W oparach psychodelii
KATEGORIA: Muzyka
W minioną sobotę poznański klub muzyczny "Alligator" zamienił się w wehikuł czasu. Nie stało się to jednak dzięki wykorzystaniu technologii przyszłości oraz podróży tunelami czasoprzestrzennymi, ale za sprawą atmosfery, a także natężenia niecodziennych (dziwnych?) dźwięków. Dla wszystkich, którzy poszukują na współczesnej scenie rockowej odwołań do szlachetnej tradycji gitarowego grania z przełomu lat 60-tych i 70-tych, zarówno z katalogu polskiej muzyki, jak i wpływów zagranicznych artystów, to była prawdziwa uczta. Koncert zespołu Katedra poprzedzony znakomitym występem Strange Clouds był doskonałą okazją, by wyjąć z szafy dawno zapomnianą koszulę w kwiaty, założyć okulary lenonki oraz mentalnie przenieść się do czasów rewolucji obyczajowej.
Chwilę po godzinie 22:00 wybrzmiał pierwszy utwór kapeli supportującej, czyli fantastyczne "Black Souls". Jeden rzut oka w kierunku sceny i publiczność zebrana w klubie już wiedziała, dlaczego się tu znalazła. Czwórka młodych ludzi w vintage'owych strojach rozsiała charakterystyczny dla siebie klimat, potwierdzając swoją formę oraz niezgłębioną pasję do tworzenia muzyki. Strange Clouds jest grupą, która mocno odciska swoje piętno w lokalnym świecie undergroundowego rock'n'rolla. Różnorodność ich utworów (pod względem nastroju i kompozycji), dbałość o detale, bądź instrumentalna nonszalancja - to tylko część powodów, dla których z koncertu na koncert zbierają przed sobą coraz większą widownię. Miłą niespodzianką okazało się premierowe wykonanie kawałka "Heal the Ghosts", który jednocześnie jest zapowiedzią wyczekiwanego (OD DAWNA!) wydawnictwa EP zespołu. Oprócz tego miłośnicy strange rockowego grania mogli usłyszeć "Perdurabo" (ponownie wykonany w aranżacji na dwa głosy), czy szeroko promowany utwór "Sūrya". Choć podczas występu można było poczuć brak pewnych sztandarowych pozycji poznaniaków, jak na przykład "Feathers" lub (mojego dotychczasowego faworyta) "The Tempest", to cel został osiągnięty! Łukasz, Grzegorz, Kajetan i Czarek wykonują solidną robotę, przykuwają uwagę, a także z wyjątkową roztropnością oraz wyczuciem korzystają ze spuścizny pozostawionej przez największe tuzy progresywnego i psychodelicznego brzmienia. Na koniec - po gromkich prośbach o bis - usłyszeliśmy chyba najbardziej połamaną kompozycję chłopaków, czyli "Jupiter". Czekam na wydarzenie, na którym Strange Clouds będzie headlinerem zagrzewając tym samym trochę więcej czasu na scenie. Do tego momentu wyczekujcie kolejnych prognoz - dziwne chmury być może znów zbiorą się nad Poznaniem.
Zaraz po zapoznaniu się z kondycją lokalnego zespołu, na deskach klubu "Alligator" pojawiła się Katedra. Wrocławska kapela bardzo kurczowo (chyba jak mało kto obecnie) czerpie natchnienie z klasyki polskiego bigbitu. Nie trzeba być znawcą, aby znaleźć odniesienia do muzycznej tradycji wyrosłej na takich gigantach, jak Skaldowie, czy Niebiesko-Czarni - utwory "Kim jesteś?", czy wyjątkowo nalepowski "Strach i pragnienie" mówią same za siebie. Z resztą - zespół Fryderyka Nguyena zdaje się nie szukać nowej ścieżki dla gatunku; nie stara się go reinterpretować. To, co zbiera uśmiechniętą publiczność na występach Katedry to właśnie niesamowita wierność i szacunek dla tradycji tego stylu. Słuchając piosenek "Wiosna i wino" lub "Kłosy" nie oczekujemy poszerzenia granic postrzegania, wypłynięcia na nowe horyzonty, a raczej zatopienia się w brzmieniu nieco zapomnianego sposobu wyrażania się przez instrumenty. Ten skład wie, w czym drzemie duch bigbitu i na przekór obecnym trendom - nie zamierza niczego w nim zmieniać. Trzymają się drogi wytyczonej przez artystów, których aktywny udział w kształtowaniu polskiej sceny dawno się zakończył, ale dzięki Katedrze - wracają do życia. Osoby szukające pogłębienia swojej świadomości muzycznej podczas tego koncertu mogły się poczuć rozczarowane, a nawet znudzone. Jeżeli jednak oczekiwaliście po prostu bezpretensjonalnej rozrywki w starym stylu, lecz w (nieco) archaicznym wykonaniu to trafiliście do właściwego miejsca - bigbit z wszelkimi jego zaletami oraz wadami wybrzmiewał w poznańskim klubie z właściwą intensywnością. Członkowie zespołu nie bali się improwizacji na scenie, co odbiło się również na metrażu ich, podzielonego na dwie części, występu.
W twórczości zespołu Katedra kryje się pewnego rodzaju naiwność - piękna prostota, która w warstwie merytorycznej nie wnosi nic nowego, ale wsparta odpowiednim warsztatem może być, wśród miłośników gatunku, towarem unikatowym. Tego przykładem jest kończący wieczór oraz cudownie rozciągnięty utwór tytułowy z ich debiutanckiego albumu - "Zapraszamy na łąki". Słychać gdzieś pomiędzy wierszami, że zarówno wrocławianie, jak i Strange Clouds piją wodę z tego samego źródła. Różnica polega na tym, że ekipa z Poznania czerpie tylko łyk inspiracji, kiedy to Katedra bez skrępowania daje nura do rock'n'rollowego stawu. Brakuje u nich autorskiego szlifu, ale trzeba przyznać, że wypełniają pewną niszę na polskim rynku muzycznym. Łąki będą zawsze zielone, póki MY na nich jesteśmy.
Marcin Pietrzakowski
Radio Afera
Chwilę po godzinie 22:00 wybrzmiał pierwszy utwór kapeli supportującej, czyli fantastyczne "Black Souls". Jeden rzut oka w kierunku sceny i publiczność zebrana w klubie już wiedziała, dlaczego się tu znalazła. Czwórka młodych ludzi w vintage'owych strojach rozsiała charakterystyczny dla siebie klimat, potwierdzając swoją formę oraz niezgłębioną pasję do tworzenia muzyki. Strange Clouds jest grupą, która mocno odciska swoje piętno w lokalnym świecie undergroundowego rock'n'rolla. Różnorodność ich utworów (pod względem nastroju i kompozycji), dbałość o detale, bądź instrumentalna nonszalancja - to tylko część powodów, dla których z koncertu na koncert zbierają przed sobą coraz większą widownię. Miłą niespodzianką okazało się premierowe wykonanie kawałka "Heal the Ghosts", który jednocześnie jest zapowiedzią wyczekiwanego (OD DAWNA!) wydawnictwa EP zespołu. Oprócz tego miłośnicy strange rockowego grania mogli usłyszeć "Perdurabo" (ponownie wykonany w aranżacji na dwa głosy), czy szeroko promowany utwór "Sūrya". Choć podczas występu można było poczuć brak pewnych sztandarowych pozycji poznaniaków, jak na przykład "Feathers" lub (mojego dotychczasowego faworyta) "The Tempest", to cel został osiągnięty! Łukasz, Grzegorz, Kajetan i Czarek wykonują solidną robotę, przykuwają uwagę, a także z wyjątkową roztropnością oraz wyczuciem korzystają ze spuścizny pozostawionej przez największe tuzy progresywnego i psychodelicznego brzmienia. Na koniec - po gromkich prośbach o bis - usłyszeliśmy chyba najbardziej połamaną kompozycję chłopaków, czyli "Jupiter". Czekam na wydarzenie, na którym Strange Clouds będzie headlinerem zagrzewając tym samym trochę więcej czasu na scenie. Do tego momentu wyczekujcie kolejnych prognoz - dziwne chmury być może znów zbiorą się nad Poznaniem.
Zaraz po zapoznaniu się z kondycją lokalnego zespołu, na deskach klubu "Alligator" pojawiła się Katedra. Wrocławska kapela bardzo kurczowo (chyba jak mało kto obecnie) czerpie natchnienie z klasyki polskiego bigbitu. Nie trzeba być znawcą, aby znaleźć odniesienia do muzycznej tradycji wyrosłej na takich gigantach, jak Skaldowie, czy Niebiesko-Czarni - utwory "Kim jesteś?", czy wyjątkowo nalepowski "Strach i pragnienie" mówią same za siebie. Z resztą - zespół Fryderyka Nguyena zdaje się nie szukać nowej ścieżki dla gatunku; nie stara się go reinterpretować. To, co zbiera uśmiechniętą publiczność na występach Katedry to właśnie niesamowita wierność i szacunek dla tradycji tego stylu. Słuchając piosenek "Wiosna i wino" lub "Kłosy" nie oczekujemy poszerzenia granic postrzegania, wypłynięcia na nowe horyzonty, a raczej zatopienia się w brzmieniu nieco zapomnianego sposobu wyrażania się przez instrumenty. Ten skład wie, w czym drzemie duch bigbitu i na przekór obecnym trendom - nie zamierza niczego w nim zmieniać. Trzymają się drogi wytyczonej przez artystów, których aktywny udział w kształtowaniu polskiej sceny dawno się zakończył, ale dzięki Katedrze - wracają do życia. Osoby szukające pogłębienia swojej świadomości muzycznej podczas tego koncertu mogły się poczuć rozczarowane, a nawet znudzone. Jeżeli jednak oczekiwaliście po prostu bezpretensjonalnej rozrywki w starym stylu, lecz w (nieco) archaicznym wykonaniu to trafiliście do właściwego miejsca - bigbit z wszelkimi jego zaletami oraz wadami wybrzmiewał w poznańskim klubie z właściwą intensywnością. Członkowie zespołu nie bali się improwizacji na scenie, co odbiło się również na metrażu ich, podzielonego na dwie części, występu.
W twórczości zespołu Katedra kryje się pewnego rodzaju naiwność - piękna prostota, która w warstwie merytorycznej nie wnosi nic nowego, ale wsparta odpowiednim warsztatem może być, wśród miłośników gatunku, towarem unikatowym. Tego przykładem jest kończący wieczór oraz cudownie rozciągnięty utwór tytułowy z ich debiutanckiego albumu - "Zapraszamy na łąki". Słychać gdzieś pomiędzy wierszami, że zarówno wrocławianie, jak i Strange Clouds piją wodę z tego samego źródła. Różnica polega na tym, że ekipa z Poznania czerpie tylko łyk inspiracji, kiedy to Katedra bez skrępowania daje nura do rock'n'rollowego stawu. Brakuje u nich autorskiego szlifu, ale trzeba przyznać, że wypełniają pewną niszę na polskim rynku muzycznym. Łąki będą zawsze zielone, póki MY na nich jesteśmy.
Marcin Pietrzakowski
Radio Afera