Einar Selvik i The Moon and The Nightspirit zagrali w Poznaniu
KATEGORIA: Muzyka
Einar Selvik i The Moon and The Nightspirit
Koncert w Blue Note, który odbył się w ubiegłą sobotę, był wydarzeniem wyczekiwanym. Nie tylko dlatego, że wybrało się na niego grono ludzi, którzy stracili szansę na zeszłoroczny koncert Wardruny w Łodzi, ale też dlatego, że była to jedyna i niepowtarzalna okazja, by w naszym mieście zobaczyć Einara Selvika, człowieka odpowiedzialnego za nie tylko wcześniej wspomniany projekt, ale i zamieszanego we współpracę z Ivarem Bjornsonem przy projektach „Skuggsjá” i „Huggsjá” oraz tworzenie części muzyki do serialu „Wikingowie” razem z kompozytorem Trevorem Morrisem.
Na początek trochę o The Moon and The Nightspirit, którzy występowali jako pierwsi. Już wtedy słychać było, że miejsce jakie zostało wybrane, choć przyjemne i do koncertowania bardzo dobre, do tego typu wydarzenia nie pasuje. I choć na samym koncercie węgierskiej, folkowej energii nam nie brakowało, ludzie zgromadzeni wokół już bardziej starali się, ażeby tak miło nie było. Atmosfera była bardziej imprezowa, niźli koncertowa – instrumenty, jakimi posługuje się formacja The Moon And The Nightspirit nie były w stanie zagłuszyć nieustających rozmów, co psuło odbiór muzyki. Mimo wszystko jednak koncert przed głównym wydarzeniem wspaniale wprowadzał w to, co dopiero miało nadejść.
Wydarzeniem wieczoru był Einar Selvik. Norweg przemiły, obdarzony głosem wyjątkowym, zaczął swój występ od wykonania utworu „Rotlaust Tre Fel” Wardruny. Był to wstęp idealny, ponieważ utwór zinterpretować można jako opis tego, co Wardruna w swej muzyce chciałaby przekazać – a o tym przekazie był cały koncert, jak i zresztą wszystkie solowe koncerty tegoż muzyka. Pomiędzy utworami wykonywanymi głównie na instrumencie zwanym kraviklyre (skandynawskim odpowiedniku liry) Einar Selvik opowiadał nie tylko o czym jego utwory są, ale też i o tym, dlaczego są i czego mają nas nauczyć. Były to krótkie wykłady, których nigdzie indziej nie da się posłuchać (poza, oczywiście, internetowymi kawałkami nagrań z koncertów). Słuchało się tego w sposób mistyczny; zostaliśmy zabrani do świata, który zaginął, a który muzycy tacy jak Einar Selvik próbują przywrócić.
Oprócz repertuaru Wardruny otrzymaliśmy oczywiście porcję muzyki z serialu „Wikingowie”. Co najważniejsze jednak, to nie tylko dźwięki, a historia – jak to Einar Selvik tworzył swoje instrumenty, jak zabierał się do studiowania przeszłości, dlaczego zaczął grać i że nas samych do grania – czy też śpiewania – zachęca. Był to koncert przepiękny, głęboki w swym wyrazie i na pewno niezapomniany. Po koncercie do muzyka można było podejść, zrobić sobie zdjęcie, uścisnąć dłoń czy po prostu chwilę porozmawiać, co było naprawdę przemiłym zakończeniem całego spotkania.
Niestety, była też druga strona tego medalu – wcześniej wspomniany hałas. Następnego dnia Einar grał w teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie i tam atmosfera była zupełnie inna. Mimo iż w teatrze, koncert odbywał się na stojąco i z relacji wyczytać można, że panowała tam zupełna cisza i skupienie. W Poznaniu niestety pełno ludzi rozmawiało nawet wtedy, kiedy Einar Selvik wyszedł na scenę i czekał, aż wszyscy umilkną. Raz zdarzyło mu się nawet publikę uciszyć. Słyszałam też narzekania na to, że Einar bardzo dużo gada zamiast grać – co było po prostu smutne, ponieważ jego solowe koncerty dosyć znacznie różnią się od tych chociażby z Wardruną i nie jest to żadna skrzętnie ukrywana tajemnica. Część publiki oczekiwała Wardruny numer dwa, a dostała po prostu sympatycznego gawędziarza z Norwegii, który uwielbia to, co robi.
Mimo tego niemiłego akcentu koncert zwyczajnie mnie urzekł. Nagłośnienie było bardzo dobre, a nawet tagelharpa, instrument odmawiający czasem posłuszeństwa, wybrzmiała przepięknie; na nowo odkryłam także niesamowite brzmienie koziego rogu. Mam nadzieję, że Einar wróci jeszcze do nas i zagra w bardziej sprzyjających okolicznościach – nie ważne, czy z Wardruną, Ivarem Bjornsonem czy też samotnie - i zabierze nas ponownie do świata, z którego nie będziemy chcieli wrócić.
Więcej o muzyce Einara i jego projektów oraz podobnych brzmień usłyszeć możecie w każdy poniedziałek po północy w audycji Berserk.
Diana Lisiecka
Koncert w Blue Note, który odbył się w ubiegłą sobotę, był wydarzeniem wyczekiwanym. Nie tylko dlatego, że wybrało się na niego grono ludzi, którzy stracili szansę na zeszłoroczny koncert Wardruny w Łodzi, ale też dlatego, że była to jedyna i niepowtarzalna okazja, by w naszym mieście zobaczyć Einara Selvika, człowieka odpowiedzialnego za nie tylko wcześniej wspomniany projekt, ale i zamieszanego we współpracę z Ivarem Bjornsonem przy projektach „Skuggsjá” i „Huggsjá” oraz tworzenie części muzyki do serialu „Wikingowie” razem z kompozytorem Trevorem Morrisem.
Na początek trochę o The Moon and The Nightspirit, którzy występowali jako pierwsi. Już wtedy słychać było, że miejsce jakie zostało wybrane, choć przyjemne i do koncertowania bardzo dobre, do tego typu wydarzenia nie pasuje. I choć na samym koncercie węgierskiej, folkowej energii nam nie brakowało, ludzie zgromadzeni wokół już bardziej starali się, ażeby tak miło nie było. Atmosfera była bardziej imprezowa, niźli koncertowa – instrumenty, jakimi posługuje się formacja The Moon And The Nightspirit nie były w stanie zagłuszyć nieustających rozmów, co psuło odbiór muzyki. Mimo wszystko jednak koncert przed głównym wydarzeniem wspaniale wprowadzał w to, co dopiero miało nadejść.
Wydarzeniem wieczoru był Einar Selvik. Norweg przemiły, obdarzony głosem wyjątkowym, zaczął swój występ od wykonania utworu „Rotlaust Tre Fel” Wardruny. Był to wstęp idealny, ponieważ utwór zinterpretować można jako opis tego, co Wardruna w swej muzyce chciałaby przekazać – a o tym przekazie był cały koncert, jak i zresztą wszystkie solowe koncerty tegoż muzyka. Pomiędzy utworami wykonywanymi głównie na instrumencie zwanym kraviklyre (skandynawskim odpowiedniku liry) Einar Selvik opowiadał nie tylko o czym jego utwory są, ale też i o tym, dlaczego są i czego mają nas nauczyć. Były to krótkie wykłady, których nigdzie indziej nie da się posłuchać (poza, oczywiście, internetowymi kawałkami nagrań z koncertów). Słuchało się tego w sposób mistyczny; zostaliśmy zabrani do świata, który zaginął, a który muzycy tacy jak Einar Selvik próbują przywrócić.
Oprócz repertuaru Wardruny otrzymaliśmy oczywiście porcję muzyki z serialu „Wikingowie”. Co najważniejsze jednak, to nie tylko dźwięki, a historia – jak to Einar Selvik tworzył swoje instrumenty, jak zabierał się do studiowania przeszłości, dlaczego zaczął grać i że nas samych do grania – czy też śpiewania – zachęca. Był to koncert przepiękny, głęboki w swym wyrazie i na pewno niezapomniany. Po koncercie do muzyka można było podejść, zrobić sobie zdjęcie, uścisnąć dłoń czy po prostu chwilę porozmawiać, co było naprawdę przemiłym zakończeniem całego spotkania.
Niestety, była też druga strona tego medalu – wcześniej wspomniany hałas. Następnego dnia Einar grał w teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie i tam atmosfera była zupełnie inna. Mimo iż w teatrze, koncert odbywał się na stojąco i z relacji wyczytać można, że panowała tam zupełna cisza i skupienie. W Poznaniu niestety pełno ludzi rozmawiało nawet wtedy, kiedy Einar Selvik wyszedł na scenę i czekał, aż wszyscy umilkną. Raz zdarzyło mu się nawet publikę uciszyć. Słyszałam też narzekania na to, że Einar bardzo dużo gada zamiast grać – co było po prostu smutne, ponieważ jego solowe koncerty dosyć znacznie różnią się od tych chociażby z Wardruną i nie jest to żadna skrzętnie ukrywana tajemnica. Część publiki oczekiwała Wardruny numer dwa, a dostała po prostu sympatycznego gawędziarza z Norwegii, który uwielbia to, co robi.
Mimo tego niemiłego akcentu koncert zwyczajnie mnie urzekł. Nagłośnienie było bardzo dobre, a nawet tagelharpa, instrument odmawiający czasem posłuszeństwa, wybrzmiała przepięknie; na nowo odkryłam także niesamowite brzmienie koziego rogu. Mam nadzieję, że Einar wróci jeszcze do nas i zagra w bardziej sprzyjających okolicznościach – nie ważne, czy z Wardruną, Ivarem Bjornsonem czy też samotnie - i zabierze nas ponownie do świata, z którego nie będziemy chcieli wrócić.
Więcej o muzyce Einara i jego projektów oraz podobnych brzmień usłyszeć możecie w każdy poniedziałek po północy w audycji Berserk.
Diana Lisiecka