Great September '23 - relacja
KATEGORIA: Muzyka
Formuła, jaką jest showcase, wydaje się rosnąć w Polsce w siłę. Swoje imprezy ma Wrocław, Kraków, czy Trójmiasto, a Poznaniacy nie mogą zapomnieć o – w przeszłości – Spring Breaku, czy tegorocznym NextFest. W tym gronie znalazła się też Łódź, która pełna jest alternatywy. Techno imprezy w bunkrach, małe sklepiki niezależnych osób projektanckich, czy nazwy takie, jak 19 Wiosen, Bielas i Marynarze, czy Cool Kids of Death to tylko część bogatej historii kulturalnej tego miasta.
Great September, bo tak nazywa się łódzki showcase, zaprosił do klubów ponad stu artystów, miłośników muzyki i osoby delegackie. To częścią tej ostatniej grupy miałam przyjemność być od 14 do 16 września.
W te ostatnie dni lata, pogoda zachęcała do spacerów po Piotrkowskiej i okolicach, gdzie usytuowane były miejsca biorące udział w wydarzeniu, tak więc w czwartkowe popołudnie wybrałam się do 6 dzielnicy obejrzeć występ Oli Michalskiej. Ola, artystka z Dąbrowy Górniczej, która ma na koncie kilka utworów i pracuje nad swoim debiutanckim albumem, zaprezentowała materiał wyróżniający się ogromem emocji przekazywanych publiczności. Chociaż sam koncert trwał pół godziny, to właśnie szczerość i wrażliwość płynąca z głosu wokalistki, sprawiła, że był udany. Następnym przystankiem był dla mnie Klub Teatr, w którym swój koncert dał Guzior. To jeden z tych występów, na który czekałam najbardziej i jedyny, który moich oczekiwań do końca nie spełnił. Wrocławski raper na scenie pojawił się z wysoką gorączką, a jednak zagrał swój set, co zasługuje na uznanie, a razem ze swoim hypemanem serwował energię na scenie i tworzył ją w tłumie. Czego zabrakło, to bardziej przemyślanej setlisty – utwory pochodziły głównie z ostatniej płyty Guziora, a niektóre z nich były grane dwa razy. W ten czwartkowy wieczór ruszyłam na Scenę Główną mBank/Mastercard w samym sercu Piotrkowskiej. Właśnie tam wystąpiła Julia Rocka – absolwentka łódzkiej „Filmówki”, która zadebiutowała w tym roku płytą Blaza. Artystka, którą kojarzyłam wcześniej z mediów społecznościowych, wydała jeden z albumów, który cenię za muzyczną lekkość, liryczną szczerość i wracam do niego całkiem często. Ubrana w welur (tkaninę, którą – jak sama mówi – uwielbia), Julia Rocka porwała widzów, a do tego prapremierowo zagrała singiel Welur. Słysząc głośno śpiewane przez fanów w trakcie koncertu teksty, nie sposób było zauważyć, że zebrała też całkiem pokaźne grono admiratorów. Czwartek zakończyłam występem duetu, który na polskiej scenie alternatywnej nazywam z pełnym przekonaniem klasykiem. To właśnie Igor Pudło i Marcin Cichy, czyli Skalpel dali ostatni tego dnia koncert w klubie Lordi’s, na którym publiczność wpadła w taneczny trans. Ten wrocławski duet zagrał, jak na tak doświadczonych muzyków przystało, w pełni dopracowany i przemyślany set, który hipnotyzował beatami i kolorami wizualizacji osoby pod sceną.
Pierwszy dzień Great September wydawał się być nie być frekwencyjnym sukcesem. Wielką radość sprawiło mi więc to, że w piątek – być może z racji weekendu – zauważyłam już pełne kluby i usłyszałam głośniejsze owacje. Drugi dzień festiwalu zaczęłam tam, gdzie skończyłam pierwszy, czyli w klubie Lordi’s, gdzie swój materiał zaprezentowały Magdalena Sowul (Panilas) i Helena Urbańska (McRela). Lesbijski Groove, bo tak nazywa się ten duet – „uderzenie tęczowej świeżości na polskim rynku muzycznym” (cytując opis z mediów społecznościowych zespołu) – dał nam queerowy set pełen miłości, namiętności, a także nową, niewydaną jeszcze piosenkę o… psach. Lesbijskie relacje nie są tematem odkrywanym na polskiej scenie, więc wspomniana wyżej tęczowa świeżość wybrzmiała na scenie dosadnie i tanecznie, nawet jeśli nie zabrakło i „pościelowy”. Przy tak udanym początku koncertowych wrażeń przeniosłam się do 6 dzielnicy, w której już niedługo zaczynał swój występ Jan Bąk. Artysta, który wśród swoich inspiracji wymienia zarówno Portishead, jak i afrobeat, zebrał na swoim koncercie publikę pokaźną na tyle, że część publiczności nie dostała się do pokoju, w którym grał. Duże owacje, wielu widzów i wyraźnie wyczuwana radość z grania dały kolejny dobrze wspominany koncert, po którym przyszedł czas na… Kosmos. Kosmos, czyli łódzki skład jazzowy, który wydał na razie jedynie dwa utwory (w tym jeden już po występie na Great September), zaprosił nas na międzygalaktyczną podróż po dźwiękach w Domu Literatury. To trzydzieści minut minęło niesłychanie szybko, bez zbędnej konferansjerki, a w skupieniu na melodiach serwowanych nam przez ten kwintet. Ten występ był też całkowicie inny od następnego, który kończył dla mnie dzień drugi showcase’u, a który był pełen rozmów i gitarowej energii. W Scenografii na scenę wyszła Wanda i Banda. Kultowy polski zespół, obchodzący czterdzieste urodziny, swoją widownię zabawił setem pełnym największych hitów, jak i mniej znanych utworów, a także żartami – pani Wanda Kwietniewska przyznała się do napisania Bogurodzicy. Różnice pokoleniowe z pewnością nie dawały o sobie na deskach tego klubu znać, bo trudno utworom takim, jak Nie będę Julią, Siedem życzeń, czy Hi-Fi nie porwać do skakania i śpiewania, a i atmosfera przekazywana ze sceny dała wszystkim moc na kontynuowanie piątkowych wycieczek po klubach.
Trzeci i ostatni dzień tego łódzkiego wydarzenia był zgoła inny – jego centrum była dla mnie Łódź Kaliska, w którym to klubie zobaczyłam cztery dobre koncerty, a zaczęłam od Poli Nudy. Nuda to jednak ostatnie słowo, jakiego użyłabym do opisania tego występu. Uroczy występ tej artystki, która w trochę abstrakcyjnym tonie opisuje rzeczywistość, a który w pewnym momencie miał nawet swoją choreografię, bezbłędnie przeniósł nas na występ bogdana sėkalskiego, z którym to Pola Nuda tworzy też duet. Drugi koncert tego dnia, podobnie do pierwszego, porwał publiczność do śpiewania, tańca i atmosfera tych dwóch występów była bardzo luźna – przyjazna i niezobowiązująca. Równie szczery był występ kolejnego artysty, którego miałam okazję tego dnia zobaczyć. Kamil Kępiński, który w swoich tekstach opowiada otwarcie o swoich emocjach, zaprosił nas na koncert, w trakcie którego zaprezentował kilka swoich utworów – w tym te najnowsze – a w aranżacjach pomagał mu live band, w którym nie zabrakło instrumentów, jak wiolonczela, czy skrzypce. O tym jak ważna jest twórczość muzyka dla jego fanek i fanów można było się przekonać całkiem szybko – pierwszy rząd wypełniony był osobami znającymi wszystkie teksty i śpiewającymi je na całe gardła. Ostatni koncert, który kończył dla mnie cały festiwalowy weekend, był o wiele bardziej kameralny, niż trzy poprzednie, ale właśnie ten występ oddał dla mnie ducha formy showcase’u. Kondukta, opolski twórca, na scenie pojawił się z grupą przyjaciół wspierających go instrumentalnie (chociaż zdarzył się i moment rapowy). Raczej świeża na scenie, cała formacja oddawała się występowi i łatwo było zobaczyć, że ta życiowa, surowa i szczera (a szczerość w twórczości wydaje się być motywem przewodnim ostatniego dnia Great September) propozycja muzyczna trafia do zebranych pod sceną.
Koniec lata i wielki wrzesień pokazały z pewnością, że polska scena muzyczna ma się dobrze i jest tak ciekawa, że warto poszukiwać i oglądać nowych artystów, do czego bardzo zachęcam. Wraz z młodymi pokoleniami i nowymi trendami w muzyce, pod mainstreamową – co nie znaczy gorszą – jej powłoką, kryją się duże talenty i warte obserwowania postaci.
Marta Nowakowska
Great September, bo tak nazywa się łódzki showcase, zaprosił do klubów ponad stu artystów, miłośników muzyki i osoby delegackie. To częścią tej ostatniej grupy miałam przyjemność być od 14 do 16 września.
W te ostatnie dni lata, pogoda zachęcała do spacerów po Piotrkowskiej i okolicach, gdzie usytuowane były miejsca biorące udział w wydarzeniu, tak więc w czwartkowe popołudnie wybrałam się do 6 dzielnicy obejrzeć występ Oli Michalskiej. Ola, artystka z Dąbrowy Górniczej, która ma na koncie kilka utworów i pracuje nad swoim debiutanckim albumem, zaprezentowała materiał wyróżniający się ogromem emocji przekazywanych publiczności. Chociaż sam koncert trwał pół godziny, to właśnie szczerość i wrażliwość płynąca z głosu wokalistki, sprawiła, że był udany. Następnym przystankiem był dla mnie Klub Teatr, w którym swój koncert dał Guzior. To jeden z tych występów, na który czekałam najbardziej i jedyny, który moich oczekiwań do końca nie spełnił. Wrocławski raper na scenie pojawił się z wysoką gorączką, a jednak zagrał swój set, co zasługuje na uznanie, a razem ze swoim hypemanem serwował energię na scenie i tworzył ją w tłumie. Czego zabrakło, to bardziej przemyślanej setlisty – utwory pochodziły głównie z ostatniej płyty Guziora, a niektóre z nich były grane dwa razy. W ten czwartkowy wieczór ruszyłam na Scenę Główną mBank/Mastercard w samym sercu Piotrkowskiej. Właśnie tam wystąpiła Julia Rocka – absolwentka łódzkiej „Filmówki”, która zadebiutowała w tym roku płytą Blaza. Artystka, którą kojarzyłam wcześniej z mediów społecznościowych, wydała jeden z albumów, który cenię za muzyczną lekkość, liryczną szczerość i wracam do niego całkiem często. Ubrana w welur (tkaninę, którą – jak sama mówi – uwielbia), Julia Rocka porwała widzów, a do tego prapremierowo zagrała singiel Welur. Słysząc głośno śpiewane przez fanów w trakcie koncertu teksty, nie sposób było zauważyć, że zebrała też całkiem pokaźne grono admiratorów. Czwartek zakończyłam występem duetu, który na polskiej scenie alternatywnej nazywam z pełnym przekonaniem klasykiem. To właśnie Igor Pudło i Marcin Cichy, czyli Skalpel dali ostatni tego dnia koncert w klubie Lordi’s, na którym publiczność wpadła w taneczny trans. Ten wrocławski duet zagrał, jak na tak doświadczonych muzyków przystało, w pełni dopracowany i przemyślany set, który hipnotyzował beatami i kolorami wizualizacji osoby pod sceną.
Pierwszy dzień Great September wydawał się być nie być frekwencyjnym sukcesem. Wielką radość sprawiło mi więc to, że w piątek – być może z racji weekendu – zauważyłam już pełne kluby i usłyszałam głośniejsze owacje. Drugi dzień festiwalu zaczęłam tam, gdzie skończyłam pierwszy, czyli w klubie Lordi’s, gdzie swój materiał zaprezentowały Magdalena Sowul (Panilas) i Helena Urbańska (McRela). Lesbijski Groove, bo tak nazywa się ten duet – „uderzenie tęczowej świeżości na polskim rynku muzycznym” (cytując opis z mediów społecznościowych zespołu) – dał nam queerowy set pełen miłości, namiętności, a także nową, niewydaną jeszcze piosenkę o… psach. Lesbijskie relacje nie są tematem odkrywanym na polskiej scenie, więc wspomniana wyżej tęczowa świeżość wybrzmiała na scenie dosadnie i tanecznie, nawet jeśli nie zabrakło i „pościelowy”. Przy tak udanym początku koncertowych wrażeń przeniosłam się do 6 dzielnicy, w której już niedługo zaczynał swój występ Jan Bąk. Artysta, który wśród swoich inspiracji wymienia zarówno Portishead, jak i afrobeat, zebrał na swoim koncercie publikę pokaźną na tyle, że część publiczności nie dostała się do pokoju, w którym grał. Duże owacje, wielu widzów i wyraźnie wyczuwana radość z grania dały kolejny dobrze wspominany koncert, po którym przyszedł czas na… Kosmos. Kosmos, czyli łódzki skład jazzowy, który wydał na razie jedynie dwa utwory (w tym jeden już po występie na Great September), zaprosił nas na międzygalaktyczną podróż po dźwiękach w Domu Literatury. To trzydzieści minut minęło niesłychanie szybko, bez zbędnej konferansjerki, a w skupieniu na melodiach serwowanych nam przez ten kwintet. Ten występ był też całkowicie inny od następnego, który kończył dla mnie dzień drugi showcase’u, a który był pełen rozmów i gitarowej energii. W Scenografii na scenę wyszła Wanda i Banda. Kultowy polski zespół, obchodzący czterdzieste urodziny, swoją widownię zabawił setem pełnym największych hitów, jak i mniej znanych utworów, a także żartami – pani Wanda Kwietniewska przyznała się do napisania Bogurodzicy. Różnice pokoleniowe z pewnością nie dawały o sobie na deskach tego klubu znać, bo trudno utworom takim, jak Nie będę Julią, Siedem życzeń, czy Hi-Fi nie porwać do skakania i śpiewania, a i atmosfera przekazywana ze sceny dała wszystkim moc na kontynuowanie piątkowych wycieczek po klubach.
Trzeci i ostatni dzień tego łódzkiego wydarzenia był zgoła inny – jego centrum była dla mnie Łódź Kaliska, w którym to klubie zobaczyłam cztery dobre koncerty, a zaczęłam od Poli Nudy. Nuda to jednak ostatnie słowo, jakiego użyłabym do opisania tego występu. Uroczy występ tej artystki, która w trochę abstrakcyjnym tonie opisuje rzeczywistość, a który w pewnym momencie miał nawet swoją choreografię, bezbłędnie przeniósł nas na występ bogdana sėkalskiego, z którym to Pola Nuda tworzy też duet. Drugi koncert tego dnia, podobnie do pierwszego, porwał publiczność do śpiewania, tańca i atmosfera tych dwóch występów była bardzo luźna – przyjazna i niezobowiązująca. Równie szczery był występ kolejnego artysty, którego miałam okazję tego dnia zobaczyć. Kamil Kępiński, który w swoich tekstach opowiada otwarcie o swoich emocjach, zaprosił nas na koncert, w trakcie którego zaprezentował kilka swoich utworów – w tym te najnowsze – a w aranżacjach pomagał mu live band, w którym nie zabrakło instrumentów, jak wiolonczela, czy skrzypce. O tym jak ważna jest twórczość muzyka dla jego fanek i fanów można było się przekonać całkiem szybko – pierwszy rząd wypełniony był osobami znającymi wszystkie teksty i śpiewającymi je na całe gardła. Ostatni koncert, który kończył dla mnie cały festiwalowy weekend, był o wiele bardziej kameralny, niż trzy poprzednie, ale właśnie ten występ oddał dla mnie ducha formy showcase’u. Kondukta, opolski twórca, na scenie pojawił się z grupą przyjaciół wspierających go instrumentalnie (chociaż zdarzył się i moment rapowy). Raczej świeża na scenie, cała formacja oddawała się występowi i łatwo było zobaczyć, że ta życiowa, surowa i szczera (a szczerość w twórczości wydaje się być motywem przewodnim ostatniego dnia Great September) propozycja muzyczna trafia do zebranych pod sceną.
Koniec lata i wielki wrzesień pokazały z pewnością, że polska scena muzyczna ma się dobrze i jest tak ciekawa, że warto poszukiwać i oglądać nowych artystów, do czego bardzo zachęcam. Wraz z młodymi pokoleniami i nowymi trendami w muzyce, pod mainstreamową – co nie znaczy gorszą – jej powłoką, kryją się duże talenty i warte obserwowania postaci.
Marta Nowakowska