O ludziach, przyrodzie i pożarach w Czarnobylskiej Strefie Wykluczenia
KATEGORIA: Poznań
Od katastrofy elektrowni jądrowej w Czarnobylu minęły już 34 lata. To wydarzenie trwale wpłynęło zarówno na krajobraz obszaru otaczającego elektrownię, jak i życie osób, którzy te tereny zamieszkiwały. Ewakuowano i przesiedlono ponad 145 tysięcy ludzi, jednak nie wszyscy pogodzili się z tą decyzją – część osób, nazywanych samosiołami, postanowiła wrócić do swoich domów. W ostatnich tygodniach obszar Strefy Wykluczenia, która po katastrofie powstała wokół Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej, nawiedziły największe w historii pożary. Jak wpłynęły na życie samosiołów? Jak sama katastrofa elektrowni jądrowej wpłynęła na przyrodę w Strefie Wykluczenia? O to zapytaliśmy Krystiana Machnika, autora portalu napromieniowani.pl i organizatora wycieczek do Strefy Wykluczenia.
Bartosz Gimzicki: 26 kwietnia minęły 34 lata od katastrofy w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Dziś obszar leżący wokół niej nazywamy Strefą Wykluczenia. Czym ona jest?
Krystian Machnik: To teren skażony, zamknięty po katastrofie w 1986 roku, odcięty od reszty kraju w celu jego zabezpieczenia. To też teren, z którego ewakuowano wszystkich mieszkańców – łącznie 96 miejscowości tylko po stronie ukraińskiej, bo jeszcze też mamy Strefę Zamkniętą po stronie białoruskiej.
Jakie obowiązują tam obostrzenia?
Tak jak nazwa wskazuje, jest to teren zamknięty, więc żeby tam przebywać, potrzeba przepustki. Gdy tam jesteśmy, obowiązują nas takie obostrzenia jak chociażby godzina policyjna. O godzinie 20 nie można się już poruszać samochodami, a o godzinie 22 nie można wychodzić z budynków (jeśli śpimy w hotelu w miejscowości Czarnobyl). Jeżeli chodzi o miasto Prypeć, nie wolno wchodzić do budynków, nie można na niczym siadać, trzeba mieć ubiór zakrywający całe ciało. Nie można chodzić w krótkich spodenkach, krótkim rękawku, nawet jeśli jest upał 35 stopni. To zasady trochę uciążliwe, ale wynika to z bezpieczeństwa, by zminimalizować ewentualne ryzyko skażenia ciała.
Czyli istnieje ryzyko napromieniowania osób, które przebywają na terenie Strefy?
Nie, za dużo czasu minęło, żeby takie ryzyko istniało. Oczywiście, są w strefie miejsca, w których poziom promieniowania jest bardzo wysoki, ale to wszystko wygląda tak naprawdę przerażająco na dozymetrach [przyrząd do pomiaru promieniowania – red.]. Często w Internecie widzimy nagrania, jak ktoś przykłada licznik Geigera do jakiegoś elementu, miejsca, i on „szaleje” czy nawet wykracza poza skalę. W rzeczywistości przebywanie w Strefie nie jest groźne chociażby z tego względu, że to są pojedyncze punkty, a ważny jest czas ekspozycji na promieniowanie. To oznacza, że nawet jeżeli w takim punkcie jesteśmy przez chwilę, to dawka promieniowania, którą przyjmujemy, jest naprawdę znikoma. Nieporównywalnie niższa niż ta, którą przyjmujemy chociażby podczas prześwietlenia. Natomiast jest kilka takich miejsc, które mogą być potencjalnie niebezpieczne. Są to m.in. piwnice szpitala w Prypeci, gdzie zrzucono ubrania strażaków, którzy gasili płonący reaktor. Tam nie działają warunki atmosferyczne, w związku z tym może się unosić tam radioaktywny pył, którego wdychanie może być groźne. Przebywanie na świeżym powietrzu nie niesie za sobą żadnego ryzyka, ponieważ cały ten pył, wszystkie radionuklidy poszły już dawno w glebę razem z deszczem.
Strefa cały czas jest zamieszkiwana przez ludzi. Czy wiemy, ilu obecnie ich tam się znajduje?
Według danych administracji jest ich ok. 150, według moich danych mniej więcej 40. Wynika to z tego, że administracja za bardzo nie przejmuje się tymi ludźmi. Oczywiście, oficjalnie im pomagają. Raz na 4-5 tygodni przyjeżdża sklep, który umożliwia im kupienie chleba czy innych produktów do przeżycia. W praktyce wygląda to tak, że zimą, jak spadnie śnieg, to sklep w ogóle nie przyjedzie. W dodatku ci ludzie muszą już wtedy określić, co będą chcieli za miesiąc i wtedy przywożone są tylko te rzeczy, które oni zgłosili, nic więcej. Trudno jest przewidzieć, co nam będzie za miesiąc potrzebne, trudno też oczekiwać, żeby chleb wytrzymał miesiąc. Starczy na ile? Może 3-4 dni, potem już jest stary, więc ta pomoc jest bardzo ograniczona. Ci ludzie radzą sobie sami. Administracja za bardzo się nimi nie przejmuje. Na przykład w strefie 10 km jest wioska Nowe Szepelicze. Tam żył dziadek – Sawa, który nie żyje od 2014 roku, a nadal figuruje na oficjalnej liście. Pomoc medyczna też jest raczej znikoma.
Dlaczego ci ludzie postanowili wrócić i dalej zamieszkiwać te tereny?
Powody, dla których oni zdecydowali się wrócić, mogą być dla nas trudne do zrozumienia. Kiedy nam zaczyna być źle w jednym miejscu, to po prostu przeprowadzamy się do innego, to nie jest za duży problem. Samosioły to ludzie, którzy żyli tam całe życie. Mieszkała tam ich matka, babka, prababka. To są często ziemie przesiąknięte ich genami. Oni rodzili się w tych chatach i nie znają często niczego innego. Zresztą, to były wioski, gdzie było, powiedzmy, 800 osób i 3-4 nazwiska. Ludzie się za bardzo nie mieszali. Podróż trzy wioski dalej to już była naprawdę wycieczka. W związku z tym, kiedy zostali oni wyrwani z tego świata, który znali, do obcych ludzi, gdzie muszą siedzieć i prosić się o przechowanie, to jest po prostu źle. W dodatku ci wszyscy ewakuowani byli traktowani jak trędowaci. Trzeba brać pod uwagę, że wtedy wiedza ludzi odnośnie promieniowania była bardzo niska. Oni byli „inni”, „groźni”. Były sytuacje, że ludzie przechodzili na drugą stronę ulicy, wiedząc, że to jest „ten ewakuowany”. Zsumujmy to. Ktoś taki jest ewakuowany ze swojego świata, tęskni za nim i w tym nowym świecie jedyne, co go spotyka, to właśnie takie ocenianie, wytykanie palcem, dlatego ci ludzie woleli już wrócić do swojego domu na skażonym terenie niż żyć w nowym, wrogim świecie i próbować się dostosować. Takich podejść było już bardzo dużo rok po katastrofie. Według nieoficjalnych danych ok. 3 tysiące osób próbowało wrócić.
Czy mieli pozwolenie na powrót?
Trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź. Większość z nich nie miała takiego pozwolenia i wyglądało to tak, że oni nielegalnie przechodzili przez drut kolczasty, szli przez lasy, bagna i po prostu otwierali swoją chatę, rozpalali w piecu, milicja przyjeżdżała i ich wyrzucała, a oni znowu tam wracali, milicja znowu ich wyrzucała, aż w końcu machnięto na to ręką. Tak wygląda większość przypadków. Ale są też takie przypadki, że pozwolono ludziom wrócić do niektórych wiosek. To nie było tak, że jak doszło do katastrofy, to teren ewakuowano, ludzie wyjechali, zamknięto cały obszar na kłódkę i koniec. Wyglądało to tak, że część budynków została przeznaczona na inny cel. Otworzono farmy badawcze, gdzie prowadzono różne badania, np. wpływu radiacji na zwierzęta, rośliny. Do tego potrzeba było ludzi do fizycznej pracy, dlatego do niektórych wiosek pozwolono im wrócić po to, żeby pracowali. Były to czasy Związku Radzieckiego, więc była bardzo silna propaganda, że trwają „olbrzymie prace” zmierzające do tego, żeby teren całkowicie oczyścić, nawet szły oficjalne informacje w dostępnych do dziś filmach propagandowych, że jeszcze trochę i ludzie będą mogli tutaj wrócić, a dzieci znów będą się bawiły na placach zabaw. Jak wiemy już z perspektywy 34 lat, tak się nigdy nie stało, ale ci pierwsi ludzie, którym pozwolono wrócić, mieli prawo w to wszystko wierzyć. Po co mamy siedzieć gdzieś w obcej wiosce, w obcym mieście, skoro za kilka lat i tak wróci życie w naszej wiosce? Domyślam się, że oni mieli podejście: przeżyjemy trudny czas, potem będzie jak dawniej. A potem Związek Radziecki upadł i niestety już nie było pieniędzy na likwidację szkód awarii. Podejrzewam, że to spowodowało, że Czarnobyl jest takim Czarnobylem, jaki znamy go dziś.
Z jakimi problemami borykają się osoby, które przebywają aktualnie w Strefie?
To najczęściej problemy wieku podeszłego. Pamiętajmy, że ci ludzie żyją w drewnianych chatkach bez dostępu do bieżącej wody, często bez prądu, bez toalety. W związku z tym wygląda to tak, że codziennie trzeba narąbać drewna, przynieść go do domu. Trzeba iść do studni, przynieść wodę. To wszystko jest fizycznie ciężkie dla ludzi, którzy mają po 80-90 lat, rzadko jest to ktoś młodszy. Niektórzy mają rodzinę, która przyjeżdża im pomóc, inni tej rodziny nie mają, więc muszą radzić sobie sami. Sklep przyjeżdża raz na 3-4 tygodnie, a to oznacza, że część jedzenia muszą sami sobie wyprodukować, a to też jest codzienna praca. No i medycyna, praktycznie brak dostępu do lekarza. Niby jest, ale jak zadzwonią, to przyjedzie może jutro, może w ogóle. Są to w zasadzie ludzie pozostawieni sami sobie. Problemy dotyczą praktycznie każdej sfery życia, ale największy problem, z jakim muszą się oni spierać, to przede wszystkim samotność. To są ludzie, którzy są zostawieni, zapomniani przez wszystkich, przez świat. To, czego im najbardziej brakuje, to po prostu możliwość porozmawiania z kimś, dlatego jak my organizujemy akcję pomocy samosiołom, to oprócz przywiezienia chleba, produktów, narąbania drewna czy przyniesienia wody, poświęcamy im swój czas. To dla nich największa nagroda, że poświęcamy im uwagę, że „oni przyjechali specjalnie do mnie, do mojej skromnej chaty, że przyjechali z Polski po to, żeby mnie poznać, porozmawiać”.
Oglądając wasze filmy, zwróciłem uwagę, że praktycznie każda osoba, którą odwiedzacie, ma jakieś zwierzęta w domu...
Tak, najczęściej są to koty albo psy. I bardzo o nie dbają! To jest najciekawsze, że taki kotek potrafi żyć 18 lat, on ma nawet swoje miejsce na łóżku! Była kiedyś taka sytuacja, że przyjechałem z grupą ludzi, którą tam zabrałem, a pani nie lubiła, gdy ktoś stał, więc wszyscy siadali. Ona miała swoje łóżko, na którym zawsze w tym samym miejscu siadała i poprosiła, żeby usiąść tam, gdzie jest wolne miejsce. No i przyszedł kot, stary. Usiadł przed jedną osobą i patrzy się na niego. On pyta, o co mu chodzi, ja mówię: „siedzisz na jego miejscu”. Wstał, kot sobie wskoczył na to miejsce i usiadł.
Z czego w takim razie ci ludzie się utrzymują?
Właśnie z tego, co sami sobie wyhodują. Mają emerytury, bardzo skromne. W większości przypadków to 1800 hrywien, więc nie więcej niż 300 zł, ale oni sami mówią, że pieniądze im nie są potrzebne, bo po co? Gdzie mają je wydać?
W jaki sposób reagują oni na odwiedzających Strefę? Na waszych filmach widać, że są dla was bardzo życzliwi, ale czy zdarzały się sytuacje, że potraktowano was jak kogoś obcego, podejrzanego?
W zdecydowanej większości są bardzo życzliwi. Namawiają, żeby zostać, nocować u nich. Oni często nie rozumieją tego, że żyją w Strefie Zamkniętej, że to teren z takimi obostrzeniami. Zapomnieli o tym. Nie rozumieją np. tego, że my do godziny 19-tej musimy przejechać przez dany punkt kontrolny, bo inaczej będziemy mieli problemy, więc często ciężko wyrwać się od nich. Kiedyś były takie przypadki, że nieznany samosioł nie chciał za bardzo rozmawiać, nie był chętny do poznawania się. Teraz takich problemów nie mam, natomiast to może wynikać z tego, że byłem już u nich wielokrotnie i wszyscy mnie tam znają i wiedzą, że mam przyjazne nastawienie. Ale mówię, zdobywanie zaufania mi zajęło kilka lat.
Czym są akcje pomocy dla samosiołów, o których wspomniałeś?
Robimy internetową zbiórkę pieniężną na naszej stronie internetowej. W tym roku udało się zebrać ponad 30 tysięcy złotych, za co zorganizowaliśmy akcję pomocy, załadowaliśmy nasze auto, pojechaliśmy na 6-dniowy pobyt w Strefie i w tym czasie jeździliśmy do wszystkich samosiołów, rozwoziliśmy im produkty, ciepłe ubrania, wszystko, czego potrzebują. Jeśli jakaś babuszka [z ros. „babcia” – red.] wcześniej nam mówiła, że telefon jej nie działa, a to jej jedyna forma kontaktu z innymi ludźmi czy metoda wezwania pomocy, jakby coś jej się stało, to przywozimy jej nowy telefon. Przede wszystkim podczas naszego wyjazdu spędzamy czas z samosiołami.
Czy są oprócz was jakieś inne grupy pomagające osobom, które zdecydowały się dalej mieszkać w Strefie?
Pomagają wszyscy, którzy tam przyjeżdżają i mają okazję odwiedzić samosiołów. Przyjęło się tam bowiem, że kiedy jedziemy do babuszki, to trzeba jej coś przywieźć. Najczęściej to pakunki chleba, mięsa, po prostu produkty. Nie pieniądze, tylko produkty. Jeżeli zaś chodzi o akcje zorganizowane, przewidziane tylko na to, aby przyjechać i samosiołom pomagać, narąbać drewna, siedzieć u nich cały dzień czy zrobić remont, to, z tego co wiem, to tylko my jesteśmy, a na pewno tylko my z Polski robimy takie akcje. Na pewno jest to potrzebne. Z tego, co widzę, udało się już ruszyć temat pomocy i być może w niedługim czasie będzie więcej takich akcji (już nie tylko od nas), więc jest szansa, że życie tych ludzi się polepszy i przestaną być tacy zapomniani.
W jaki sposób przyroda zareagowała na katastrofę elektrowni?
Praktycznie od razu przyroda zaczęła odbierać to, co człowiek zabrał jej wcześniej. Pamiętajmy, że w czasie Związku Radzieckiego były to tereny ogromnych inwestycji. Planowano tam wybudować największą elektrownię jądrową na świecie. Wybudowano nowe miasto – Prypeć – a wszystko wokół rozbudowywano. Budowano drogi na wioskach, cały teren był doinwestowany. Nagle, zaledwie po 16 latach od rozpoczęcia tych inwestycji, wszystko opustoszało. Już z archiwalnych zdjęć widać, że rok czy dwa lata po ewakuacji natura zaczęła zabierać wszystko. Chodniki zaczęły momentalnie zarastać i po 34 latach wygląda tak, że to, co kiedyś było betonowym placem, dzisiaj jest lasem. Z tego samego miejsca nie da się już dojrzeć tych samych budynków, co kiedyś. Często trzeba podejść bezpośrednio pod budynek, żeby go widzieć. Latem dosłownie jest to dżungla, to las z budynkami i będąc w opuszczonym mieście Prypeć, ciężko czasami się zorientować, że to naprawdę jest miasto, że tutaj tętniło życie. Drzewa rosną dosłownie wszędzie – na dachu, balkonie, czasami nawet wewnątrz pomieszczeń. Korzenie wchodzą we wszystko, w każdą szparę, rozrywają budynki, więc dużo czasu nie minie, zanim to wszystko się zawali i na tych gruzach powstanie kolejny las.
A co ze zwierzętami?
Zwierząt jest bardzo dużo. Chodząc niejednokrotnie samemu po okolicach, spotykałem łosie, wilki, rysie, jenoty, konie Przewalskiego – gatunek zagrożony wyginięciem, uznany zresztą za wymarły na wolności – tam trzymają się dobrze. Oczywiście, teraz jest trochę gorzej ze względu na pożary, które miały tam miejsce i wciąż mają.
Mogą one stanowić zagrożenie dla osób przebywających na terenie Strefy?
Nie, tam ryzyka nie ma. Pamiętajmy, że jest to teren opuszczony przez ludzi. Jeżeli oni się tam pojawiają, to na krótki czas. Są to właśnie tacy przyjezdni jak my czy jacyś leśnicy, którzy przyjadą coś zrobić i pojadą, a przez następne kilka miesięcy te zwierzęta pewnie ludzi nie widzą. W związku z tym, kiedy one w końcu go zobaczą, uciekają. Dzikie zwierzęta są bardzo płochliwe i przez tyle lat eksploracji terenów nie przytrafiła mi się żadna groźna sytuacja. Kiedyś nawet spotkałem ślady niedźwiedzia, już w północnej części Strefy, niedaleko granicy z Białorusią, gdzie, wiadomo, w tamtejszej Strefie niedźwiedzie żyją. Jeśli spojrzymy na to z punktu widzenia przyrody, to w Strefie jest zielono, to nowa puszcza, zresztą nie bez powodu nazywana „Puszczą Czarnobylską”.
Czyli nie ma tam przypadków, jakby ktoś mógł sobie wyobrażać, że biegają zmutowane zwierzęta na wolności?
Nie, nic takiego nie ma miejsca. Takie historie zazwyczaj wynikają z niewiedzy i z pewnych doniesień, które wynikały z braku informacji w 1986 roku. Jak wiemy, władza Związku Radzieckiego nie lubiła dzielić się negatywnymi informacjami, wolała przekazywać to, co pozytywne. To niestety sprzyjało powstawaniu różnych plotek. Na przykład amerykańskie czasopismo krótko po katastrofie donosiło, że po Czarnobylu biegają dwumetrowe kurczaki. Nic takiego nie miało miejsca, ale pamiętajmy, że wtedy nikt praktycznie nic nie wiedział o wpływie radioaktywności na życie, na przyrodę, a Związek Radziecki udawał, że nic się nie stało, kiedy wszyscy wiedzieli, że to nie jest prawda. Niestety, mimo że już dawno obalono te mity, w ludziach wciąż pozostało przekonanie, że Czarnobyl równa się mutacje.
Wspominałeś o pożarach, które w tym roku nawiedziły Strefę. Czy sytuacja jest już opanowana? W pewnym momencie wyglądało to naprawdę poważnie...
Niestety, cały czas wygląda to poważnie. Jak spojrzymy na komunikaty Strefy, to oni już od 18 dni piszą, że sytuacja jest opanowana, a według najnowszych danych spłonęło 60 tysięcy hektarów Strefy Zamkniętej. To bardzo duży teren, biorąc pod uwagę, że cała Strefa ma powierzchnię około 260 tysięcy hektarów, więc spłonęła już naprawdę jej duża część. To ponad 30 opuszczonych wiosek, nie mówiąc o tym, ile drzew, lasów, ile tej niepowtarzalnej przyrody zginęło. To wszystko się odradzało 34 lata i znowu zostało zniszczone. Myślę, że to będzie się palić jeszcze długo, tym bardziej, że ogień dotarł do torfowisk, a one potrafią się palić tygodniami. Jeśli chodzi o ochronę przeciwpożarową w Strefie, to jest ona znikoma. Tworzyli tam pasy przeciwpożarowe blokujące ewentualny ogień, ale jeśli taki pas ma półtora, dwa, trzy metry szerokości i wieje silny wiatr, to to jest nic. Widać było zresztą, że oni cały czas te pasy tworzą, a ogień wciąż luźno przechodzi dalej, tak jakby nic sobie nie robił z pracy strażaków, którzy naprawdę poświęcają teraz całe swoje życie, żeby go zablokować.
Takie pożary zdarzały się wcześniej w Strefie?
Pożary są regularnie każdego roku, szczególnie w ostatnich suchych latach. Jeśli mowa o pożarach na taką skalę, to jest to trzecia taka sytuacja. Pierwsza miała miejsce w 1992 roku, druga w 2015 i teraz, w 2020. Ten pożar, który jest obecnie, to największy w Strefie Zamkniętej od momentu, gdy ją utworzono. Tylko w kwietniu spłonęło więcej terenu jak przez całe 34 lata istnienia Strefy. To nam uświadamia, jak poważna jest sytuacja i obawiam się, że bez pomocy międzynarodowej oni sobie nie poradzą. Problem tkwi w tym, że za bardzo tej pomocy nie chcą.
Jakiś czas temu całą Polskę obiegł komunikat, aby nie otwierać okien, drzwi, siedzieć zamkniętym w domu, bo radioaktywna chmura po pożarze w Czarnobylu pojawiła się nad naszym krajem. Czy było to uzasadnione zagrożenie?
To był typowy fake news. Jedyne, co było w tym prawdziwego, to fakt, że w Czarnobylu się pali. Natomiast podstawowa informacja, której w tych fake newsach nie zawarto, była taka, że wiatr wiał w przeciwną stronę, ze strony Polski do Czarnobyla. Jedyne, co mogło się przenieść, to smog znad naszych miast do samosiołów. Jeżeli chodzi o dym, to on leciał na Kijów i w stronę Rosji, ale nawet tam, mimo że miasto było naprawdę zadymione, nie wykryto podwyższonego poziomu promieniowania. Mało tego, nie wykryto tego nawet w Strefie, gdzie też są rozstawione stacje pomiarowe. Najnowocześniejsze są w sarkofagu Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej i wokół niego. Nawet tam nie wykryto podwyższonego stężenia radionuklidów w powietrzu. Te pożary mają jedynie lokalne zagrożenie bezpośrednio dla strażaków, którzy są wśród tego dymu. Tam faktycznie może być groźnie, natomiast jeżeli chodzi o zagrożenie dla Polski, to nie ma żadnego.
Jakie działania podejmuje rząd Ukrainy na terenie Strefy?
Przede wszystkim musimy pamiętać, że Strefa Czarnobylska to jest trochę taki skansen zamierzchłej epoki. Będąc tam, ma się wrażenie, że Związek Radziecki cały czas trwa. Tak jak Ukraina już przeszła pewną metamorfozę, tak Strefa Zamknięta to osobny temat, to takie państwo w państwie i niestety widać to na każdym szczeblu: od sklepu, gdzie siedzi kobieta i liczy resztę na liczydle zamiast na kalkulatorze, a jak nie ma jak wydać w kopiejkach, to wydaje w cukierkach, aż po szczebel administracyjny. Na przykład w Strefie Czarnobylskiej nie ma ani jednej stacji benzynowej, a paliwo jest rozdzielane każdego miesiąca na każdą jednostkę, w tym straż pożarną. W związku z tym podejrzewam, że jak nastały pożary, to musieli nagle wyjechać samochodami, które cały rok stały w miejscu, to te limity wykorzystali pewnie w ciągu pierwszych kilku dni i pojawił się nowy problem – skąd wziąć teraz tyle paliwa, jak już budżet rozplanowany na pewnie cały rok został wykorzystany i jak przetransportować go więcej? Najbliższa stacja paliwowa znajduje się godzinę drogi od Czarnobyla. Jak wóz strażacki pojedzie i wróci, to pewnie już połowy tego paliwa mieć nie będzie. Zarządzanie tym terenem może jest dobre w czasie, gdy totalnie nic się nie dzieje, natomiast jak już coś zaczyna się dziać, to nie zdaje to egzaminu. To takie centralne planowanie z góry, z którym w Polsce też mieliśmy do czynienia i które u nas też się nie sprawdziło.
Jakie plany ma Ukraina na przyszłe inwestycje dotyczące tego obszaru?
Przede wszystkim ma powstać teren, na którym mają znaleźć się składowiska radioaktywnych odpadów. Chcą tam zwozić, załóżmy, zużyte paliwo jądrowe z innych elektrowni, nie tylko z Ukrainy. Strefa to teren skażony, który i tak bardzo długo nie będzie się nadawał do ponownego zamieszkania, więc to idealne miejsce, by trzymać tam takie rzeczy. Jeżeli ma do czegoś dojść, to lepiej, żeby skaziło teren, który i tak jest skażony niż taki, który nie jest skażony i mógłby być kiedyś wykorzystany w innych celach. Powoli władze inwestują w takie rzeczy. Obecnie trwa budowa jednego z takich składowisk. Są też plany, by tworzyć tam farmy solarne, bo mają tam bardzo dużo nieużytków.
Część obszaru dotkniętego skutkami katastrofy, jak już wspomniałeś, leży na terenie Białorusi. Czym jest Białoruska Strefa Zamknięta? Różni się jakoś od tej po stronie Ukrainy?
To tak samo strefa utworzona po katastrofie w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. W 1986 roku było jedno państwo, Związek Sowiecki, granica praktycznie nie istniała. Kilka lat później doszło do rozłamu i cały teren skażony został przedzielony na pół. Jest to w zasadzie ten sam teren, skażony bardzo podobnie, ale znajdujący się na terenie obcego państwa. Różnica polega na tym, że Białorusini przez trzy dekady nikogo tam nie wpuszczali. Jedyni, którzy mogli tam wjeżdżać, to na przykład dziennikarze, głównie naukowcy, ale ich mogli wpuścić, a nie musieli. W ukraińskiej części Strefy od 1999 roku są wpuszczani ludzie, bez większego problemu można wyrobić sobie przepustkę. Do części białoruskiej my jeździmy dopiero od dwóch lat, dopiero wtedy udało nam się dostać. To teren bardziej dziki, nie ma tam żadnych śladów współczesnej działalności człowieka. Wjeżdżamy do wioski, nie ma żadnych wydeptanych ścieżek, nie znajdzie się tam wyrzuconego papierka. Nic, po prostu jak z filmu post-apokaliptycznego, tak jakby czas się zatrzymał. To, czym się wyróżnia ten teren, to trochę większe skażenie, ponieważ po katastrofie przez większość czasu wiatr wiał na północ. W ten sposób Białoruś o wiele bardziej ucierpiała niż Ukraina.
Jednak cały czas nie jest to taki poziom skażenia, aby stanowiło to dla was zagrożenie?
Nie, zresztą, gdyby było jakieś zagrożenie z samego faktu przebywania tam, to by nas nie wpuścili. Pamiętajmy, że tam cały czas pracują ludzie, którzy badają to wszystko. Oni mają dokładne mapy skażenia, więc jeżeli gdzieś byłoby naprawdę duże skażenie, to po prostu by nie wydano zgody na wjazd. Zaznaczmy jedno – to, że dostajemy pozwolenie na wjazd do Strefy Zamkniętej, nie oznacza, że możemy tam jeździć i robić, co chcemy. Przede wszystkim jest przydzielony pracownik Strefy, zwany przewodnikiem, zarówno po stronie ukraińskiej, jak i białoruskiej. Mamy pozwolenie do poruszania się po pewnym obszarze, to na przykład konkretne wioski, do których możemy pojechać, konkretne miejsca. Jeśli jakiejś wioski, jakiegoś miejsca nie ma na tym pozwoleniu, to nie możemy tam wjechać, przewodnik nam nie pozwoli. Na przykład w części ukraińskiej takim miejscem jest Czerwony Las. To jedno z najbardziej skażonych miejsc na świecie. Krótkie przebywanie tam nie przyniesie żadnych negatywnych skutków zdrowotnych, ale jest ryzyko skażenia sobie butów czy innych rzeczy, więc nie ma szans na przynajmniej oficjalne uzyskanie zgody na wjazd do tego miejsca.
W części białoruskiej też żyją jacyś mieszkańcy?
Nie, tam wysiedlono wszystkich. Jeżeli ktoś próbował wrócić, to bez gadania go wyrzucali i były nawet takie sytuacje, że w tych chatach rozwalali piece po to, żeby nie nadawały się już do mieszkania. Takie piece służyły do wszystkiego: zarówno do ogrzewania i gotowania, jak i nawet do spania na nim, więc uszkodzenie go powodowało, że ci ludzie, jak to zobaczyli, od razu wracali i władza miała już święty spokój. Jedynie jest wioska Sawiczi, która znalazła się na pograniczu Strefy Zamkniętej, ale nadal w jej wnętrzu. Oni tam wywalczyli, aby wioskę wykluczyć z tego terenu, więc wygląda to na mapie dosyć ciekawie, bo idzie granica Strefy Zamkniętej białoruskiej po linii prostej, nagle szerokim łukiem omija wioskę i znowu wraca do linii prostej, i tam żyją „samosioły”. Trochę ciężko ich określić jednoznacznie, ponieważ z punktu widzenia prawnego nie żyją oni w Strefie Zamkniętej, więc nie są oni samosiołami, to normalna wioska. Są natomiast okrążeni przez Strefę Zamkniętą i wioska jest w dużej części opuszczona, dlatego w praktyce nie różnią się za bardzo od tych samosiołów po stronie ukraińskiej.
Jakie działania rząd Białorusi podejmował na tej Strefie? Co planuje?
Rząd białoruski utworzył z tego rezerwat przyrody, dokładnie mówiąc: Poleski Rezerwat Radiacyjno-Ekologiczny i takie są ich plany. Po prostu utrzymywać to wszystko, dbać o przyrodę. Oni nie chcą budować tam żadnych składowisk, nie chcą nic dużego robić. Zresztą sam fakt, że oni przez tyle lat powstrzymywali się od wpuszczania tam ludzi, wiedząc, że oni mogliby na tym zarobić, wesprzeć turystykę, ludzi, którzy chcieliby do Mińska przyjechać i pewnie chcieliby też zobaczyć, jak wygląda świat opuszczony po katastrofie. Nie spodziewałbym się absolutnie żadnych inwestycji, jedynie dalsze utrzymywanie rezerwatu przyrody.
Czy pożary, które nawiedziły Strefę po stronie ukraińskiej, dotyczą też części białoruskiej?
W białoruskiej strefie mieliśmy tylko jeden pożar na wschodniej granicy Strefy Zamkniętej, ale białoruscy strażacy poradzili sobie z tym w dwa dni. Musimy zaznaczyć, że ochrona przeciwpożarowa jest na Białorusi dużo bardziej zaawansowana niż w Ukrainie. Oni las podzielili na bardzo szerokie pasy bezpieczeństwa, nie takie dwumetrowe jak na stronie ukraińskiej, ale naprawdę szerokie, tworzone regularnie, odtwarzane każdego roku. Wszystko jest po prostu zadbane, straż pożarna jest też dużo bardziej doinwestowana. Mają lepszy sprzęt, bardziej zadbany, podejrzewam też, że strażacy lepiej zarabiają.
Miejmy zatem nadzieję, że pożary w Strefie uda się w końcu ugasić.
Bartosz Gimzicki: 26 kwietnia minęły 34 lata od katastrofy w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Dziś obszar leżący wokół niej nazywamy Strefą Wykluczenia. Czym ona jest?
Krystian Machnik: To teren skażony, zamknięty po katastrofie w 1986 roku, odcięty od reszty kraju w celu jego zabezpieczenia. To też teren, z którego ewakuowano wszystkich mieszkańców – łącznie 96 miejscowości tylko po stronie ukraińskiej, bo jeszcze też mamy Strefę Zamkniętą po stronie białoruskiej.
Jakie obowiązują tam obostrzenia?
Tak jak nazwa wskazuje, jest to teren zamknięty, więc żeby tam przebywać, potrzeba przepustki. Gdy tam jesteśmy, obowiązują nas takie obostrzenia jak chociażby godzina policyjna. O godzinie 20 nie można się już poruszać samochodami, a o godzinie 22 nie można wychodzić z budynków (jeśli śpimy w hotelu w miejscowości Czarnobyl). Jeżeli chodzi o miasto Prypeć, nie wolno wchodzić do budynków, nie można na niczym siadać, trzeba mieć ubiór zakrywający całe ciało. Nie można chodzić w krótkich spodenkach, krótkim rękawku, nawet jeśli jest upał 35 stopni. To zasady trochę uciążliwe, ale wynika to z bezpieczeństwa, by zminimalizować ewentualne ryzyko skażenia ciała.
Czyli istnieje ryzyko napromieniowania osób, które przebywają na terenie Strefy?
Nie, za dużo czasu minęło, żeby takie ryzyko istniało. Oczywiście, są w strefie miejsca, w których poziom promieniowania jest bardzo wysoki, ale to wszystko wygląda tak naprawdę przerażająco na dozymetrach [przyrząd do pomiaru promieniowania – red.]. Często w Internecie widzimy nagrania, jak ktoś przykłada licznik Geigera do jakiegoś elementu, miejsca, i on „szaleje” czy nawet wykracza poza skalę. W rzeczywistości przebywanie w Strefie nie jest groźne chociażby z tego względu, że to są pojedyncze punkty, a ważny jest czas ekspozycji na promieniowanie. To oznacza, że nawet jeżeli w takim punkcie jesteśmy przez chwilę, to dawka promieniowania, którą przyjmujemy, jest naprawdę znikoma. Nieporównywalnie niższa niż ta, którą przyjmujemy chociażby podczas prześwietlenia. Natomiast jest kilka takich miejsc, które mogą być potencjalnie niebezpieczne. Są to m.in. piwnice szpitala w Prypeci, gdzie zrzucono ubrania strażaków, którzy gasili płonący reaktor. Tam nie działają warunki atmosferyczne, w związku z tym może się unosić tam radioaktywny pył, którego wdychanie może być groźne. Przebywanie na świeżym powietrzu nie niesie za sobą żadnego ryzyka, ponieważ cały ten pył, wszystkie radionuklidy poszły już dawno w glebę razem z deszczem.
Strefa cały czas jest zamieszkiwana przez ludzi. Czy wiemy, ilu obecnie ich tam się znajduje?
Według danych administracji jest ich ok. 150, według moich danych mniej więcej 40. Wynika to z tego, że administracja za bardzo nie przejmuje się tymi ludźmi. Oczywiście, oficjalnie im pomagają. Raz na 4-5 tygodni przyjeżdża sklep, który umożliwia im kupienie chleba czy innych produktów do przeżycia. W praktyce wygląda to tak, że zimą, jak spadnie śnieg, to sklep w ogóle nie przyjedzie. W dodatku ci ludzie muszą już wtedy określić, co będą chcieli za miesiąc i wtedy przywożone są tylko te rzeczy, które oni zgłosili, nic więcej. Trudno jest przewidzieć, co nam będzie za miesiąc potrzebne, trudno też oczekiwać, żeby chleb wytrzymał miesiąc. Starczy na ile? Może 3-4 dni, potem już jest stary, więc ta pomoc jest bardzo ograniczona. Ci ludzie radzą sobie sami. Administracja za bardzo się nimi nie przejmuje. Na przykład w strefie 10 km jest wioska Nowe Szepelicze. Tam żył dziadek – Sawa, który nie żyje od 2014 roku, a nadal figuruje na oficjalnej liście. Pomoc medyczna też jest raczej znikoma.
Dlaczego ci ludzie postanowili wrócić i dalej zamieszkiwać te tereny?
Powody, dla których oni zdecydowali się wrócić, mogą być dla nas trudne do zrozumienia. Kiedy nam zaczyna być źle w jednym miejscu, to po prostu przeprowadzamy się do innego, to nie jest za duży problem. Samosioły to ludzie, którzy żyli tam całe życie. Mieszkała tam ich matka, babka, prababka. To są często ziemie przesiąknięte ich genami. Oni rodzili się w tych chatach i nie znają często niczego innego. Zresztą, to były wioski, gdzie było, powiedzmy, 800 osób i 3-4 nazwiska. Ludzie się za bardzo nie mieszali. Podróż trzy wioski dalej to już była naprawdę wycieczka. W związku z tym, kiedy zostali oni wyrwani z tego świata, który znali, do obcych ludzi, gdzie muszą siedzieć i prosić się o przechowanie, to jest po prostu źle. W dodatku ci wszyscy ewakuowani byli traktowani jak trędowaci. Trzeba brać pod uwagę, że wtedy wiedza ludzi odnośnie promieniowania była bardzo niska. Oni byli „inni”, „groźni”. Były sytuacje, że ludzie przechodzili na drugą stronę ulicy, wiedząc, że to jest „ten ewakuowany”. Zsumujmy to. Ktoś taki jest ewakuowany ze swojego świata, tęskni za nim i w tym nowym świecie jedyne, co go spotyka, to właśnie takie ocenianie, wytykanie palcem, dlatego ci ludzie woleli już wrócić do swojego domu na skażonym terenie niż żyć w nowym, wrogim świecie i próbować się dostosować. Takich podejść było już bardzo dużo rok po katastrofie. Według nieoficjalnych danych ok. 3 tysiące osób próbowało wrócić.
Czy mieli pozwolenie na powrót?
Trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź. Większość z nich nie miała takiego pozwolenia i wyglądało to tak, że oni nielegalnie przechodzili przez drut kolczasty, szli przez lasy, bagna i po prostu otwierali swoją chatę, rozpalali w piecu, milicja przyjeżdżała i ich wyrzucała, a oni znowu tam wracali, milicja znowu ich wyrzucała, aż w końcu machnięto na to ręką. Tak wygląda większość przypadków. Ale są też takie przypadki, że pozwolono ludziom wrócić do niektórych wiosek. To nie było tak, że jak doszło do katastrofy, to teren ewakuowano, ludzie wyjechali, zamknięto cały obszar na kłódkę i koniec. Wyglądało to tak, że część budynków została przeznaczona na inny cel. Otworzono farmy badawcze, gdzie prowadzono różne badania, np. wpływu radiacji na zwierzęta, rośliny. Do tego potrzeba było ludzi do fizycznej pracy, dlatego do niektórych wiosek pozwolono im wrócić po to, żeby pracowali. Były to czasy Związku Radzieckiego, więc była bardzo silna propaganda, że trwają „olbrzymie prace” zmierzające do tego, żeby teren całkowicie oczyścić, nawet szły oficjalne informacje w dostępnych do dziś filmach propagandowych, że jeszcze trochę i ludzie będą mogli tutaj wrócić, a dzieci znów będą się bawiły na placach zabaw. Jak wiemy już z perspektywy 34 lat, tak się nigdy nie stało, ale ci pierwsi ludzie, którym pozwolono wrócić, mieli prawo w to wszystko wierzyć. Po co mamy siedzieć gdzieś w obcej wiosce, w obcym mieście, skoro za kilka lat i tak wróci życie w naszej wiosce? Domyślam się, że oni mieli podejście: przeżyjemy trudny czas, potem będzie jak dawniej. A potem Związek Radziecki upadł i niestety już nie było pieniędzy na likwidację szkód awarii. Podejrzewam, że to spowodowało, że Czarnobyl jest takim Czarnobylem, jaki znamy go dziś.
Z jakimi problemami borykają się osoby, które przebywają aktualnie w Strefie?
To najczęściej problemy wieku podeszłego. Pamiętajmy, że ci ludzie żyją w drewnianych chatkach bez dostępu do bieżącej wody, często bez prądu, bez toalety. W związku z tym wygląda to tak, że codziennie trzeba narąbać drewna, przynieść go do domu. Trzeba iść do studni, przynieść wodę. To wszystko jest fizycznie ciężkie dla ludzi, którzy mają po 80-90 lat, rzadko jest to ktoś młodszy. Niektórzy mają rodzinę, która przyjeżdża im pomóc, inni tej rodziny nie mają, więc muszą radzić sobie sami. Sklep przyjeżdża raz na 3-4 tygodnie, a to oznacza, że część jedzenia muszą sami sobie wyprodukować, a to też jest codzienna praca. No i medycyna, praktycznie brak dostępu do lekarza. Niby jest, ale jak zadzwonią, to przyjedzie może jutro, może w ogóle. Są to w zasadzie ludzie pozostawieni sami sobie. Problemy dotyczą praktycznie każdej sfery życia, ale największy problem, z jakim muszą się oni spierać, to przede wszystkim samotność. To są ludzie, którzy są zostawieni, zapomniani przez wszystkich, przez świat. To, czego im najbardziej brakuje, to po prostu możliwość porozmawiania z kimś, dlatego jak my organizujemy akcję pomocy samosiołom, to oprócz przywiezienia chleba, produktów, narąbania drewna czy przyniesienia wody, poświęcamy im swój czas. To dla nich największa nagroda, że poświęcamy im uwagę, że „oni przyjechali specjalnie do mnie, do mojej skromnej chaty, że przyjechali z Polski po to, żeby mnie poznać, porozmawiać”.
Oglądając wasze filmy, zwróciłem uwagę, że praktycznie każda osoba, którą odwiedzacie, ma jakieś zwierzęta w domu...
Tak, najczęściej są to koty albo psy. I bardzo o nie dbają! To jest najciekawsze, że taki kotek potrafi żyć 18 lat, on ma nawet swoje miejsce na łóżku! Była kiedyś taka sytuacja, że przyjechałem z grupą ludzi, którą tam zabrałem, a pani nie lubiła, gdy ktoś stał, więc wszyscy siadali. Ona miała swoje łóżko, na którym zawsze w tym samym miejscu siadała i poprosiła, żeby usiąść tam, gdzie jest wolne miejsce. No i przyszedł kot, stary. Usiadł przed jedną osobą i patrzy się na niego. On pyta, o co mu chodzi, ja mówię: „siedzisz na jego miejscu”. Wstał, kot sobie wskoczył na to miejsce i usiadł.
Z czego w takim razie ci ludzie się utrzymują?
Właśnie z tego, co sami sobie wyhodują. Mają emerytury, bardzo skromne. W większości przypadków to 1800 hrywien, więc nie więcej niż 300 zł, ale oni sami mówią, że pieniądze im nie są potrzebne, bo po co? Gdzie mają je wydać?
W jaki sposób reagują oni na odwiedzających Strefę? Na waszych filmach widać, że są dla was bardzo życzliwi, ale czy zdarzały się sytuacje, że potraktowano was jak kogoś obcego, podejrzanego?
W zdecydowanej większości są bardzo życzliwi. Namawiają, żeby zostać, nocować u nich. Oni często nie rozumieją tego, że żyją w Strefie Zamkniętej, że to teren z takimi obostrzeniami. Zapomnieli o tym. Nie rozumieją np. tego, że my do godziny 19-tej musimy przejechać przez dany punkt kontrolny, bo inaczej będziemy mieli problemy, więc często ciężko wyrwać się od nich. Kiedyś były takie przypadki, że nieznany samosioł nie chciał za bardzo rozmawiać, nie był chętny do poznawania się. Teraz takich problemów nie mam, natomiast to może wynikać z tego, że byłem już u nich wielokrotnie i wszyscy mnie tam znają i wiedzą, że mam przyjazne nastawienie. Ale mówię, zdobywanie zaufania mi zajęło kilka lat.
Czym są akcje pomocy dla samosiołów, o których wspomniałeś?
Robimy internetową zbiórkę pieniężną na naszej stronie internetowej. W tym roku udało się zebrać ponad 30 tysięcy złotych, za co zorganizowaliśmy akcję pomocy, załadowaliśmy nasze auto, pojechaliśmy na 6-dniowy pobyt w Strefie i w tym czasie jeździliśmy do wszystkich samosiołów, rozwoziliśmy im produkty, ciepłe ubrania, wszystko, czego potrzebują. Jeśli jakaś babuszka [z ros. „babcia” – red.] wcześniej nam mówiła, że telefon jej nie działa, a to jej jedyna forma kontaktu z innymi ludźmi czy metoda wezwania pomocy, jakby coś jej się stało, to przywozimy jej nowy telefon. Przede wszystkim podczas naszego wyjazdu spędzamy czas z samosiołami.
Czy są oprócz was jakieś inne grupy pomagające osobom, które zdecydowały się dalej mieszkać w Strefie?
Pomagają wszyscy, którzy tam przyjeżdżają i mają okazję odwiedzić samosiołów. Przyjęło się tam bowiem, że kiedy jedziemy do babuszki, to trzeba jej coś przywieźć. Najczęściej to pakunki chleba, mięsa, po prostu produkty. Nie pieniądze, tylko produkty. Jeżeli zaś chodzi o akcje zorganizowane, przewidziane tylko na to, aby przyjechać i samosiołom pomagać, narąbać drewna, siedzieć u nich cały dzień czy zrobić remont, to, z tego co wiem, to tylko my jesteśmy, a na pewno tylko my z Polski robimy takie akcje. Na pewno jest to potrzebne. Z tego, co widzę, udało się już ruszyć temat pomocy i być może w niedługim czasie będzie więcej takich akcji (już nie tylko od nas), więc jest szansa, że życie tych ludzi się polepszy i przestaną być tacy zapomniani.
W jaki sposób przyroda zareagowała na katastrofę elektrowni?
Praktycznie od razu przyroda zaczęła odbierać to, co człowiek zabrał jej wcześniej. Pamiętajmy, że w czasie Związku Radzieckiego były to tereny ogromnych inwestycji. Planowano tam wybudować największą elektrownię jądrową na świecie. Wybudowano nowe miasto – Prypeć – a wszystko wokół rozbudowywano. Budowano drogi na wioskach, cały teren był doinwestowany. Nagle, zaledwie po 16 latach od rozpoczęcia tych inwestycji, wszystko opustoszało. Już z archiwalnych zdjęć widać, że rok czy dwa lata po ewakuacji natura zaczęła zabierać wszystko. Chodniki zaczęły momentalnie zarastać i po 34 latach wygląda tak, że to, co kiedyś było betonowym placem, dzisiaj jest lasem. Z tego samego miejsca nie da się już dojrzeć tych samych budynków, co kiedyś. Często trzeba podejść bezpośrednio pod budynek, żeby go widzieć. Latem dosłownie jest to dżungla, to las z budynkami i będąc w opuszczonym mieście Prypeć, ciężko czasami się zorientować, że to naprawdę jest miasto, że tutaj tętniło życie. Drzewa rosną dosłownie wszędzie – na dachu, balkonie, czasami nawet wewnątrz pomieszczeń. Korzenie wchodzą we wszystko, w każdą szparę, rozrywają budynki, więc dużo czasu nie minie, zanim to wszystko się zawali i na tych gruzach powstanie kolejny las.
A co ze zwierzętami?
Zwierząt jest bardzo dużo. Chodząc niejednokrotnie samemu po okolicach, spotykałem łosie, wilki, rysie, jenoty, konie Przewalskiego – gatunek zagrożony wyginięciem, uznany zresztą za wymarły na wolności – tam trzymają się dobrze. Oczywiście, teraz jest trochę gorzej ze względu na pożary, które miały tam miejsce i wciąż mają.
Mogą one stanowić zagrożenie dla osób przebywających na terenie Strefy?
Nie, tam ryzyka nie ma. Pamiętajmy, że jest to teren opuszczony przez ludzi. Jeżeli oni się tam pojawiają, to na krótki czas. Są to właśnie tacy przyjezdni jak my czy jacyś leśnicy, którzy przyjadą coś zrobić i pojadą, a przez następne kilka miesięcy te zwierzęta pewnie ludzi nie widzą. W związku z tym, kiedy one w końcu go zobaczą, uciekają. Dzikie zwierzęta są bardzo płochliwe i przez tyle lat eksploracji terenów nie przytrafiła mi się żadna groźna sytuacja. Kiedyś nawet spotkałem ślady niedźwiedzia, już w północnej części Strefy, niedaleko granicy z Białorusią, gdzie, wiadomo, w tamtejszej Strefie niedźwiedzie żyją. Jeśli spojrzymy na to z punktu widzenia przyrody, to w Strefie jest zielono, to nowa puszcza, zresztą nie bez powodu nazywana „Puszczą Czarnobylską”.
Czyli nie ma tam przypadków, jakby ktoś mógł sobie wyobrażać, że biegają zmutowane zwierzęta na wolności?
Nie, nic takiego nie ma miejsca. Takie historie zazwyczaj wynikają z niewiedzy i z pewnych doniesień, które wynikały z braku informacji w 1986 roku. Jak wiemy, władza Związku Radzieckiego nie lubiła dzielić się negatywnymi informacjami, wolała przekazywać to, co pozytywne. To niestety sprzyjało powstawaniu różnych plotek. Na przykład amerykańskie czasopismo krótko po katastrofie donosiło, że po Czarnobylu biegają dwumetrowe kurczaki. Nic takiego nie miało miejsca, ale pamiętajmy, że wtedy nikt praktycznie nic nie wiedział o wpływie radioaktywności na życie, na przyrodę, a Związek Radziecki udawał, że nic się nie stało, kiedy wszyscy wiedzieli, że to nie jest prawda. Niestety, mimo że już dawno obalono te mity, w ludziach wciąż pozostało przekonanie, że Czarnobyl równa się mutacje.
Wspominałeś o pożarach, które w tym roku nawiedziły Strefę. Czy sytuacja jest już opanowana? W pewnym momencie wyglądało to naprawdę poważnie...
Niestety, cały czas wygląda to poważnie. Jak spojrzymy na komunikaty Strefy, to oni już od 18 dni piszą, że sytuacja jest opanowana, a według najnowszych danych spłonęło 60 tysięcy hektarów Strefy Zamkniętej. To bardzo duży teren, biorąc pod uwagę, że cała Strefa ma powierzchnię około 260 tysięcy hektarów, więc spłonęła już naprawdę jej duża część. To ponad 30 opuszczonych wiosek, nie mówiąc o tym, ile drzew, lasów, ile tej niepowtarzalnej przyrody zginęło. To wszystko się odradzało 34 lata i znowu zostało zniszczone. Myślę, że to będzie się palić jeszcze długo, tym bardziej, że ogień dotarł do torfowisk, a one potrafią się palić tygodniami. Jeśli chodzi o ochronę przeciwpożarową w Strefie, to jest ona znikoma. Tworzyli tam pasy przeciwpożarowe blokujące ewentualny ogień, ale jeśli taki pas ma półtora, dwa, trzy metry szerokości i wieje silny wiatr, to to jest nic. Widać było zresztą, że oni cały czas te pasy tworzą, a ogień wciąż luźno przechodzi dalej, tak jakby nic sobie nie robił z pracy strażaków, którzy naprawdę poświęcają teraz całe swoje życie, żeby go zablokować.
Takie pożary zdarzały się wcześniej w Strefie?
Pożary są regularnie każdego roku, szczególnie w ostatnich suchych latach. Jeśli mowa o pożarach na taką skalę, to jest to trzecia taka sytuacja. Pierwsza miała miejsce w 1992 roku, druga w 2015 i teraz, w 2020. Ten pożar, który jest obecnie, to największy w Strefie Zamkniętej od momentu, gdy ją utworzono. Tylko w kwietniu spłonęło więcej terenu jak przez całe 34 lata istnienia Strefy. To nam uświadamia, jak poważna jest sytuacja i obawiam się, że bez pomocy międzynarodowej oni sobie nie poradzą. Problem tkwi w tym, że za bardzo tej pomocy nie chcą.
Jakiś czas temu całą Polskę obiegł komunikat, aby nie otwierać okien, drzwi, siedzieć zamkniętym w domu, bo radioaktywna chmura po pożarze w Czarnobylu pojawiła się nad naszym krajem. Czy było to uzasadnione zagrożenie?
To był typowy fake news. Jedyne, co było w tym prawdziwego, to fakt, że w Czarnobylu się pali. Natomiast podstawowa informacja, której w tych fake newsach nie zawarto, była taka, że wiatr wiał w przeciwną stronę, ze strony Polski do Czarnobyla. Jedyne, co mogło się przenieść, to smog znad naszych miast do samosiołów. Jeżeli chodzi o dym, to on leciał na Kijów i w stronę Rosji, ale nawet tam, mimo że miasto było naprawdę zadymione, nie wykryto podwyższonego poziomu promieniowania. Mało tego, nie wykryto tego nawet w Strefie, gdzie też są rozstawione stacje pomiarowe. Najnowocześniejsze są w sarkofagu Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej i wokół niego. Nawet tam nie wykryto podwyższonego stężenia radionuklidów w powietrzu. Te pożary mają jedynie lokalne zagrożenie bezpośrednio dla strażaków, którzy są wśród tego dymu. Tam faktycznie może być groźnie, natomiast jeżeli chodzi o zagrożenie dla Polski, to nie ma żadnego.
Jakie działania podejmuje rząd Ukrainy na terenie Strefy?
Przede wszystkim musimy pamiętać, że Strefa Czarnobylska to jest trochę taki skansen zamierzchłej epoki. Będąc tam, ma się wrażenie, że Związek Radziecki cały czas trwa. Tak jak Ukraina już przeszła pewną metamorfozę, tak Strefa Zamknięta to osobny temat, to takie państwo w państwie i niestety widać to na każdym szczeblu: od sklepu, gdzie siedzi kobieta i liczy resztę na liczydle zamiast na kalkulatorze, a jak nie ma jak wydać w kopiejkach, to wydaje w cukierkach, aż po szczebel administracyjny. Na przykład w Strefie Czarnobylskiej nie ma ani jednej stacji benzynowej, a paliwo jest rozdzielane każdego miesiąca na każdą jednostkę, w tym straż pożarną. W związku z tym podejrzewam, że jak nastały pożary, to musieli nagle wyjechać samochodami, które cały rok stały w miejscu, to te limity wykorzystali pewnie w ciągu pierwszych kilku dni i pojawił się nowy problem – skąd wziąć teraz tyle paliwa, jak już budżet rozplanowany na pewnie cały rok został wykorzystany i jak przetransportować go więcej? Najbliższa stacja paliwowa znajduje się godzinę drogi od Czarnobyla. Jak wóz strażacki pojedzie i wróci, to pewnie już połowy tego paliwa mieć nie będzie. Zarządzanie tym terenem może jest dobre w czasie, gdy totalnie nic się nie dzieje, natomiast jak już coś zaczyna się dziać, to nie zdaje to egzaminu. To takie centralne planowanie z góry, z którym w Polsce też mieliśmy do czynienia i które u nas też się nie sprawdziło.
Jakie plany ma Ukraina na przyszłe inwestycje dotyczące tego obszaru?
Przede wszystkim ma powstać teren, na którym mają znaleźć się składowiska radioaktywnych odpadów. Chcą tam zwozić, załóżmy, zużyte paliwo jądrowe z innych elektrowni, nie tylko z Ukrainy. Strefa to teren skażony, który i tak bardzo długo nie będzie się nadawał do ponownego zamieszkania, więc to idealne miejsce, by trzymać tam takie rzeczy. Jeżeli ma do czegoś dojść, to lepiej, żeby skaziło teren, który i tak jest skażony niż taki, który nie jest skażony i mógłby być kiedyś wykorzystany w innych celach. Powoli władze inwestują w takie rzeczy. Obecnie trwa budowa jednego z takich składowisk. Są też plany, by tworzyć tam farmy solarne, bo mają tam bardzo dużo nieużytków.
Część obszaru dotkniętego skutkami katastrofy, jak już wspomniałeś, leży na terenie Białorusi. Czym jest Białoruska Strefa Zamknięta? Różni się jakoś od tej po stronie Ukrainy?
To tak samo strefa utworzona po katastrofie w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. W 1986 roku było jedno państwo, Związek Sowiecki, granica praktycznie nie istniała. Kilka lat później doszło do rozłamu i cały teren skażony został przedzielony na pół. Jest to w zasadzie ten sam teren, skażony bardzo podobnie, ale znajdujący się na terenie obcego państwa. Różnica polega na tym, że Białorusini przez trzy dekady nikogo tam nie wpuszczali. Jedyni, którzy mogli tam wjeżdżać, to na przykład dziennikarze, głównie naukowcy, ale ich mogli wpuścić, a nie musieli. W ukraińskiej części Strefy od 1999 roku są wpuszczani ludzie, bez większego problemu można wyrobić sobie przepustkę. Do części białoruskiej my jeździmy dopiero od dwóch lat, dopiero wtedy udało nam się dostać. To teren bardziej dziki, nie ma tam żadnych śladów współczesnej działalności człowieka. Wjeżdżamy do wioski, nie ma żadnych wydeptanych ścieżek, nie znajdzie się tam wyrzuconego papierka. Nic, po prostu jak z filmu post-apokaliptycznego, tak jakby czas się zatrzymał. To, czym się wyróżnia ten teren, to trochę większe skażenie, ponieważ po katastrofie przez większość czasu wiatr wiał na północ. W ten sposób Białoruś o wiele bardziej ucierpiała niż Ukraina.
Jednak cały czas nie jest to taki poziom skażenia, aby stanowiło to dla was zagrożenie?
Nie, zresztą, gdyby było jakieś zagrożenie z samego faktu przebywania tam, to by nas nie wpuścili. Pamiętajmy, że tam cały czas pracują ludzie, którzy badają to wszystko. Oni mają dokładne mapy skażenia, więc jeżeli gdzieś byłoby naprawdę duże skażenie, to po prostu by nie wydano zgody na wjazd. Zaznaczmy jedno – to, że dostajemy pozwolenie na wjazd do Strefy Zamkniętej, nie oznacza, że możemy tam jeździć i robić, co chcemy. Przede wszystkim jest przydzielony pracownik Strefy, zwany przewodnikiem, zarówno po stronie ukraińskiej, jak i białoruskiej. Mamy pozwolenie do poruszania się po pewnym obszarze, to na przykład konkretne wioski, do których możemy pojechać, konkretne miejsca. Jeśli jakiejś wioski, jakiegoś miejsca nie ma na tym pozwoleniu, to nie możemy tam wjechać, przewodnik nam nie pozwoli. Na przykład w części ukraińskiej takim miejscem jest Czerwony Las. To jedno z najbardziej skażonych miejsc na świecie. Krótkie przebywanie tam nie przyniesie żadnych negatywnych skutków zdrowotnych, ale jest ryzyko skażenia sobie butów czy innych rzeczy, więc nie ma szans na przynajmniej oficjalne uzyskanie zgody na wjazd do tego miejsca.
W części białoruskiej też żyją jacyś mieszkańcy?
Nie, tam wysiedlono wszystkich. Jeżeli ktoś próbował wrócić, to bez gadania go wyrzucali i były nawet takie sytuacje, że w tych chatach rozwalali piece po to, żeby nie nadawały się już do mieszkania. Takie piece służyły do wszystkiego: zarówno do ogrzewania i gotowania, jak i nawet do spania na nim, więc uszkodzenie go powodowało, że ci ludzie, jak to zobaczyli, od razu wracali i władza miała już święty spokój. Jedynie jest wioska Sawiczi, która znalazła się na pograniczu Strefy Zamkniętej, ale nadal w jej wnętrzu. Oni tam wywalczyli, aby wioskę wykluczyć z tego terenu, więc wygląda to na mapie dosyć ciekawie, bo idzie granica Strefy Zamkniętej białoruskiej po linii prostej, nagle szerokim łukiem omija wioskę i znowu wraca do linii prostej, i tam żyją „samosioły”. Trochę ciężko ich określić jednoznacznie, ponieważ z punktu widzenia prawnego nie żyją oni w Strefie Zamkniętej, więc nie są oni samosiołami, to normalna wioska. Są natomiast okrążeni przez Strefę Zamkniętą i wioska jest w dużej części opuszczona, dlatego w praktyce nie różnią się za bardzo od tych samosiołów po stronie ukraińskiej.
Jakie działania rząd Białorusi podejmował na tej Strefie? Co planuje?
Rząd białoruski utworzył z tego rezerwat przyrody, dokładnie mówiąc: Poleski Rezerwat Radiacyjno-Ekologiczny i takie są ich plany. Po prostu utrzymywać to wszystko, dbać o przyrodę. Oni nie chcą budować tam żadnych składowisk, nie chcą nic dużego robić. Zresztą sam fakt, że oni przez tyle lat powstrzymywali się od wpuszczania tam ludzi, wiedząc, że oni mogliby na tym zarobić, wesprzeć turystykę, ludzi, którzy chcieliby do Mińska przyjechać i pewnie chcieliby też zobaczyć, jak wygląda świat opuszczony po katastrofie. Nie spodziewałbym się absolutnie żadnych inwestycji, jedynie dalsze utrzymywanie rezerwatu przyrody.
Czy pożary, które nawiedziły Strefę po stronie ukraińskiej, dotyczą też części białoruskiej?
W białoruskiej strefie mieliśmy tylko jeden pożar na wschodniej granicy Strefy Zamkniętej, ale białoruscy strażacy poradzili sobie z tym w dwa dni. Musimy zaznaczyć, że ochrona przeciwpożarowa jest na Białorusi dużo bardziej zaawansowana niż w Ukrainie. Oni las podzielili na bardzo szerokie pasy bezpieczeństwa, nie takie dwumetrowe jak na stronie ukraińskiej, ale naprawdę szerokie, tworzone regularnie, odtwarzane każdego roku. Wszystko jest po prostu zadbane, straż pożarna jest też dużo bardziej doinwestowana. Mają lepszy sprzęt, bardziej zadbany, podejrzewam też, że strażacy lepiej zarabiają.
Miejmy zatem nadzieję, że pożary w Strefie uda się w końcu ugasić.