Relacja z koncertu Beyoncé w Sztokholmie
KATEGORIA: Muzyka
Ostatni (status na maj 2023) koncert Beyoncé w Polsce odbył się w 2018 roku.
Artystka odwiedziła Europę w ramach On The Run Tour II, gdzie połączyła siły ze swoim mężem, Jayem-Z. Nie była to ich pierwsza wspólna trasa, ale ta odbyła się już po wydaniu albumu Lemonade, na którym Mrs. Carter opowiedziała szczerze i głośno o zdradach ze strony swojego partnera. Chociaż przeżycia musiały być traumatyczne, występy łączące Lemonade, 4:44, czyli trzynasty studyjny album Jaya-Z, i przekrój dyskografii muzyków, zebrały wielką publiczność i przyniosły duże dochody.
Beyoncé to artystka muzycznie bardzo bliska memu sercu. Jak mało kto rządzi przemysłem muzycznym, chociaż w większości nie poddaje się wpływom mainstreamowego popu z dużych stacji radiowych. Obiecałam sobie więc, że na następnej trasie koncertowej spełnię swoje marzenie i nie zabraknie mnie w tłumie. Udało się! Renaissance World Tour, czyli seria koncertów promujących siódmy solowy album piosenkarki rozpoczęła się w Europie, a ja miałam wielką przyjemność wybrać się 10 maja 2023 do Sztokholmu, na koncert tę trasę otwierający.
Ekscytacja związana z tym występem była ogromna. Był to dla mnie pierwszy tak duży koncert, a ponadto ten inicjujący renesans w Europie. Beyoncé, kobieta-perfekcjonistka, która nie koncertowała solo od czasu headlinerskiego koncertu na Coachelli 2018 (wyłączając krótkie występy, jak na 94. ceremonii wręczenia Oscarów, czy zamknięty koncert w Dubaju), pokazała nam właśnie w trakcie tego festiwalu, jakie widowisko potrafi zrobić i jak poważnie do niego podejść. Z premedytacją wyciszałam więc wszystkie przecieki na temat szwedzkiego koncertu i wiedziałam tylko, że “scena wygląda świetnie”.
Samo pojawienie się przy Friends Arenie, znajdującej się w gminie Solna, w regionie Sztokholm, pokazało mi, że fani Beyoncé nie biorą jeńców. Dresscode został potraktowany poważnie — cekiny, błyskotki, dużo srebra, krótkie sukienki, a także atrybuty kowbojskie (w postaci butów, czy kapeluszy). Chociaż sama stolica
Szwecji zdawała się żyć swoim życiem, Solna, wypełniona tysiącami — źródła podają wersję między 46000 a 60000 — fanów, tętniła ekstrawagancją i amerykańskim akcentem. Artystka wyprzedała bowiem setki tysięcy biletów, w Sztokholmie, Warszawie, czy Amsterdamie dodane zostały kolejne daty, a Forbes szacuje dochód z tej trasy na dwa biliony dolarów.
W środku przywitana zostałam flagą Progress LGBTQ+, która wyświetlana była w formie kolorowych pasków SMPTE aż do czasu rozpoczęcia koncertu, kiedy to na scenie pojawił się wyczekiwany napis — Beyoncé — i wizerunek artystki imitującej Śpiącą Wenus Giorgionego. Czas-start!
Renaissance Tour podzielona została na kilka części. Zaczyna się od opening actu, który zawiera kilka ballad z repertuaru piosenkarki.
Dangerously in Love 2, Flaws And All, czy 1+1 to tylko niektóre z nich, a tak melancholijny i podniosły ton tych pierwszych kilku piosenek w Sztokholmie sprawiło, że nawet ta, kreująca swój mit bogini, artystka ogromnie się wzruszyła i można było usłyszeć w jej głosie nutę płaczu i wdzięczności. Nostalgia nie trwa jednak długo, bowiem już kilkanaście minut później zaczyna się prawdziwa impreza. Renaissance to druga część tego występu. Od pierwszych dźwięków I’m That Girl, które otwiera również siódmy album Beyoncé wiadomo, że będziemy świadkami dopracowanego co do sekundy show. To trzy godziny nieustannych bodźców — dźwiękowych i wizualnych, nie są tutaj przewidziane przerwy. Każdy moment, w którym gwiazda wieczoru schodzi ze sceny, by zmienić strój, bądź przerwa między aktami, wypełnione są jam sessions zespołu, pokazami tanecznymi, czy szalonymi wizualizacjami na ekranach. Motherboard, część trzecia, to krótka, zwarta, energetyczna część, która zawiera wyłącznie utwory z najnowszego albumu Beyoncé. Opulence, czyli obfitość, to kolejna odsłona tego występu. Piosenkarka przedstawia set złożony z jej największych piosenek w temacie empowerment. Przekrój od Formation do Partition umacnia wieczorną atmosferę — jest głośno, tanecznie i… dumnie. Część Anointed podzielona jest na dwa segmenty. Pierwszy, który jest głównie podróżą w przeszłość, aż do Crazy In Love, i drugi, ten prawie w całości poświęcony teraźniejszości. Love On Top, wyznanie miłości z czwartego albumu w dorobku Mrs. Carter, 4, cementuje oddanie fanów —tak trudna wokalnie końcówka, z kilkukrotną zmianą tonacji, odśpiewana jest tłumnie, ku (być może udawanemu) zdziwieniu Beyoncé. Koncert kończy się trzema utworami, serią nazwaną mind control. To tutaj artystka cytuje Jima Morrisona (“Whoever controls the media, controls the mind”) i gra trzy ostatnie piosenki, które zamykają też najnowszy w jej dorobku album.
Pierwszy występ sztokholmski różni się od pozostałych długością — Beyoncé, póki co pierwszy i ostatni raz na tej trasie, gra Drunk In Love, THIQUE i ALL UP IN YOUR MIND. Jest to też występ niebywale bogaty w efekty — nad sceną unosi się wielki, srebrny koń (materiał wyrobu: nieznany), jako hołd dla Studia 54, Bianki Jagger i okładki Renaissance, w trakcie Plastic Off TheSofa artystka niemalże oddaje cześć Narodzinom Wenus Boticellego, wykonując ten utwór w srebrnej muszli, zamienia się w cyborga, a także zmienia strój pod wpływem promieniowania UV. Błysk to zdecydowanie motyw przewodni tego wydarzenia tak samo, jak i mocno czerpiącej z ballroomowej kultury queerowej płyty.
Cześć tejże kulturze oddawana jest zresztą w trakcie koncertu. We wstawkach można usłyszeć Kevina JZ Prodigy, a w trakcie PURE/HONEY odbywa się wielka celebracja vogueingu, gdzie wśród osób tańczących pojawia się Honey Balenciaga. Co ciekawe, chociaż cały najnowszy album doczekał się wersji live, Crazy In Love było jednym z nielicznych wielkich hitów zagranych tego wieczora — na
klasyki popu takie, jak Single Ladies, czy Halo zabrakło miejsca.
Przedsięwzięcie, jakim jest Renaissance Tour to bez wątpienia ogrom ciężkiej pracy i kreatywności. Mimo pewnych kontrowersji, jakie wzbudziła sprzedaż biletów (organizowana przez Ticketmaster, podzielona byłana trzy części, a kupujący czekali w kolejce godzinami), czy relacjonowane w mediach społecznościowych oburzenie na część mało entuzjastycznej i nie do końca skorej do zabawy widowni, trasa
ta jest wielkim i lukratywnym wydarzeniem, które — banalnie — trzeba zobaczyć na własne oczy, by przekonać się, czy można robić jeszcze wielkie, przemyślane stadionowe koncerty. Beyoncé wydaje się być jedną z nielicznych artystek okołopopowych nieustannie zaskakującą swoją publiczność i tworzącą wielkie, przemyślane, ekstrawaganckie show.
Marta Nowakowska
Artystka odwiedziła Europę w ramach On The Run Tour II, gdzie połączyła siły ze swoim mężem, Jayem-Z. Nie była to ich pierwsza wspólna trasa, ale ta odbyła się już po wydaniu albumu Lemonade, na którym Mrs. Carter opowiedziała szczerze i głośno o zdradach ze strony swojego partnera. Chociaż przeżycia musiały być traumatyczne, występy łączące Lemonade, 4:44, czyli trzynasty studyjny album Jaya-Z, i przekrój dyskografii muzyków, zebrały wielką publiczność i przyniosły duże dochody.
Beyoncé to artystka muzycznie bardzo bliska memu sercu. Jak mało kto rządzi przemysłem muzycznym, chociaż w większości nie poddaje się wpływom mainstreamowego popu z dużych stacji radiowych. Obiecałam sobie więc, że na następnej trasie koncertowej spełnię swoje marzenie i nie zabraknie mnie w tłumie. Udało się! Renaissance World Tour, czyli seria koncertów promujących siódmy solowy album piosenkarki rozpoczęła się w Europie, a ja miałam wielką przyjemność wybrać się 10 maja 2023 do Sztokholmu, na koncert tę trasę otwierający.
Ekscytacja związana z tym występem była ogromna. Był to dla mnie pierwszy tak duży koncert, a ponadto ten inicjujący renesans w Europie. Beyoncé, kobieta-perfekcjonistka, która nie koncertowała solo od czasu headlinerskiego koncertu na Coachelli 2018 (wyłączając krótkie występy, jak na 94. ceremonii wręczenia Oscarów, czy zamknięty koncert w Dubaju), pokazała nam właśnie w trakcie tego festiwalu, jakie widowisko potrafi zrobić i jak poważnie do niego podejść. Z premedytacją wyciszałam więc wszystkie przecieki na temat szwedzkiego koncertu i wiedziałam tylko, że “scena wygląda świetnie”.
Samo pojawienie się przy Friends Arenie, znajdującej się w gminie Solna, w regionie Sztokholm, pokazało mi, że fani Beyoncé nie biorą jeńców. Dresscode został potraktowany poważnie — cekiny, błyskotki, dużo srebra, krótkie sukienki, a także atrybuty kowbojskie (w postaci butów, czy kapeluszy). Chociaż sama stolica
Szwecji zdawała się żyć swoim życiem, Solna, wypełniona tysiącami — źródła podają wersję między 46000 a 60000 — fanów, tętniła ekstrawagancją i amerykańskim akcentem. Artystka wyprzedała bowiem setki tysięcy biletów, w Sztokholmie, Warszawie, czy Amsterdamie dodane zostały kolejne daty, a Forbes szacuje dochód z tej trasy na dwa biliony dolarów.
W środku przywitana zostałam flagą Progress LGBTQ+, która wyświetlana była w formie kolorowych pasków SMPTE aż do czasu rozpoczęcia koncertu, kiedy to na scenie pojawił się wyczekiwany napis — Beyoncé — i wizerunek artystki imitującej Śpiącą Wenus Giorgionego. Czas-start!
Renaissance Tour podzielona została na kilka części. Zaczyna się od opening actu, który zawiera kilka ballad z repertuaru piosenkarki.
Dangerously in Love 2, Flaws And All, czy 1+1 to tylko niektóre z nich, a tak melancholijny i podniosły ton tych pierwszych kilku piosenek w Sztokholmie sprawiło, że nawet ta, kreująca swój mit bogini, artystka ogromnie się wzruszyła i można było usłyszeć w jej głosie nutę płaczu i wdzięczności. Nostalgia nie trwa jednak długo, bowiem już kilkanaście minut później zaczyna się prawdziwa impreza. Renaissance to druga część tego występu. Od pierwszych dźwięków I’m That Girl, które otwiera również siódmy album Beyoncé wiadomo, że będziemy świadkami dopracowanego co do sekundy show. To trzy godziny nieustannych bodźców — dźwiękowych i wizualnych, nie są tutaj przewidziane przerwy. Każdy moment, w którym gwiazda wieczoru schodzi ze sceny, by zmienić strój, bądź przerwa między aktami, wypełnione są jam sessions zespołu, pokazami tanecznymi, czy szalonymi wizualizacjami na ekranach. Motherboard, część trzecia, to krótka, zwarta, energetyczna część, która zawiera wyłącznie utwory z najnowszego albumu Beyoncé. Opulence, czyli obfitość, to kolejna odsłona tego występu. Piosenkarka przedstawia set złożony z jej największych piosenek w temacie empowerment. Przekrój od Formation do Partition umacnia wieczorną atmosferę — jest głośno, tanecznie i… dumnie. Część Anointed podzielona jest na dwa segmenty. Pierwszy, który jest głównie podróżą w przeszłość, aż do Crazy In Love, i drugi, ten prawie w całości poświęcony teraźniejszości. Love On Top, wyznanie miłości z czwartego albumu w dorobku Mrs. Carter, 4, cementuje oddanie fanów —tak trudna wokalnie końcówka, z kilkukrotną zmianą tonacji, odśpiewana jest tłumnie, ku (być może udawanemu) zdziwieniu Beyoncé. Koncert kończy się trzema utworami, serią nazwaną mind control. To tutaj artystka cytuje Jima Morrisona (“Whoever controls the media, controls the mind”) i gra trzy ostatnie piosenki, które zamykają też najnowszy w jej dorobku album.
Pierwszy występ sztokholmski różni się od pozostałych długością — Beyoncé, póki co pierwszy i ostatni raz na tej trasie, gra Drunk In Love, THIQUE i ALL UP IN YOUR MIND. Jest to też występ niebywale bogaty w efekty — nad sceną unosi się wielki, srebrny koń (materiał wyrobu: nieznany), jako hołd dla Studia 54, Bianki Jagger i okładki Renaissance, w trakcie Plastic Off TheSofa artystka niemalże oddaje cześć Narodzinom Wenus Boticellego, wykonując ten utwór w srebrnej muszli, zamienia się w cyborga, a także zmienia strój pod wpływem promieniowania UV. Błysk to zdecydowanie motyw przewodni tego wydarzenia tak samo, jak i mocno czerpiącej z ballroomowej kultury queerowej płyty.
Cześć tejże kulturze oddawana jest zresztą w trakcie koncertu. We wstawkach można usłyszeć Kevina JZ Prodigy, a w trakcie PURE/HONEY odbywa się wielka celebracja vogueingu, gdzie wśród osób tańczących pojawia się Honey Balenciaga. Co ciekawe, chociaż cały najnowszy album doczekał się wersji live, Crazy In Love było jednym z nielicznych wielkich hitów zagranych tego wieczora — na
klasyki popu takie, jak Single Ladies, czy Halo zabrakło miejsca.
Przedsięwzięcie, jakim jest Renaissance Tour to bez wątpienia ogrom ciężkiej pracy i kreatywności. Mimo pewnych kontrowersji, jakie wzbudziła sprzedaż biletów (organizowana przez Ticketmaster, podzielona byłana trzy części, a kupujący czekali w kolejce godzinami), czy relacjonowane w mediach społecznościowych oburzenie na część mało entuzjastycznej i nie do końca skorej do zabawy widowni, trasa
ta jest wielkim i lukratywnym wydarzeniem, które — banalnie — trzeba zobaczyć na własne oczy, by przekonać się, czy można robić jeszcze wielkie, przemyślane stadionowe koncerty. Beyoncé wydaje się być jedną z nielicznych artystek okołopopowych nieustannie zaskakującą swoją publiczność i tworzącą wielkie, przemyślane, ekstrawaganckie show.
Marta Nowakowska