10 kwietnia 2010 roku wspominają dziennikarze Radia Afera

KATEGORIA: Poznań

10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem w katastrofie lotniczej zginęło 96 przedstawicieli Rzeczpospolitej Polskiej, lecących do Rosji upamiętnić ofiary zbrodni katyńskiej. W skład delegacji wchodzili prezydent RP Lech Kaczyński z małżonką Marią Kaczyńską, ostatni prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, wicemarszałkowie Sejmu i Senatu, grupa osiemnastu parlamentarzystów, dowódcy wszystkich rodzajów Sił Zbrojnych RP, pracownicy Kancelarii Prezydenta, szefowie instytucji państwowych, duchowni, przedstawiciele ministerstw, organizacji kombatanckich i społecznych oraz osoby towarzyszące. Ten tragiczny dzień wspominają dziennikarze Radia Afera.

Redaktor naczelny, Piotr Graczyk

Sobota. Jak zawsze rano włączam Radio Afera - gra, jest ok. Poranna kawa i śniadanie. Plany na dziś: sprzątanie, obiad, no i przecież  spotkanie ze znajomym profesorem przy nalewkach. Mówił, że ma ich jakieś sto litrów. Będzie się działo. Tymczasem do śniadania warto zobaczyć co słychać na świecie. Strażak polewa jakiś rozbity kadłub samolotu, mgła i cisza... Pewnie znowu jakiś zamach, gdzieś daleko... Czekaj - przecież  to samolot państwowy, widać wytarte, zniszczone biało-czerwone barwy...

Przez kilka kolejnych dni Polska była inna albo ludzie byli inni. Podobne wrażenia miałem w kwietniu  2005 roku po śmierci Papieża, w maju 1989 roku przed wyborami i po nich, i w sierpniu 1980 w trakcie strajków. Perspektywa bardzo różna - dziecka, chłopaka w trakcie matur, wreszcie żonatego, dzieciatego faceta - odczucia takie same. Wydarzenia różne, jedne radosne, drugie dramatyczne i smutne, ale łączyło je jedno - nadzieja na to, że możemy, że musimy być razem, że dzięki temu zbudujemy lepszych nas.

Minęło dziesięć lat. Los znowu daje nam trudny czas i trudną lekcję. Czy się czegoś nauczymy? Czegoś na zawsze, a nie na kilka dni?
Modlitwa pozostaje (niestety) wciąż aktualna:

"...chroń mnie Panie od pogardy, od nienawiści strzeż mnie Boże..." 

Redaktor programowy, Edgar Hein

Obudził mnie telefon od siostry, która chciała, żebym sprawdził co się dzieje - przyjechały na zakupy i w sklepie ludzie nerwowo rozmawiali o wypadku samolotu prezydenckiego. Włączyłem telewizor z lekkim niedowierzaniem i bólem głowy - sobotni poranek na studiach to nigdy nie jest łatwy czas. Przeraziłem się. Z każdą chwilą, z każdą podawaną informacją rósł mój niepokój. Cały dzień spędziliśmy w mieszkaniu przed telewizorem - smutek był ogromny. 

Popołudniu wyszliśmy z dziewczyną oraz Jej siostrą na obiad na miasto. Pamiętam, że było zachmurzone niebo, które potęgowało nastrój przygnębienia. Ulice były puste, pojedyncze osoby przemykały. Nie było śmiechu, gwaru normalnego dla sobotniego wieczoru. Gazeta Wyborcza, o ile dobrze pamiętam, wypuściła darmowe wydanie popołudniowe w całości poświęcone katastrofie. Niesamowitym jednak było jak bardzo czuć było w powietrzu jedność - porównywalną chyba tylko z dniami po śmierci Karola Wojtyły 5 lat wcześniej. Chwilowa, ale szczera żałoba. 

Ten nastrój raptownie jednak został zerwany wraz z podjęciem decyzji o pochówku prezydenckiej pary na Wawelu. Zaczęły się przepychanki, protesty i wiece obrońców tej decyzji. To był prawdziwy koniec żałoby, czasu refleksji i smutku. Jednak wtedy, 10 kwietnia ten wszechogarniający społeczeństwo smutek był niesamowitym doświadczeniem. Tragicznym, acz wyjątkowym.

Szef działu informacji, Kamil Paczek

To miały być tylko dodatkowe zajęcia z fizyki w mojej szkole. Co tydzień zbieraliśmy się sporą grupką, żeby popatrzeć na przeprowadzane przez prowadzącą eksperymenty i pograć ukradkiem w gry komputerowe, kiedy akurat nikt nas nie kontrolował. Tego dnia jednak nic nie było zwyczajne, a skala tragedii zdecydowanie przerastała możliwości niedojrzałych umysłów i sumień. To dziwne, że mózg jest na tyle plastyczny, aby zapamiętać tak wiele szczegółów z jednego dnia sprzed dziesięciu lat. I faktycznie - pamięta. W szczególności tę przerażająco długą listę tragicznie zmarłych pod Smoleńskiem. Tego dnia tym bardziej nikt z młodych ludzi nie miał już ochoty na fizykę. Została tylko trzynastoletnia chęć pamiętania o tym, co stało się 10 kwietnia 2010 roku.

Nic heroicznego. Suma drobnych gestów napływających z każdej strony stała się urzeczywistnieniem tezy, jakoby Polacy „łączyli się w obliczu tragedii". Łzy, kwiaty i znicze w telewizji. Za taką reakcję dziękuję wszystkim starszym i mądrzejszym od siebie.

To oczywiście minęło równie szybko, jak się wcześniej zaczęło. Rok po katastrofie nastąpiło zawłaszczenie i przeinaczenie słów Herberta. Następne przyszły bufiaste, quasi-patriotyczne hasła, wzajemne oskarżenia i teorie spiskowe. Właściwie cały okres dojrzewania ówczesnych trzynastolatków przypadł na niekończący się spór o wybitnie politycznym charakterze. Spór toczący się bez żadnego wyczucia i opamiętania nad grobami tak wielu wybitnych ludzi. Za to mam spory żal do wszystkich mądrzejszych i starszych.

Być może naiwnie, ale wierzę, że 10 kwietnia 2020 roku mógł stać się okazją do wykorzystania innego cytatu, który ustaliłby nasz sposób myślenia o Smoleńsku na kolejne lata. Co by to mogło być? Kto miałby z tych słów czerpać, skoro wzrok wszystkich zwrócony jest na walkę z innym zagrożeniem? Widać los chciał, żebyśmy się tego nie dowiedzieli. Tym bardziej, że w Polsce pytania z pozoru proste wymagają zawiłych odpowiedzi.

Mądrym dla Memoryału, Kompatriotom dla Refleksji, Laikom dla Nauki: 

'Modlitwa o wschodzie słońca'

fot. PAP / Radek Pietruszka

Ta strona wykorzystuje cookies tylko do analizy odwiedzin. Nie przechowujemy żadnych danych personalnych. Jeśli nie zgadzasz się na wykorzystywanie cookies, możesz je zablokować w ustawieniach swojej przeglądarki.

OK