JOULIE FOX - DRESZCZE

„Na wieki wieków korpo”

KATEGORIA: Kultura

Wywiad z Karo M. Nowak autorką postapokaliptycznej książki fantasy „Na wieki wieków korpo”. Karo opowie między innymi o swoich pisarskich początkach, ulubionych pisarzach i planach wydawniczych. 

Emilia Świtalska: Co wyróżnia twoje książki i co najbardziej chciałabyś przekazać swoim czytelnikom?

Karo M. Nowak: Czytelnikom chcę chyba przekazać, że zrobiłam co mogłam, żeby dać Wam dobrą historię. Coś, co nie zmarnuje Waszego czasu ani nie obrazi Waszego intelektu. Coś po czym powiecie „no, to było dobrze wydane kilka dyszek, niech jej będzie”. Mam nadzieję, że mi się to udało, jeśli nie to wybaczcie. Dodatkowo, namawiam Was do wypróbowania wersji audio. To jak fajnie Maciej Raniszewski poprowadził tę historię, nieustająco mnie zachwyca. Dżiz, jak on zagrał opowieść Jagona, albo finałowe dialogi Ariela i Flo to szacunek ludzi ulicy po wsze czasy. Polecam.
A co wyróżnia moje książki, to już sami oceńcie, zrobicie to nieporównywalnie lepiej niż ja kiedykolwiek będę w stanie.

EŚ: Czy piszesz codziennie, czy dużo zależy od twojej weny i nastroju?

KN: Kiedy pracuję nad książką to totalnie wchodzę w ten świat: piszę więc prawie codziennie, wena jest ze mną cały czas, ale też kompletnie jestem „w roli”, nawet podczas snu! Przejmuję zachowania i nastroje postaci, którą akurat mam na celowniku, co oznacza, że jednego dnia mogę być rozgadana i rzucać ripostami, kolejnego wyć w poduszkę. Emocjonalny i behawioralny rollercoaster. Po jednej z mocniejszych scen – historii Jagona – musiałam odstawić książkę na dwa-trzy dni, przez które byłam autentycznie, fizycznie chora. Na szczęście taka jazda jest tylko przy pierwszym drafcie. Podczas redakcji również pracuję ze wzorową regularnością, ale już spokojnie i metodycznie. Tę turbo-wenę zastępuje taka normalna, codzienna kreatywność, jaką znam z pracy w reklamie. I dobrze, bo zwariować idzie. 

EŚ: Czy trudno było ci się przebić i znaleźć wydawnictwo, które wyda twoją książkę?

KN: To zdziwiło nawet mnie samą, ale nie. Wysłałam do dwudziestu pięciu, czy coś koło tego. Odezwały się trzy. Wybrałam pierwsze z nich i jestem mega zadowolona ze współpracy. Mało wstrząsająca historia, zero wzlotów i upadków, zero morału. Ale tak właśnie było.

EŚ: Jakich autorów lubisz najbardziej i kto jest dla ciebie inspiracją?

KN: Trudne pytanie! Dobra, zawężę do trzech. Malcolm XD – to jest literatura lekka, pozornie łatwa, ale stawiająca ważne pytania. Malcolm przygląda się kondycji społeczeństwa późnego kapitalizmu, nie oceniając jednostek, ale raczej ich uwikłanie w system. Nie gardzi nikim, jest niezwykle wrażliwym humanistą. A wszystko to okrywa płaszczem humoru. Coś pięknego. Kocham Malcolma także za absolutny słuch językowy. Dla mnie brzmienie języka, jego naturalność, melodia właściwa dla danego bohatera, czy społeczności, zawsze będzie miała pierwszeństwo nad poprawnością. I tak jest w przypadku Malcolma. Widać, że on po prostu słyszy prawdziwy, żywy język i umie go używać. Coś pięknego. 
Kolejna osoba to Andrzej Sapkowski. Ostatnio na jednym portalu społecznościowym widziałam filmik, w którym laska jeździła po „Wiedźminie”, bo „niedopracowany świat”. Mordo, Sapkowski to ten typ fantasy, który nie jest o czarodziejach i smokach. No kaman. To jakby rozprawiać wszem i wobec, że cukierek był niesmaczny po tym, jak zeżarło się samą folię. Sapkowski używa fantasy, żeby pisać o naturze ludzkiej, polityce, moralności. To traktat filozoficzny. Dokładnie taką fantastykę chcę uprawiać. Sapkowskiego szanuję też za research, widoczny szczególnie w trylogii husyckiej. To jest kawał roboty i warto ją uszanować. 
Z tych samych powodów lubię też George’a Martina. U niego dodatkowo podoba mi się panowanie nad milionem rozproszonych wątków, tak że ostatecznie zbiegają się w kluczowych momentach. No i chłopak nie ma litości dla bohaterów. Słusznie. Takie życie. 

EŚ: Kiedy po raz pierwszy poczułaś, że chciałabyś napisać książkę?

KN: Jak zapewne większość osób pisarskich, pisałam od zawsze, więc to nie była jedna konkretna myśl. Swoją drogą dziękuję losowi, że pierwsze próby przepadły gdzieś w pomroce dziejów, bo założę się o wszystko, że dziś bym normalnie skisła ze wstydu podczas lektury (mała uwaga, przepadły, bo pisałam je w zeszytach. Jestem totalnie jedną z Przedwiecznych i przez pierwsze dwie dekady życia nie miałam w domu komputera, o internecie nie wspominając).
A co do „Na wieki wieków korpo”, to oficjalnie było to zadanie od terapeutki, która próbowała ratować mnie przed coraz silniejszą depresją. Uznała, że mam wrócić do „tego co kiedyś kochałam robić”. Wzięłam więc kilka wątków, które brzęczały mi w głowie od lat i zaczęłam pisać. Ale uwaga, nie chcę żeby to brzmiało jak „wystarczy pisać i depresja przejdzie”. Nie przejdzie. To była tylko jedna z wielu równolegle stosowanych metod, zresztą akurat w moim przypadku niewiele pomogła. Jeśli czujecie, źe jest z Wami źle, absolutnie nie stosujcie metod, o których pisze ktoś w wywiadzie albo internetowym memie. Idźcie do psychiatry. Nie musicie przechodzić przez piekło, byłam tam i daję zero gwiazdek.
A ile to trwało? Pierwszy draft jakieś pół roku, może krócej. Kolejny rok to były różne fazy redakcji. Krótko mówiąc, to nie jest takie hop siup. Ale też nie trwa dekadę, do Pana mówię, Panie George’u Martinie!

EŚ: Do której grupy pisarzy należysz - do tych, którzy mają już całą historię ułożoną w głowie i piszą według wcześniej spisanego planu wydarzeń, czy do tych, którzy wymyślają historię i wątki na bieżąco, w miarę jak książka powstaje i opowieść się rozwija?

KN: Jest taki przecudowny cytat z maratończyka Emila Zatopka, który pytany o sekrety biegania oświadczył: „tu jest start, tam jest meta, między nimi trzeba biec”. I cyk, i pozamiatane. Dokładnie tak podchodzę do pisania. Wiem, jaka ma być „meta” każdego tomu i jaki ma być wielki finał, ale co się wydarzy między nimi, to już po prostu bieg – jego styl i tempo zostawiam moim bohaterom.  W efekcie spora część dialogów a nawet pobocznych wydarzeń zaskakuje nawet mnie samą. Poważnie, czasem miałam wrażenie, jakbym była tylko robotem, którego jakiś zewnętrzny narrator używa, żeby obsłużyć worda. To było aż niesamowite, jak wiele działo się poza mną, bez mojego udziału, po prostu samoczynnie. Proces kreatywny jest najwyższą formą mistycyzmu, na jaki stać tak kompletną ateistkę jak ja.

EŚ: Czy sięgasz po utarte już wątki/motywy w literaturze? Jaki jest twój stosunek do tego?

KN: Właściwie „wszystko już było” więc pewne tropy są nieuniknione, ale kompletnie się nad tym nie zastanawiałam podczas pisania. Chociaż nie, przepraszam, wiedziałam, że NIE chcę motywu Wybrańca, wokół którego plączą się NPCe. Od razu byłam pewna, że jeśli piszę o korpo, muszę mieć bohatera zbiorowego. 
A co do wątku wątków… Szczerze mówiąc, dopiero podczas promocji książki, odkryłam, że Bookstagram kocha omawiać i punktować motywy. I generalnie reprezentuje bardzo akademickie podejście do literatury. Na pewno takie wypunktowanie jest dobre ze względów marketingowych, pozwala łatwiej wyszukać pozycje, które mają prawo ci się spodobać, ale kompletnie nic nie mówi o istocie książki. Bo wiesz i Lolita, i Romeo i Julia mogłyby mieć na portalach społecznościowych grafiki z tymi samymi hasztagami #zagubinanastolatka #zakazanamiłość #rodzinnadrama. Lepiej więc zagłębić się w opis książki.

EŚ: Jaki klimat w książkach najbardziej lubisz?

KN: Lubię wymykanie się kanonom i dystans do gatunku na granicy pastiszu. A poza tym wszystko zależy od mojego własnego nastroju. Na przykład dzisiaj w najlistopadowszym z listopadowych dni, kiedy słońce postanowiło po prostu nie wstać, najchętniej bym sięgnęła po Pratchetta i obśmiała się jak norka. Ale „Baldurs Gate 3" sam się nie przejdzie. To są te dylematy współczesnego człowieka, to przekleństwo wolnej woli.

EŚ: Czy utożsamiasz się z którymś ze swoich bohaterów? Dajesz im jakieś swoje cechy?

KN: Praktycznie każdy bohater (nie liczę totalnych NPCów) dostał sporo ode mnie, z każdym się w dużej mierze utożsamiam, a zarazem każdy jest osobną istotą, która nie daje mi do końca sobą rządzić. Doliczmy to do paradoksów procesu twórczego. Generalnie „Na wieki wieków korpo” miało odpowiadać na pytania z grubej rury – o to, czy hierarchiczność jest powiązana z naturą ludzką, o to czy wolność jednostki nie stoi w kontrze do interesu społecznego, i takie tam, wiecie, lekkie tematy na niedzielne popołudnie. Ale dodatkowo każda postać, w swoim własnym story, odpowiadała mi na inne pytania, zdecydowanie mniejszego kalibru, ale być może na co dzień dużo ważniejsze: co kryje się za perfekcjonizmem, dlaczego warto stawiać granice, czy można odrzucić płeć kulturową, jak samotnym jest się na stanowisku kierowniczym, czy noszenie maski uprzejmości i uśmiechu faktycznie da ci profity, a może tylko cierpienie? Nie ułożyłabym sobie tego w głowie tak szybko i tak solidnie bez ekipy z “Na wieki wieków korpo”. To bardzo delulu, co teraz powiem, ale mega dziękuję tym postaciom. Dużo mi dały.

EŚ: Pisanie jakich scen sprawia ci najwięcej przyjemności?

KN: Nieoczywistych. Takich, których sens nie wyraża się w słowach, ale obrazach, nastroju, gestach. Jedna z moich ulubionych to ta, w której Monika budzi się w chacie i dostaje na obiad „ziemniaki z ziemniakami”. Proste, nie? Tyle że jest to przełomowy moment dla samej Jagi. Ona nie jest typem istoty, która robi coś dla innych a już na pewno nie dla ludzi. Być może to pierwszy raz, gdy z własnej woli zrobiła coś dobrego dla przedstawiciela gatunku homo sapiens. Być może to był największy kamień milowy jej rozwoju. Nigdzie nie wyjaśniam wagi tej sceny, chcę żeby kontekst został ulotny, do wyłowienia przy okazji, albo i wcale. Inna scena to walka Ariela i Flo w sali ćwiczeń. Tam jest tak wiele emocji – miłość, oddanie, strach, desperacja, samotność – a niemal żadna z nich nie jest wypowiedziana. Lubię zostawiać takie ukryte przejścia narracyjne. Nie chcę walić oczywistościami po twarzy. 

EŚ: Jakie masz plany na kolejne powieści? Czy będą podobne gatunkowo, czy chciałabyś się sprawdzić w innej tematyce?

KN: Zdecydowanie chcę trzymać się urban fantasy, przynajmniej w najbliższym czasie. To jest fajna i niezwykle plastyczna formuła, która pozwala się wyszaleć twórczo a jednocześnie trzyma w ryzach (bo jednak zostajemy w naszym świecie, przynajmniej częściowo). Póki co siedzi we mnie powieść o docieraniu do prawdy, że każdy z nas jest dla siebie samego najważniejszą istotą. O trudnej sztuce lubienia się, mimo niedoskonałości. To będzie mój kolejny pisarski krok 
i myślę że zacznę od nowego roku. I wreszcie czeka mnie finał trylogii o korpo. Sporo roboty. 
I dobrze. Życzcie mi powodzenia.

Rozmawiała: Emilia Świtalska

Ta strona wykorzystuje cookies tylko do analizy odwiedzin. Nie przechowujemy żadnych danych personalnych. Jeśli nie zgadzasz się na wykorzystywanie cookies, możesz je zablokować w ustawieniach swojej przeglądarki.

OK