Krwawa satyra na świat, czyli o filmie „Młody Corey Gorey”
KATEGORIA: Kultura
Mateusz Cierechowicz recenzuje film „Młody Corey Gorey”, który pokazany został w ramach cyklu Najlepsze z Najgorszych w Kinie muza. Seans miał miejsce 25 maja 2023 roku.
Slasher to pododmiana filmu grozy, w którym morderca, posługujący się zazwyczaj określonymi narzędziami, takimi jak nóż, czy piła łańcuchowa, stopniowo zabija jakąś grupę ludzi. Dzisiaj ten gatunek kojarzy się przede wszystkim z epoką lat 80. i filmowymi seriami takimi jak: „Koszmar z ulicy Wiązów”, „Halloween”, czy „Piątek trzynastego”. Nie jest tak bez powodu, ponieważ rzeczywiście w latach 80 horror stał się niezwykle popularny. Wiązało się to m. in. z pojawieniem się technologii VHS i rozwojem branży produkcyjno-dystrybucyjnej kina klasy B. W dekadzie rządów Reagana horror stracił swój silny kontestacyjny, czy anarchizujący charakter i funkcjonował głównie jako forma dość brutalnej i krwawej rozrywki. Oczywiście nie były to filmy pozbawione pewnej warstwy ideologicznej. Odstąpiono bowiem od krytyki rodziny, szkoły, czy policji.
Czemu o tym piszę? Pod koniec dekady niejaki Bill Morroni absolwent studiów filmowych z Nowego Jorku zapragnął nakręcić coś, co brzmi jak projekt absurdalny, komediowy slasher o przemocy domowej. „Młody Corey Gorey” to film, będący efektem dążeń Morroniego. Wyświetlony 25 maja w poznańskim Kinie Muza w ramach sekcji Najlepsze z najgorszych już przed pokazem, w trakcie wprowadzenia do filmu, wzbudził śmiechy na sali.
„Młody Corey Gorey” opowiada o młodym chłopaku, tytułowym Corey’u, który stracił ojca i zmuszony jest zamieszkać ze swoją macochą i jej synem. W nowym domu staje się jednak popychadłem, wykorzystywanym przede wszystkim do prac domowych i będący ofiarą przemocy ze strony swoich bliskich. Historia brzmi znajomo? Dzieło Morroniego jest bowiem taką alternatywną wersją opowieści o kopciuszku. Brakuje tu jednak wykwintnej sceny balu, ale krwawe sceny mordów powinny to widzowi zrekompensować.
Już od pierwszych scen widać, że „Młody Corey Gorey” to tania produkcja. Reżyserowi zabrakło bowiem wsparcia producentów i zmuszony był sfinansować projekt samodzielnie. Rezultatem jest zmieniająca się charakteryzacja bohaterów (np. blizna głównego bohatera), niezsynchronizowany dźwięk z obrazem i kiczowate efekty specjalne. Nie powinno to jednak przeszkadzać nikomu, kto zdecydował się wybrać na pokaz tego filmu, który jest przecież, jak wspomniałem, wyświetlany w ramach sekcji Najlepsze z najgorszych, a to pierwsza informacja o tym z jakim dziełem mamy do czynienia.
Choć komediowy slasher o przemocy domowej brzmi jak projekt z założenia ukierunkowany na porażkę, to trzeba oddać twórcy, że z tej porażki wyciągnął tyle ile mógł. Niektóre sceny na pewno zostaną ze mną na długo. Choćby fenomenalny moment, zupełnie niepotrzebny z perspektywy samej historii, w którym brat Corey’a – Biff wchodzi w krótką interakcje z dziewczynką odbijającą piłką o bramę swojego domowego garażu. Biff prowadzi swój zepsuty motocykl chodnikiem, gdy dziewczynka decyduje się rzucić do niego piłkę. Starszy brat Corey’a reaguje jak każdy normalny człowiek, odrzucając piłkę do dziewczynki. Jednak, gdy sytuacja się powtarza zniechęcony Biff odrzuca piłkę w stronę jezdni, co doprowadza do tragicznej i niespodziewanej śmierci dziecka, ale Biffa mało to obchodzi. W tym momencie sala wybucha śmiechem. Scena została bowiem zrealizowana w tak nieudolny sposób jak to tylko możliwe. Dlaczego zdecydowano się na zachowanie tej sceny? Najprawdopodobniej ze względu na aspekt slapstickowy. Dziwna i krwawa to forma komedii, ale czego innego można było się spodziewać?
Lekką konsternację mogło u czytelnika wywołać użyte przeze mnie określenie slapstick. Jest to jak najbardziej uzasadnione! Jak to bowiem możliwe, aby łączyć slasher z rodzajem komedii, która kojarzy się z Charlie Chaplinem czy Busterem Keatonem? A jednak w filmie Morroniego wszystko jest możliwe i pojedyncze elementy slapsticku w „Młodym Corey’u Gorey’u” występują. Już w samej sekwencji otwierającej następuje wręcz emblematyczny dla slapsticku moment kopnięcia Corey’a w dolną część pleców, przez jego starszego brata, co wywołuje nienaturalny upadek chłopaka.
Film nie dłuży się i szybko nadchodzi moment, gdy na czarnym ekranie pojawiają się napisy końcowe. W sali kinowej zapalają się światła, a widownia powoli zaczyna opuszczać przybytek. Na twarzach widzów zaobserwować można mieszane uczucia. Jak myślę podobne do tych, które mi samemu towarzyszyły. Bill Morroni niewątpliwie chciał dokonać czegoś niezwykłego. Połączenie slashera z komedią i wzięcie na warsztat tematu o takim ciężarze emocjonalnym jak przemoc domowa może brzmieć ciekawie na wstępie. Na koniec dla wielu odbiorców było to jednak doświadczenie pomylenia porządków. W wielu momentach w filmie śmiejemy się, choć może nie powinniśmy. Pomijając już sam temat przemocy domowej, trzeba zwrócić uwagę na to jak niepokojące są zachowania tytułowego bohatera. Jest stalkerem, który zakrada się do domu nowo poznanej dziewczyny i kradnie jej majtki. Choć trzeba patrzeć na to z dystansem, to jednak dla wielu gości kinowej sali, jak również i dla mnie, było to doświadczenie wywołujące krótkotrwałe, lecz wciąż nieprzyjemne uczucie dysonansu. To prawdopodobnie czyni ten obraz idealnym dla sekcji filmów, wpisujących się w hasło najlepsze z najgorszych.
„Młody Corey Gorey” ma w sobie wiele ciekawych aspektów. Jak choćby przewrotny jak na lata 80 wydźwięk. Niebezpieczeństwo w tym horrorze nie bierze się bowiem, np. z rozwiązłości seksualnej, a z rodzinnego domu. Oczywiście rodziny mocno dysfunkcyjnej, w której przemoc jest na porządku dziennym. Mimo to obraz rodziny jaki prezentuje odbiorcom Bill Morroni jest skrajnie negatywny. Po śmierci ojca, bliska rodzina Corey’a nie wykazuje nawet odrobiny empatii. Jest natomiast środowiskiem postaw negatywnych (matka rasistka i brat neonazista), które jak się wydaje Corey’owi nie przeszkadzają. To portret, w którym czuć od razu sporą dozę przesady.
Pomijając nawet ten element dzieło Morroniego i tak jest złe na wielu innych poziomach, co było, m.in. wynikiem skromnego budżetu. Reżyser jednak nie zakończył swojej kariery, a już niedługo w polskich kinach ma pojawić się jego kolejny film – Sabeen. Tym razem będzie to historia opowiadającą o trójkącie miłosnym trójki weteranów irackiej wojny, cierpiących na PTSD. Co może się nie udać? Wiele! Czekam z niecierpliwością.
Slasher to pododmiana filmu grozy, w którym morderca, posługujący się zazwyczaj określonymi narzędziami, takimi jak nóż, czy piła łańcuchowa, stopniowo zabija jakąś grupę ludzi. Dzisiaj ten gatunek kojarzy się przede wszystkim z epoką lat 80. i filmowymi seriami takimi jak: „Koszmar z ulicy Wiązów”, „Halloween”, czy „Piątek trzynastego”. Nie jest tak bez powodu, ponieważ rzeczywiście w latach 80 horror stał się niezwykle popularny. Wiązało się to m. in. z pojawieniem się technologii VHS i rozwojem branży produkcyjno-dystrybucyjnej kina klasy B. W dekadzie rządów Reagana horror stracił swój silny kontestacyjny, czy anarchizujący charakter i funkcjonował głównie jako forma dość brutalnej i krwawej rozrywki. Oczywiście nie były to filmy pozbawione pewnej warstwy ideologicznej. Odstąpiono bowiem od krytyki rodziny, szkoły, czy policji.
Czemu o tym piszę? Pod koniec dekady niejaki Bill Morroni absolwent studiów filmowych z Nowego Jorku zapragnął nakręcić coś, co brzmi jak projekt absurdalny, komediowy slasher o przemocy domowej. „Młody Corey Gorey” to film, będący efektem dążeń Morroniego. Wyświetlony 25 maja w poznańskim Kinie Muza w ramach sekcji Najlepsze z najgorszych już przed pokazem, w trakcie wprowadzenia do filmu, wzbudził śmiechy na sali.
„Młody Corey Gorey” opowiada o młodym chłopaku, tytułowym Corey’u, który stracił ojca i zmuszony jest zamieszkać ze swoją macochą i jej synem. W nowym domu staje się jednak popychadłem, wykorzystywanym przede wszystkim do prac domowych i będący ofiarą przemocy ze strony swoich bliskich. Historia brzmi znajomo? Dzieło Morroniego jest bowiem taką alternatywną wersją opowieści o kopciuszku. Brakuje tu jednak wykwintnej sceny balu, ale krwawe sceny mordów powinny to widzowi zrekompensować.
Już od pierwszych scen widać, że „Młody Corey Gorey” to tania produkcja. Reżyserowi zabrakło bowiem wsparcia producentów i zmuszony był sfinansować projekt samodzielnie. Rezultatem jest zmieniająca się charakteryzacja bohaterów (np. blizna głównego bohatera), niezsynchronizowany dźwięk z obrazem i kiczowate efekty specjalne. Nie powinno to jednak przeszkadzać nikomu, kto zdecydował się wybrać na pokaz tego filmu, który jest przecież, jak wspomniałem, wyświetlany w ramach sekcji Najlepsze z najgorszych, a to pierwsza informacja o tym z jakim dziełem mamy do czynienia.
Choć komediowy slasher o przemocy domowej brzmi jak projekt z założenia ukierunkowany na porażkę, to trzeba oddać twórcy, że z tej porażki wyciągnął tyle ile mógł. Niektóre sceny na pewno zostaną ze mną na długo. Choćby fenomenalny moment, zupełnie niepotrzebny z perspektywy samej historii, w którym brat Corey’a – Biff wchodzi w krótką interakcje z dziewczynką odbijającą piłką o bramę swojego domowego garażu. Biff prowadzi swój zepsuty motocykl chodnikiem, gdy dziewczynka decyduje się rzucić do niego piłkę. Starszy brat Corey’a reaguje jak każdy normalny człowiek, odrzucając piłkę do dziewczynki. Jednak, gdy sytuacja się powtarza zniechęcony Biff odrzuca piłkę w stronę jezdni, co doprowadza do tragicznej i niespodziewanej śmierci dziecka, ale Biffa mało to obchodzi. W tym momencie sala wybucha śmiechem. Scena została bowiem zrealizowana w tak nieudolny sposób jak to tylko możliwe. Dlaczego zdecydowano się na zachowanie tej sceny? Najprawdopodobniej ze względu na aspekt slapstickowy. Dziwna i krwawa to forma komedii, ale czego innego można było się spodziewać?
Lekką konsternację mogło u czytelnika wywołać użyte przeze mnie określenie slapstick. Jest to jak najbardziej uzasadnione! Jak to bowiem możliwe, aby łączyć slasher z rodzajem komedii, która kojarzy się z Charlie Chaplinem czy Busterem Keatonem? A jednak w filmie Morroniego wszystko jest możliwe i pojedyncze elementy slapsticku w „Młodym Corey’u Gorey’u” występują. Już w samej sekwencji otwierającej następuje wręcz emblematyczny dla slapsticku moment kopnięcia Corey’a w dolną część pleców, przez jego starszego brata, co wywołuje nienaturalny upadek chłopaka.
Film nie dłuży się i szybko nadchodzi moment, gdy na czarnym ekranie pojawiają się napisy końcowe. W sali kinowej zapalają się światła, a widownia powoli zaczyna opuszczać przybytek. Na twarzach widzów zaobserwować można mieszane uczucia. Jak myślę podobne do tych, które mi samemu towarzyszyły. Bill Morroni niewątpliwie chciał dokonać czegoś niezwykłego. Połączenie slashera z komedią i wzięcie na warsztat tematu o takim ciężarze emocjonalnym jak przemoc domowa może brzmieć ciekawie na wstępie. Na koniec dla wielu odbiorców było to jednak doświadczenie pomylenia porządków. W wielu momentach w filmie śmiejemy się, choć może nie powinniśmy. Pomijając już sam temat przemocy domowej, trzeba zwrócić uwagę na to jak niepokojące są zachowania tytułowego bohatera. Jest stalkerem, który zakrada się do domu nowo poznanej dziewczyny i kradnie jej majtki. Choć trzeba patrzeć na to z dystansem, to jednak dla wielu gości kinowej sali, jak również i dla mnie, było to doświadczenie wywołujące krótkotrwałe, lecz wciąż nieprzyjemne uczucie dysonansu. To prawdopodobnie czyni ten obraz idealnym dla sekcji filmów, wpisujących się w hasło najlepsze z najgorszych.
„Młody Corey Gorey” ma w sobie wiele ciekawych aspektów. Jak choćby przewrotny jak na lata 80 wydźwięk. Niebezpieczeństwo w tym horrorze nie bierze się bowiem, np. z rozwiązłości seksualnej, a z rodzinnego domu. Oczywiście rodziny mocno dysfunkcyjnej, w której przemoc jest na porządku dziennym. Mimo to obraz rodziny jaki prezentuje odbiorcom Bill Morroni jest skrajnie negatywny. Po śmierci ojca, bliska rodzina Corey’a nie wykazuje nawet odrobiny empatii. Jest natomiast środowiskiem postaw negatywnych (matka rasistka i brat neonazista), które jak się wydaje Corey’owi nie przeszkadzają. To portret, w którym czuć od razu sporą dozę przesady.
Pomijając nawet ten element dzieło Morroniego i tak jest złe na wielu innych poziomach, co było, m.in. wynikiem skromnego budżetu. Reżyser jednak nie zakończył swojej kariery, a już niedługo w polskich kinach ma pojawić się jego kolejny film – Sabeen. Tym razem będzie to historia opowiadającą o trójkącie miłosnym trójki weteranów irackiej wojny, cierpiących na PTSD. Co może się nie udać? Wiele! Czekam z niecierpliwością.
Mateusz Cierechowicz