Łąki Łan
KATEGORIA: Muzyka
Łąki Łan to bez wątpienia ekipa na rodzimej scenie wyjątkowa. Grupa przebierających się za robaki i leśne stworzonka przyjaciół już od ponad 10 lat raczy swych słuchaczy mieszanką funku, rocka, disco oraz szeroko pojętej muzyki elektronicznej o radosnym, żywym i ekologicznym przesłaniu. Zrodzili się podczas licznych Jam Sessions w warszawskich klubach, a ich najmocniejszą stroną jest granie na żywo. Niedawno wydali oni kolejną, czwartą już płytę zatytułowaną „Syntonia” i jak to zwykle w takich okolicznościach bywa ruszyli przy okazji w trasę koncertową podczas której, rzecz jasna, nie mogło zabraknąć koncertu w Grodzie Przemysława.
Wydarzenie to miało miejsce 24 listopada, czyli niecały tydzień po premierze w/w krążka. Okazja niebanalna – 26. urodziny Radia Afera, miejsce również – Sala Wielka w Centrum Kultury Zamek, osobiście jedna z mych ulubionych koncertowych miejscówek na mapie Poznania. Niestety z różnych powodów dotarłem na miejsce dosłownie na 10 minut przed startem koncertu Łąk i nie było mi dane obejrzeć w akcji supportu, czyli poznańskiej formacji Brodaczy. Bardziej niż przegapienia tego koncertu żałuje jednak faktu, że na miejsce dobiłem tak późno. Na chwilę przed koncertem hol Zamku wypełniony był fanami warszawskiej grupy, a kolejka do szatni zdawała się nie mieć końca. Ale nie dziwi to ani trochę – wszak koncert się wyprzedał. Na szczęście organizacja była na bardzo wysokim poziomie i zarówno oddanie kurtki do szatni, jak i wymiana biletu na opaskę przebiegły bezproblemowo i na samo show dobiłem z góra minutowym opóźnieniem.
A na samym koncercie co? MOC, ENERGIA, ENDORFINA! Czyli na start „Bombaj”, najbardziej energetyczny kawałek z nowej płyty wesołej gromady. Miejsca na sali praktycznie brak, ale zdecydowanie nikomu to nie przeszkadzało, bo przecież podczas skakania nikt się takim głupotami nie przejmuje. Na drugi ogień wszystkim znany „Lovelock”, czyli kontynuacja łąkowego szaleństwa. Bardzo szybko pod sceną zebrała się liczna pogująca gromada, a tłum trochę rozsiał się po całej sali i już praktycznie nic nie przeszkadzało w chłonięciu muzyki ekipy spod liścia jełopianu. A ta bez wątpienia była tego wieczoru w bardzo dobrej formie co udowadniała z każdym kolejnym zagranym na żywo kawałkiem.
Bardzo byłem ciekaw setlisty jaką zespół zaprezentuje tego wieczoru. Poznański występ był w końcu dopiero trzecim na trasie promującej nową płytę, więc spodziewałem się w większości właśnie świeżego materiału oraz byłem bardzo ciekaw jak odbierze go zgromadzona na miejscu publika. Nie pomyliłem się, gdyż oprócz stałych elementów show takich jak „Pleń” czy genialnie odśpiewany przez Cokictokloca „Łan For Me” dominowały przede wszystkim nowe utwory, a te jednak delikatnie różnią się od wcześniejszych dokonań grupy (co pod żadnym pozorem nie należy uważać za minus!). Nowa płyta jest bowiem wolniejsza i mniej funkowa. Za to bardziej psychodeliczna i przepełniona instrumentalnymi popisami członków kapeli.
I tak właśnie brzmiało to na żywo! Było mnóstwo improwizowanych wstawek, a niektóre aranże sprawiały, że na początku bardzo ciężko było się połapać z jakim kawałkiem mamy w danej chwili do czynienia. Niestety momentami dane wstawki były aż za długie i zauważalne było, że żądna szaleństwa publika nie do końca się w tym odnajdowała. Mógłbym nawet zaryzykować stwierdzenie, że Panowie momentami „zamulali”. Nie od dziś wiadomo jednak, że najlepiej bawimy się w rytm utworów, które doskonale znamy, więc wydaje mi się, że to właśnie nieznajomość nowego a nie jego odmienność była przyczyną tego małego zakłopotania wśród fanów. To jednak tylko me domysły. Pewne jest jednak to, że publiczność doskonale znała singlowe „Pola Ar” oraz wybrzmiewający zaraz po tym kawałku jeden z największych hitów kapeli - „Jammin”, który tylko udowodnił doskonałą dyspozycje wokalną basisty grupy Zająca Cokictokloca. Podobnie było w przypadku „Pała Łan”, którym Panowie zakończyli główną część setu.
A potem co? Oczywiście wiwaty, oklaski, skandowanie nazwy zespołu i charakterystyczne w Sali Wielkiej tupanie. Po takim przyjęciu nie dziwota, że grupa z uśmiechem na twarzy wróciła by zagrać jeszcze parę kawałków. Uśmiech na twarzy to zresztą na koncertach Łąki Łan rzecz normalna. I to po obu stronach barierek! Po artystach przez prawie 2,5 godzinne show było widać jak wielką przyjemność czerpią z tego, że mogą wyjść na scenę, przedstawić Swą niecodzienną wizje muzyki i sprawić przy tym trochę frajdy ludziom. Jeśli chodzi o publikę to nie jestem pewny czy kiedykolwiek widziałem na koncercie tej kapeli smutną mordkę. A miałem przyjemność uczestniczyć w ich show kilka, jak nie kilkanaście razy. Czysta radość to idealne określenie tego co się na tych koncertach dzieje, a rzeczą która sprawia największą radość członkom zespołu jest bez wątpienia zabawa muzyką.
I to właśnie pod takim znakiem upłynęły bisy, w których band przypomniał swe początkowe dokonania wplatając w kawałki takie jak „Propaganda” czy „Stonki” liczne solówki i improwizacje. Cały set zwieńczył mój ulubiony utwór kapeli, czyli „Selawi”. Trochę „pobembergowałem” z Paprodziadem i już byłem spełniony. Zresztą szczerze wątpię by ktokolwiek ze zgromadzonych wyszedł z tego koncertu z innym nastawieniem. Panowie z Łąki Łan po raz kolejny udowodnili, że nie bez przyczyny są uznawani za jedną z najlepszych koncertowych kapel w kraju i każdy kto jeszcze nie miał okazji zobaczyć ich na żywo powinien jak najszybciej zaległości nadrobić. A kto był niech zobaczy jeszcze raz. Bo po prostu warto.
Tomasz Ziołek
Redakcja Muzyczna
Wydarzenie to miało miejsce 24 listopada, czyli niecały tydzień po premierze w/w krążka. Okazja niebanalna – 26. urodziny Radia Afera, miejsce również – Sala Wielka w Centrum Kultury Zamek, osobiście jedna z mych ulubionych koncertowych miejscówek na mapie Poznania. Niestety z różnych powodów dotarłem na miejsce dosłownie na 10 minut przed startem koncertu Łąk i nie było mi dane obejrzeć w akcji supportu, czyli poznańskiej formacji Brodaczy. Bardziej niż przegapienia tego koncertu żałuje jednak faktu, że na miejsce dobiłem tak późno. Na chwilę przed koncertem hol Zamku wypełniony był fanami warszawskiej grupy, a kolejka do szatni zdawała się nie mieć końca. Ale nie dziwi to ani trochę – wszak koncert się wyprzedał. Na szczęście organizacja była na bardzo wysokim poziomie i zarówno oddanie kurtki do szatni, jak i wymiana biletu na opaskę przebiegły bezproblemowo i na samo show dobiłem z góra minutowym opóźnieniem.
A na samym koncercie co? MOC, ENERGIA, ENDORFINA! Czyli na start „Bombaj”, najbardziej energetyczny kawałek z nowej płyty wesołej gromady. Miejsca na sali praktycznie brak, ale zdecydowanie nikomu to nie przeszkadzało, bo przecież podczas skakania nikt się takim głupotami nie przejmuje. Na drugi ogień wszystkim znany „Lovelock”, czyli kontynuacja łąkowego szaleństwa. Bardzo szybko pod sceną zebrała się liczna pogująca gromada, a tłum trochę rozsiał się po całej sali i już praktycznie nic nie przeszkadzało w chłonięciu muzyki ekipy spod liścia jełopianu. A ta bez wątpienia była tego wieczoru w bardzo dobrej formie co udowadniała z każdym kolejnym zagranym na żywo kawałkiem.
Bardzo byłem ciekaw setlisty jaką zespół zaprezentuje tego wieczoru. Poznański występ był w końcu dopiero trzecim na trasie promującej nową płytę, więc spodziewałem się w większości właśnie świeżego materiału oraz byłem bardzo ciekaw jak odbierze go zgromadzona na miejscu publika. Nie pomyliłem się, gdyż oprócz stałych elementów show takich jak „Pleń” czy genialnie odśpiewany przez Cokictokloca „Łan For Me” dominowały przede wszystkim nowe utwory, a te jednak delikatnie różnią się od wcześniejszych dokonań grupy (co pod żadnym pozorem nie należy uważać za minus!). Nowa płyta jest bowiem wolniejsza i mniej funkowa. Za to bardziej psychodeliczna i przepełniona instrumentalnymi popisami członków kapeli.
I tak właśnie brzmiało to na żywo! Było mnóstwo improwizowanych wstawek, a niektóre aranże sprawiały, że na początku bardzo ciężko było się połapać z jakim kawałkiem mamy w danej chwili do czynienia. Niestety momentami dane wstawki były aż za długie i zauważalne było, że żądna szaleństwa publika nie do końca się w tym odnajdowała. Mógłbym nawet zaryzykować stwierdzenie, że Panowie momentami „zamulali”. Nie od dziś wiadomo jednak, że najlepiej bawimy się w rytm utworów, które doskonale znamy, więc wydaje mi się, że to właśnie nieznajomość nowego a nie jego odmienność była przyczyną tego małego zakłopotania wśród fanów. To jednak tylko me domysły. Pewne jest jednak to, że publiczność doskonale znała singlowe „Pola Ar” oraz wybrzmiewający zaraz po tym kawałku jeden z największych hitów kapeli - „Jammin”, który tylko udowodnił doskonałą dyspozycje wokalną basisty grupy Zająca Cokictokloca. Podobnie było w przypadku „Pała Łan”, którym Panowie zakończyli główną część setu.
A potem co? Oczywiście wiwaty, oklaski, skandowanie nazwy zespołu i charakterystyczne w Sali Wielkiej tupanie. Po takim przyjęciu nie dziwota, że grupa z uśmiechem na twarzy wróciła by zagrać jeszcze parę kawałków. Uśmiech na twarzy to zresztą na koncertach Łąki Łan rzecz normalna. I to po obu stronach barierek! Po artystach przez prawie 2,5 godzinne show było widać jak wielką przyjemność czerpią z tego, że mogą wyjść na scenę, przedstawić Swą niecodzienną wizje muzyki i sprawić przy tym trochę frajdy ludziom. Jeśli chodzi o publikę to nie jestem pewny czy kiedykolwiek widziałem na koncercie tej kapeli smutną mordkę. A miałem przyjemność uczestniczyć w ich show kilka, jak nie kilkanaście razy. Czysta radość to idealne określenie tego co się na tych koncertach dzieje, a rzeczą która sprawia największą radość członkom zespołu jest bez wątpienia zabawa muzyką.
I to właśnie pod takim znakiem upłynęły bisy, w których band przypomniał swe początkowe dokonania wplatając w kawałki takie jak „Propaganda” czy „Stonki” liczne solówki i improwizacje. Cały set zwieńczył mój ulubiony utwór kapeli, czyli „Selawi”. Trochę „pobembergowałem” z Paprodziadem i już byłem spełniony. Zresztą szczerze wątpię by ktokolwiek ze zgromadzonych wyszedł z tego koncertu z innym nastawieniem. Panowie z Łąki Łan po raz kolejny udowodnili, że nie bez przyczyny są uznawani za jedną z najlepszych koncertowych kapel w kraju i każdy kto jeszcze nie miał okazji zobaczyć ich na żywo powinien jak najszybciej zaległości nadrobić. A kto był niech zobaczy jeszcze raz. Bo po prostu warto.
Tomasz Ziołek
Redakcja Muzyczna