Jak było na koncercie Jelonka?
KATEGORIA: Muzyka
Czy w Poznaniu trwa aktualnie sezon łowiecki? Pytam, ponieważ w minioną niedzielę byłem świadkiem opętańczej szarży na bezbronnego Jelonka na deskach klubu Blue Note. Jak na ironię losu, to właśnie stłumiona w sali koncertowej młodzież stała się ofiarą wyżej wymienionego scenicznego zwierza.
Michał Jelonek - wirtuoz skrzypiec i charyzmatyczna bestia zarażająca swoich słuchaczy pozytywną energią w jednym - zawitał ponownie do Poznania. Każdy fan twórczości muzyka, udzielającego się na co dzień w metalowej formacji Hunter, czekał na ten występ z niecierpliwością. Mało który koncert charakteryzuje się tak dużą swobodą i dystansem do prezentowanej twórczości, niż spektakularne show w wykonaniu Pana Michała i jego zespołu. Można oczywiście debatować nad niezmiennym (OD LAT!) formatem przedstawień oraz nad kuriozalnym poczuciem humoru towarzyszącemu tym wydarzeniom, ale jedno pozostaje niezaprzeczalne - nie ma lepszego środka na skuteczne podniesienie poziomu endorfin.
Kilkanaście minut po godzinie 20:00 na scenę poznańskiego Jazz Clubu dumnie wkroczyli członkowie kapeli w składzie: Paweł "Chojo" Chojnacki, Krzysztof "Krzysiu" Osiak, Leszek "Jebik" Kowalik, a także Mariusz "Maniek" Andraszek (fenomenalne brzmienie gitary basowej). Chwilę po tym usłyszeliśmy dobrze nam znany gitarowy riff zwiastujący nieopisany pogrom wśród widowni. Oto zabrzmiały pierwsze dźwięki utworu "ViolMachine" otwierającego krążek "Revenge" z 2011 roku. Wtedy to z backstage'u wyłoniła się gwiazda wieczoru, a tłum oszalał - nie można wyobrazić sobie lepszego rozpoczęcia dla tego koncertu. Jelonek - pełen zaangażowania z klasycznym hełmem z porożem i nieustającym uśmiechem na ustach, porwał słuchaczy do zabawy w ciągu sekundy. Powietrze w lokalu było gorące, wręcz namacalnie lepkie - a to dzięki niespożytej energii fanów, którzy z pasją, każdym ruchem swojego ciała, oddawali się melodii skrzypiec mistrza ceremonii. Przez pierwsze czterdzieści minut występu mogliśmy usłyszeć to, co najlepsze ze skromnej, solowej dyskografii artysty - pojawiło się m.in. "A Funeral of a Provincial Vampire", "Akka" (utwór, który roztoczył romantyczną atmosferę) oraz "Cockroaches Empire".
Mimo uwielbienia, jakim darzę estradową prezencję oraz talent Jelonka, to nie był to koncert bez wad. Rozumiem, że głównym składnikiem oleju napędowego zespołu jest sceniczny luz i jedność z publicznością wymieszana z osobliwą formą kabaretu, ale... Panie Michale - co za dużo, to niezdrowo. W połowie gigu nagromadzenie wątków humorystycznych stało się dość uciążliwe - nie działało to jako wyraz spontanicznego kontaktu z widownią, ale jako zauważalnie zaplanowany wypełniacz między utworami. Skrzypek ze swoją załogą zadbał o odpowiedni klimat Świąt Bożego Narodzenia - śpiewane były kolędy, Gwiazdor w czerwonym kubraku rozdawał prezenty, a na biednej, niewinnej choince została wyładowana "frustracja" muzyka. Później pojawiły się nawet dość niechlujnie wykonane covery Boney M., czy Beastie Boys i mimo bezpretensjonalnej radochy, jaką można było wyczuć w tych scenicznych harcach, narastał dystans między słuchaczem a podstawowym celem naszego spotkania - czystym odbiorem autorskiej twórczości.
Był to spektakl fascynujących sprzeczności - mieszanka patosu i zgrywy; artyzmu i kiczu. Ponowne doświadczenie wykonania na żywo utworów takich, jak "Elephant's Ballet", "Sabre Dance", "MachineHat", czy kończące performance (i pozostawiające w osłupieniu) "Vendome 1212" było więcej niż satysfakcjonujące. Można jednak odnieść wrażenie, że Jelonek cierpi na brak większej ilości solowego materiału. Chwała mu za to, że chce dla fanów, jak najbardziej wzbogacić swoje koncerty, ale ta forma powoli się wyczerpuje, a doskonale wiemy, że artystę tego kalibru stać na dużo więcej. Panie Michale - Mały Rycerzu polskiej sceny muzycznej - czekamy na trzecią studyjną płytę sygnowaną Twoim nazwiskiem i jeszcze większą porcję szarży pod sceną, na której koncertujesz.
Marcin Pietrzakowski
Radio Afera
Michał Jelonek - wirtuoz skrzypiec i charyzmatyczna bestia zarażająca swoich słuchaczy pozytywną energią w jednym - zawitał ponownie do Poznania. Każdy fan twórczości muzyka, udzielającego się na co dzień w metalowej formacji Hunter, czekał na ten występ z niecierpliwością. Mało który koncert charakteryzuje się tak dużą swobodą i dystansem do prezentowanej twórczości, niż spektakularne show w wykonaniu Pana Michała i jego zespołu. Można oczywiście debatować nad niezmiennym (OD LAT!) formatem przedstawień oraz nad kuriozalnym poczuciem humoru towarzyszącemu tym wydarzeniom, ale jedno pozostaje niezaprzeczalne - nie ma lepszego środka na skuteczne podniesienie poziomu endorfin.
Kilkanaście minut po godzinie 20:00 na scenę poznańskiego Jazz Clubu dumnie wkroczyli członkowie kapeli w składzie: Paweł "Chojo" Chojnacki, Krzysztof "Krzysiu" Osiak, Leszek "Jebik" Kowalik, a także Mariusz "Maniek" Andraszek (fenomenalne brzmienie gitary basowej). Chwilę po tym usłyszeliśmy dobrze nam znany gitarowy riff zwiastujący nieopisany pogrom wśród widowni. Oto zabrzmiały pierwsze dźwięki utworu "ViolMachine" otwierającego krążek "Revenge" z 2011 roku. Wtedy to z backstage'u wyłoniła się gwiazda wieczoru, a tłum oszalał - nie można wyobrazić sobie lepszego rozpoczęcia dla tego koncertu. Jelonek - pełen zaangażowania z klasycznym hełmem z porożem i nieustającym uśmiechem na ustach, porwał słuchaczy do zabawy w ciągu sekundy. Powietrze w lokalu było gorące, wręcz namacalnie lepkie - a to dzięki niespożytej energii fanów, którzy z pasją, każdym ruchem swojego ciała, oddawali się melodii skrzypiec mistrza ceremonii. Przez pierwsze czterdzieści minut występu mogliśmy usłyszeć to, co najlepsze ze skromnej, solowej dyskografii artysty - pojawiło się m.in. "A Funeral of a Provincial Vampire", "Akka" (utwór, który roztoczył romantyczną atmosferę) oraz "Cockroaches Empire".
Mimo uwielbienia, jakim darzę estradową prezencję oraz talent Jelonka, to nie był to koncert bez wad. Rozumiem, że głównym składnikiem oleju napędowego zespołu jest sceniczny luz i jedność z publicznością wymieszana z osobliwą formą kabaretu, ale... Panie Michale - co za dużo, to niezdrowo. W połowie gigu nagromadzenie wątków humorystycznych stało się dość uciążliwe - nie działało to jako wyraz spontanicznego kontaktu z widownią, ale jako zauważalnie zaplanowany wypełniacz między utworami. Skrzypek ze swoją załogą zadbał o odpowiedni klimat Świąt Bożego Narodzenia - śpiewane były kolędy, Gwiazdor w czerwonym kubraku rozdawał prezenty, a na biednej, niewinnej choince została wyładowana "frustracja" muzyka. Później pojawiły się nawet dość niechlujnie wykonane covery Boney M., czy Beastie Boys i mimo bezpretensjonalnej radochy, jaką można było wyczuć w tych scenicznych harcach, narastał dystans między słuchaczem a podstawowym celem naszego spotkania - czystym odbiorem autorskiej twórczości.
Był to spektakl fascynujących sprzeczności - mieszanka patosu i zgrywy; artyzmu i kiczu. Ponowne doświadczenie wykonania na żywo utworów takich, jak "Elephant's Ballet", "Sabre Dance", "MachineHat", czy kończące performance (i pozostawiające w osłupieniu) "Vendome 1212" było więcej niż satysfakcjonujące. Można jednak odnieść wrażenie, że Jelonek cierpi na brak większej ilości solowego materiału. Chwała mu za to, że chce dla fanów, jak najbardziej wzbogacić swoje koncerty, ale ta forma powoli się wyczerpuje, a doskonale wiemy, że artystę tego kalibru stać na dużo więcej. Panie Michale - Mały Rycerzu polskiej sceny muzycznej - czekamy na trzecią studyjną płytę sygnowaną Twoim nazwiskiem i jeszcze większą porcję szarży pod sceną, na której koncertujesz.
Marcin Pietrzakowski
Radio Afera