniu było idealną alternatywą dla 4. dnia festiwalu. Popowo-elektroniczne CHVRCHES oraz Grimes idealnie współbrzmiały z show, które zafundował nam Pharell Williams. Muzyk dwoił się i troił, grał swoje starsze przeboje, ale wśród zmęczonej już 4-dniowym przemieszczaniem się po terenie festiwalu publiczności można było wyczuć, że czekają na jakże dobrze wszystkim znane "Happy", aby w ten sposób zakończyć Opener'a.
Oczywiście Opener to nie tylko Orange Main Stage, Tent Stage, Alter Stage czy Gdynia Open Stage. Wśród całej przestrzeni znalazło się także miejsce dla: strefy fashion, festiwalowego kinoteatru, muzeum, Beat Stage oraz Firestone Stage. Przestrzenie, które przychodzi pokonać podczas tego festiwalu nie pozwalają na usłyszenie każdego wykonawcy, więc niestety trzeba dokonać ciężkich wyborów i zdecydować - czy chcemy imprezować czy może przyjechaliśmy kontemplować muzykę?
Jakub Olachowski - Redakcja Muzyczna