Orange Warsaw Festival

KATEGORIA: Muzyka

Tegoroczna edycja Orange Warsaw Festival po raz drugi organizowana była przez agencję koncertową Alter Art. Wszystko wskazuje na to, że współpraca między organami sponsorującymi imprezę, a organizatorami zatrybiła na tyle dobrze, że taki układ utrwali się na kilka najbliższych lat. Festiwal można nazwać mniejszym bratem Opener’a (notabene również organizowanego przez Alter Art) – Ci, którzy sprawdzili się w Gdyni mają sporą szansę zagrać rok później w Warszawie. Nie jest to pod żadnym względem zarzut do warszawskiej imprezy, bo organizatorzy mają pomysł dla tego wydarzenia i świadomie oraz konsekwentnie go realizują. Plan jest prosty - ma to być event na którym słuchacze dostają sprawdzonych headlinerów, którzy gwarantują dobrą zabawę.

Tegoroczna edycja była reklamowana przez dwie wielkie nazwy: Kings of Leon oraz Imagine Dragons, z czego zespół braci Followill miał być największym spośród tych, którzy wystąpią na scenach warszawskiego Służewca.

Niestety sprawdziły się prognozy osób, który miały już okazję być na koncercie autorów hitu „Sex on fire”. Ich doświadczenia mówiły, że nie jest to zespół koncertowy, ich dusza nie jest sceniczna, a Caleb Followill raczej nie spełnia wymagań stawianych rockowym frontman’om. Materiał z dorobku artystycznego zespołu został na koncercie po prostu odegrany nuta w nutę, tak po takcie. Nie pojawiły się dodatkowe ubarwienia utworów, solówki: czy to gitarowe czy perkusyjne,  a interakcja z publicznością ograniczała się jedynie do wspólnego odśpiewania fragmentu piosenki „Pyro” (trochę mało jak na półtorej godzinny koncert i kilkadziesiąt tysięcy osób pod sceną). Reasumując: wszyscy liczyli na więcej.

Co innego jeśli chodzi o zespół Imagine Dragons. Główna gwiazda drugiego dnia festiwalu, wywiązała się ze swojego zadania celująco. Dysponując dużo bardziej popowym materiałem, który chyba i tak jest mniej znany niż piosenki Kings’ów, sprzedali publiczności niesamowitą ilość energii i pozytywnych emocji. Utwory rozbudowali dość szeroko, a aranże nabrały mocniejszego i bardziej rockowego charakteru. Dzięki temu dostaliśmy show które trwało półtorej godziny i naprawdę zadowoliło większość osób obecnych tego dnia pod dużą sceną.

Z rzeczy mniejszych należy wyróżnić Łonę i Webera oraz towarzyszący im zespół The Pimps. Materiał który znalazł się na bardzo dobrze przyjętej zeszłorocznej płycie „Nawiasem mówiąc” był zagrany w wersjach dużo szybszych niż na krążku i dzięki temu zyskał większą energię. Publiczność to poczuła, nagrodziła gromki brawami, a muzycy odwdzięczyli się jednym z nielicznych na tym festiwalu bisem. Zespół, bo chyba tak można mówić o całym projekcie ze Szczecina można już nazwać festiwalowym pewniakiem, bo za każdym razem kiedy grają, to nigdy nie zawodzą.

Mioush, który jako drugi rodzimy hip-hop’owiec wystąpił  na mniejszej scenie, czyli Warsaw Stage, zaprezentował materiał z płyty „Pop” która na rynku muzycznym pojawiła się kilka tygodni temu. Materiał, który od razu zyskał sporą popularność, chyba bardziej ze względu na popularność Miousha i ambitne podejście do tematu, niż za rzeczywistą treść zawartą na krążku, zasiał pewne obawy o to jak sprawdzi się na koncercie. Reprezentant Katowic na scenie wystąpił w towarzystwie żywych instrumentów z zespołu FDG Orkiestra i właśnie dzięki bandowi , utwory zyskały całkiem nowy, lepszy wymiar, który pozwolił obronić się zgranym piosenkom i a całemu występowi wyjść na jedne z lepszych podczas warszawskiego festiwalu.

Warto wspomnieć też o raperce z UK Little Simz oraz zespole Lor z Krakowa. O obu projektach można powiedzieć, że to nigdy nie będę komercyjne gwiazdy i autorzy wielkich przebojów, ale ich występy pomimo, że małe, to zachwyciły zebraną publiczność, która nie chciała, żeby artystki schodziły ze sceny. Śmiało można nazwać je największymi: zaskoczeniami, odkryciami, niespodziankami i wygranymi festiwalu.

Edycja 2017 przeszła do historii. Było tak jak wszyscy zakładali: była piękna pogoda, były występy znanych, sprawdzonych gwiazd, była dobra zabawa przy miłych dźwiękach. Odkrywanie nowych bandów warto zostawić takim festiwalom jak Off czy Spring Break, a Orange miejmy nadzieje również za rok będzie miejscem gdzie można przyjechać, zrelaksować się oraz bawić przy tym co pewne, bez stresu, że coś może pójść nie tak.

Mikołaj Olejnicki

Ta strona wykorzystuje cookies tylko do analizy odwiedzin. Nie przechowujemy żadnych danych personalnych. Jeśli nie zgadzasz się na wykorzystywanie cookies, możesz je zablokować w ustawieniach swojej przeglądarki.

OK