Opener 2017
KATEGORIA: Muzyka
Opener jest specyficznym wydarzeniem. Festiwal, który co roku do Polski sprowadza gwiazdy największego, światowego formatu. Gwiazdy, na które w Polsce wielu słuchaczy czeka, bo albo grają pierwszy raz w naszym kraju albo grają bardzo rzadko, a jak dają koncert to wszystkie bilety sprzedają się w kilka minut. Uznać więc można, że jest festiwal z najbogatszym artystycznie line-up’em. Jest to także wydarzenie, które jest przygotowane maksymalnie profesjonalnie: zawodowa ochrona (która dba o bezpieczeństwo w tych jakże niebezpiecznych czasach nadal jest rzadkością na imprezach masowych i niechcianym wydatkiem), dobrze przygotowane pole namiotowe, duży parking + bogata strefa gastro z food truckami oferującymi dania dobrze znane jak i dające możliwość sprawdzenia nowych smaków. Organizatorzy zapewniają także rozrywkę w ciągu dnia, kiedy czekając na koncerty można jeszcze zobaczyć przedstawienia teatralne. Cztery główne sceny, zawodowo nagłośnione i przestrzeń dopasowana pod wymagającego odbiorcę. To wszystko zapisuje się na plus imprezy i stawia ją jako wzór organizacyjny dla innych festiwali.
Z drugiej strony jakość kosztuje i w porównaniu do innych festiwali w Polsce, Czechach czy na Słowacji (gdzie zwłaszcza za naszą południową granicą wybór artystów może być podobny) jest to droga zabawa. Może nie przeszkadzałoby to tak bardzo gdyby nie spora cześć publiki, która na festiwal przyjeżdża. Część, która w swojej ilości jest znacząca i zauważalna. Część, która jest trochę reprezentacją naszych czasów. Można ją określić jako rozpieszczoną. Mamy festiwal, który uchodzi za najlepszy w Polsce, rozrywkę na najwyższym organizacyjnym poziomie za wysoką cenę, na którym samo pojawienie się nadaję pewnego prestiżu i jest po prostu modne. To wszystko powoduje, że obserwując tę część publiki , ma się wrażenie, że nie docenia ona artystów, którzy grają na festiwalu, a sama muzyka schodzi jakby na dalszy plan. Przeszkadza to trochę w odbiorze muzyki osobom, który jednak na festiwal przyjechały właśnie dla dźwięków, a nie lansu. To jest jedyny minus jaki można postawić Openerowi.
Drugim dużym minusem tegorocznej edycji była pogoda, ale na nią organizatorzy nie mieli wypływu. Ba! Można nawet napisać, że Alter Art uratował widowisko. Gdyby nie program o jaki zadbała agencja koncertowa, to publiczność szybciej lądowałaby w namiotach.
Przechodząc do koncertów. Foo Fighters i Radiohead zagrali poprawnie, niby nie można by się do niczego przyczepić, ale nie będą to koncerty które zapadną w pamięci na lata. Z bardzo dobrej strony zaprezentował się za to zespół The XX, który przed festiwalem był chyba trochę niedoceniany i na wyrost nazywany headliner’em czwartego dnia. Widać nowa płyta zespołu lepiej broni się na koncercie niż w odtwarzaczu. Jimmy Eat World prochu już nie wymyślą, ale dobrze, że w końcu przyjechali do Polski i słusznie, że zespół grający taką muzyką pojawił się w Gdyni. Wysłał ze sceny solidną dawkę energii do której można było poskakać i się zrelaksować.Jeśli gra po sobie Moderat i Kiasmos, to chyba każdy chciałby, aby tak wyglądał idealny piątek. Wśród zagranicznych bandów raczej bez większych odkryć. Z artystów polskich: Natalia Przybysz razem z zespołem dała zapowiedź bardzo dobrego krążka, który ma pojawić się jesienią. Grammatik – przyciągnął tłumy. Tak to jest gdy grają reaktywowane legendy, wtedy pod scenę ciągną wspomnienia. Na scenie pojawili się trzej panowie: za dekami Noon, na mikrofonach Jotuze (który wraca na scenę muzyczną i występ zespołu był bardziej przysługą i promocją dla zapowiadanej jego solowej działalności) oraz Eldo (który ze sceny zapowiadał, że powoli swoją działalność muzyczną będzie kończył). Występ wzruszający, aczkolwiek trochę już nieaktualny, bo ile można jeszcze rapować, że bloki są szare, a my się nigdy nie sprzedamy. Warto wyróżnić A-Gim’a – jego set wsparty wokalnie przez Kasię Novikę Nowicką, Kasię Golomską i Kamila Durskiego pokazał, że L.U.C. słusznie wymienił go w trójce najlepszych polskich producentów. Bitamina potwierdziła, że to przyszłość polskiej sceny. Bisz i Radex na jesień wyruszają w trasę koncertową promującą „Wilczy humor”. Pojawią się najprawdopodobniej również w Poznaniu. Po gdyńskim koncercie warto już teraz bukować bilety na to wydarzenie.
Warte szczególnego wyróżnienia:
Zdecydowanie Warpaint – zespół, który dał najlepszy koncert podczas Openera. Cztery dziewczyny pięknie zaprzeczyły niedawnym słowom Grabaża, który powiedział, że kobiety nie nadają się do rock and roll’a. Na scenie rozkręcały się z każdym kawałkiem i należy jedynie żałować, że nie wystąpiły na MainStage. O dziwo postacią która wysunęła się na pierwszy plan była perkusistka zespołu Stella Mozgawa, która nie tylko świetnie nadawała rytm, ale dawno nie było osoby, która miałaby tak mocne uderzenie w bęben. Jeśli dorzucimy jej polskie korzenie i częste pozdrawiania publiczności w naszym rodzimym języku, mamy gotowy przepis na gwiazdę.
Michael Kiwanuka – muzycznie występ na najwyższym poziomie. Widać, że Michael karierę zaczynał jako muzyk sesyjny, bo gitarzysta jest wirtuozem tego instrumentu. Jeśli dodamy do tego ciepłą barwę głosu i aranże, zainspirowane muzyką lat 80-tych mamy coś czego dawno nie było, ale warto mieć nadzieję, że do Polski szybko wróci.
George Ezra – najlepszy występ na Main Stage (ex aequo z Moderat). Brytyjczyk zapowiada na jesień drugą płytę. Występ przeplatany był utworami z debiutanckiego krążka oraz zapowiadanymi nowościami. Publice nowe utwory, choć mniej folkowe i bardziej popowe niż te z pierwszego longplay’a bardzo przypadły do gustu. Greg wygrał z deszczem, zimnem i wczesną porą koncertu, nikt ani on ani openerowicze nie chcieli, żeby schodził ze sceny.
Solange – koncert prawie jak spektakl, wszystko dopracowane było w nawet najmniejszym szczególe: światła, stroje, układy taneczne (w które zaangażowani byli nawet muzycy z instrumentami dętymi i gitarzyści). Pomimo, że wszystko było zaplanowane, to jednak ze sceny nie było czuć sztuczności, a to wielka sztuka.
Opener Festiwal 2017 przeszedł do historii. Oby poziom artystyczny za rok był równie wysoki i niech tylko pogoda będzie lepsza, a więcej nie będzie trzeba.
Mikołaj Olejnicki
Z drugiej strony jakość kosztuje i w porównaniu do innych festiwali w Polsce, Czechach czy na Słowacji (gdzie zwłaszcza za naszą południową granicą wybór artystów może być podobny) jest to droga zabawa. Może nie przeszkadzałoby to tak bardzo gdyby nie spora cześć publiki, która na festiwal przyjeżdża. Część, która w swojej ilości jest znacząca i zauważalna. Część, która jest trochę reprezentacją naszych czasów. Można ją określić jako rozpieszczoną. Mamy festiwal, który uchodzi za najlepszy w Polsce, rozrywkę na najwyższym organizacyjnym poziomie za wysoką cenę, na którym samo pojawienie się nadaję pewnego prestiżu i jest po prostu modne. To wszystko powoduje, że obserwując tę część publiki , ma się wrażenie, że nie docenia ona artystów, którzy grają na festiwalu, a sama muzyka schodzi jakby na dalszy plan. Przeszkadza to trochę w odbiorze muzyki osobom, który jednak na festiwal przyjechały właśnie dla dźwięków, a nie lansu. To jest jedyny minus jaki można postawić Openerowi.
Drugim dużym minusem tegorocznej edycji była pogoda, ale na nią organizatorzy nie mieli wypływu. Ba! Można nawet napisać, że Alter Art uratował widowisko. Gdyby nie program o jaki zadbała agencja koncertowa, to publiczność szybciej lądowałaby w namiotach.
Przechodząc do koncertów. Foo Fighters i Radiohead zagrali poprawnie, niby nie można by się do niczego przyczepić, ale nie będą to koncerty które zapadną w pamięci na lata. Z bardzo dobrej strony zaprezentował się za to zespół The XX, który przed festiwalem był chyba trochę niedoceniany i na wyrost nazywany headliner’em czwartego dnia. Widać nowa płyta zespołu lepiej broni się na koncercie niż w odtwarzaczu. Jimmy Eat World prochu już nie wymyślą, ale dobrze, że w końcu przyjechali do Polski i słusznie, że zespół grający taką muzyką pojawił się w Gdyni. Wysłał ze sceny solidną dawkę energii do której można było poskakać i się zrelaksować.Jeśli gra po sobie Moderat i Kiasmos, to chyba każdy chciałby, aby tak wyglądał idealny piątek. Wśród zagranicznych bandów raczej bez większych odkryć. Z artystów polskich: Natalia Przybysz razem z zespołem dała zapowiedź bardzo dobrego krążka, który ma pojawić się jesienią. Grammatik – przyciągnął tłumy. Tak to jest gdy grają reaktywowane legendy, wtedy pod scenę ciągną wspomnienia. Na scenie pojawili się trzej panowie: za dekami Noon, na mikrofonach Jotuze (który wraca na scenę muzyczną i występ zespołu był bardziej przysługą i promocją dla zapowiadanej jego solowej działalności) oraz Eldo (który ze sceny zapowiadał, że powoli swoją działalność muzyczną będzie kończył). Występ wzruszający, aczkolwiek trochę już nieaktualny, bo ile można jeszcze rapować, że bloki są szare, a my się nigdy nie sprzedamy. Warto wyróżnić A-Gim’a – jego set wsparty wokalnie przez Kasię Novikę Nowicką, Kasię Golomską i Kamila Durskiego pokazał, że L.U.C. słusznie wymienił go w trójce najlepszych polskich producentów. Bitamina potwierdziła, że to przyszłość polskiej sceny. Bisz i Radex na jesień wyruszają w trasę koncertową promującą „Wilczy humor”. Pojawią się najprawdopodobniej również w Poznaniu. Po gdyńskim koncercie warto już teraz bukować bilety na to wydarzenie.
Warte szczególnego wyróżnienia:
Zdecydowanie Warpaint – zespół, który dał najlepszy koncert podczas Openera. Cztery dziewczyny pięknie zaprzeczyły niedawnym słowom Grabaża, który powiedział, że kobiety nie nadają się do rock and roll’a. Na scenie rozkręcały się z każdym kawałkiem i należy jedynie żałować, że nie wystąpiły na MainStage. O dziwo postacią która wysunęła się na pierwszy plan była perkusistka zespołu Stella Mozgawa, która nie tylko świetnie nadawała rytm, ale dawno nie było osoby, która miałaby tak mocne uderzenie w bęben. Jeśli dorzucimy jej polskie korzenie i częste pozdrawiania publiczności w naszym rodzimym języku, mamy gotowy przepis na gwiazdę.
Michael Kiwanuka – muzycznie występ na najwyższym poziomie. Widać, że Michael karierę zaczynał jako muzyk sesyjny, bo gitarzysta jest wirtuozem tego instrumentu. Jeśli dodamy do tego ciepłą barwę głosu i aranże, zainspirowane muzyką lat 80-tych mamy coś czego dawno nie było, ale warto mieć nadzieję, że do Polski szybko wróci.
George Ezra – najlepszy występ na Main Stage (ex aequo z Moderat). Brytyjczyk zapowiada na jesień drugą płytę. Występ przeplatany był utworami z debiutanckiego krążka oraz zapowiadanymi nowościami. Publice nowe utwory, choć mniej folkowe i bardziej popowe niż te z pierwszego longplay’a bardzo przypadły do gustu. Greg wygrał z deszczem, zimnem i wczesną porą koncertu, nikt ani on ani openerowicze nie chcieli, żeby schodził ze sceny.
Solange – koncert prawie jak spektakl, wszystko dopracowane było w nawet najmniejszym szczególe: światła, stroje, układy taneczne (w które zaangażowani byli nawet muzycy z instrumentami dętymi i gitarzyści). Pomimo, że wszystko było zaplanowane, to jednak ze sceny nie było czuć sztuczności, a to wielka sztuka.
Opener Festiwal 2017 przeszedł do historii. Oby poziom artystyczny za rok był równie wysoki i niech tylko pogoda będzie lepsza, a więcej nie będzie trzeba.
Mikołaj Olejnicki