Śmierć matki nie jest zaraźliwa
KATEGORIA: Kultura
Są 54 urodziny mojej rodzicielki. Nie lubi obchodzić hucznych imprez, więc wszyscy pozwalamy sobie na kameralną uroczystość. W międzyczasie korzystam z chwili wolnego, aby móc czytać Bezmatek autorstwa Miry Marcinów. Pomyślałam, że nie ma nic lepszego niż nowa książka, która zbiega się z takim świętem. Czy żałowałam? Chyba po prostu, szukam odpowiednich słów…
Kocham cię mamo. Ale ja ciebie nie kocham.
Bohaterkę, a jednocześnie narratorkę, poznajemy w momencie, gdy jest jeszcze dojrzewającą dziewczynką. To ona wprowadza nas w swój sposób odbierania matczynej miłości. Miłości, która ma być czysta, jak kropla wody, a okazuje się być niezrozumiała. Mimo to jest o wiele silniejsza, gdy zostaje zachowana w prostych wspomnieniach dotyczących słów nie lubię, gdy patrzysz, jak robię sobie oko. Jako czytelnicy zostajemy zderzeni z podobnymi pamiątkami pamięci na każdej stronie dziennika, bo tak można nazwać formalny charakter książki.
Wstępnie byłam przekonana, iż autorka przedstawia nam swój pamiętnik, ale poczucie zachowanej cykliczności (przynajmniej do czasu) oraz skupienie się na szczegółowości wydarzeń o wiele bardziej przypomina osobisty dziennik. Choć może nie należy rozdzielać tych dwóch form, a potraktować je jako podpowiedź podczas czytania Bezmatek. Wydaje się, że przez książkę można przebrnąć raz dwa, nie licząc na nic więcej. Jednak zdania poruszają, mimo swojej prostoty.
Dziewczynka podziwia swoją nieobecną matkę. Mówi rzeczy oczywiste – moja matka nie jest wariatką. Jest moją mamą. Kiedy ostatnio myśleliśmy przez pryzmat takich oczywistości? Przecież okazuje się, że szalone matki można kochać, nawet jeśli są alkoholiczkami, mają kilku mężów i imają się różnych prac.
Narratorka dojrzewa, zaczyna pracę jako naukowczyni, rodzi własną córkę. W tym momencie zaczyna się również fabuła o chorobie, a później śmierci matki. Jako czytelnicy bardzo szybko przechodzimy przez te procesy, prawdopodobnie ze względu na ograniczoną w słowa treść.
W książce jest mnóstwo nawiązań do wierszyków, czy tekstów piosenek dla dzieci, jak na przykład A ja wolę moją mamę Majki Jeżowskiej. Muszę przyznać, że przybliża to nam figurę narratorki. Właściwie to zbyt wiele o niej nie wiemy, nie poznajemy jej pełnego imienia, tego jak wygląda, albo porusza się. Zaczynamy widzieć ją przez pryzmat swojej twarzy, własnego koloru oczu, czy skóry. Narratorka jest jakby nasza i nie chcemy się z tą myślą rozstawać.
Gdy kończymy czytać czujemy się porzuceni oraz poruszeni, ponieważ autorka Bezmatek ujęła w słowa to, czego nikt do tej pory za bardzo nie zrobił. Książkę czyta się z pewną dozą nieufności wobec niescharakteryzowanych precyzyjnie bohaterów, a w dodatku po zakończeniu zostajemy sami z ciężarem żałoby narratorki. Czujemy jej ucisk w piersi i stłumiony płacz. Czy należy go uwolnić? Decyzja należy do każdego z osobna, ale autorka przyznała, że książka miała dla niej wydźwięk terapeutyczny, więc jeśli nie mamy zamiaru czytać Bezmatek emocjami oraz intymnymi wspomnieniami, to chyba nie do końca odnajdziemy się w fabule o znikającej mamie.
Kocham cię mamo. Ale ja ciebie nie kocham.
Bohaterkę, a jednocześnie narratorkę, poznajemy w momencie, gdy jest jeszcze dojrzewającą dziewczynką. To ona wprowadza nas w swój sposób odbierania matczynej miłości. Miłości, która ma być czysta, jak kropla wody, a okazuje się być niezrozumiała. Mimo to jest o wiele silniejsza, gdy zostaje zachowana w prostych wspomnieniach dotyczących słów nie lubię, gdy patrzysz, jak robię sobie oko. Jako czytelnicy zostajemy zderzeni z podobnymi pamiątkami pamięci na każdej stronie dziennika, bo tak można nazwać formalny charakter książki.
Wstępnie byłam przekonana, iż autorka przedstawia nam swój pamiętnik, ale poczucie zachowanej cykliczności (przynajmniej do czasu) oraz skupienie się na szczegółowości wydarzeń o wiele bardziej przypomina osobisty dziennik. Choć może nie należy rozdzielać tych dwóch form, a potraktować je jako podpowiedź podczas czytania Bezmatek. Wydaje się, że przez książkę można przebrnąć raz dwa, nie licząc na nic więcej. Jednak zdania poruszają, mimo swojej prostoty.
Dziewczynka podziwia swoją nieobecną matkę. Mówi rzeczy oczywiste – moja matka nie jest wariatką. Jest moją mamą. Kiedy ostatnio myśleliśmy przez pryzmat takich oczywistości? Przecież okazuje się, że szalone matki można kochać, nawet jeśli są alkoholiczkami, mają kilku mężów i imają się różnych prac.
Narratorka dojrzewa, zaczyna pracę jako naukowczyni, rodzi własną córkę. W tym momencie zaczyna się również fabuła o chorobie, a później śmierci matki. Jako czytelnicy bardzo szybko przechodzimy przez te procesy, prawdopodobnie ze względu na ograniczoną w słowa treść.
W książce jest mnóstwo nawiązań do wierszyków, czy tekstów piosenek dla dzieci, jak na przykład A ja wolę moją mamę Majki Jeżowskiej. Muszę przyznać, że przybliża to nam figurę narratorki. Właściwie to zbyt wiele o niej nie wiemy, nie poznajemy jej pełnego imienia, tego jak wygląda, albo porusza się. Zaczynamy widzieć ją przez pryzmat swojej twarzy, własnego koloru oczu, czy skóry. Narratorka jest jakby nasza i nie chcemy się z tą myślą rozstawać.
Gdy kończymy czytać czujemy się porzuceni oraz poruszeni, ponieważ autorka Bezmatek ujęła w słowa to, czego nikt do tej pory za bardzo nie zrobił. Książkę czyta się z pewną dozą nieufności wobec niescharakteryzowanych precyzyjnie bohaterów, a w dodatku po zakończeniu zostajemy sami z ciężarem żałoby narratorki. Czujemy jej ucisk w piersi i stłumiony płacz. Czy należy go uwolnić? Decyzja należy do każdego z osobna, ale autorka przyznała, że książka miała dla niej wydźwięk terapeutyczny, więc jeśli nie mamy zamiaru czytać Bezmatek emocjami oraz intymnymi wspomnieniami, to chyba nie do końca odnajdziemy się w fabule o znikającej mamie.