Od Wattpada do kontraktu z wydawnictwem
KATEGORIA: Kultura
Wywiad z Mariolą Lorek, autorką serii „Nie mogę Cię (nie) kochać”. Zanim wydała swoją pierwszą książkę opublikowała ją na platformie Wattpad pod pseudonimem Czarodziejka2604, gdzie jej powieść miała ponad 12 milionów wyświetleń.
Emilia Świtalska: Kiedy zaczęła się twoja pasja do pisania?
Mariola Lorek: Zaczęło się od miłości do czytania. Mama bardzo dbała o to, abyśmy w dzieciństwie mieli kontakt ze słowem pisanym. Każdego dnia czytała nam na głos, a kiedy nauczyłam się sama czytać, robiłam to wręcz nałogowo. Myślę, że momentem przełomowym w kwestii pisania była 4 klasa podstawówki. Pamiętam jak pisaliśmy pracę klasową – list ze wspomnieniami z ferii. Wyraźnie pamiętam zachwyt polonistki, bo praca pod wieloma względami wyróżniała się na tle innych. Wtedy pomyślałam, że to chyba jest coś, w czym jestem dobra. Od tamtej pory nie mogłam doczekać się prac domowych, polegających na pisaniu dłuższych wypowiedzi. W gimnazjum i na początku szkoły średniej brałam udział w kilku konkursach. W jednym z nich byłam laureatem, na innych przechodziłam do wyższych etapów, ale bez szczególnych osiągnięć. Mimo to, bardzo mnie to cieszyło. A kiedy odkryłam Wattpada, po jakimś czasie doszłam do wniosku, że mogę też pisać a nie tylko czytać.
EŚ: Jakie masz plany na kolejne powieści? Czy będą podobne gatunkowo, czy chciałabyś się sprawdzić w innej tematyce?
ML: W planach mam przede wszystkim pracę magisterką. Jednak dla fanów Reed i Archera mam dobrą wiadomość. Właśnie pracuję nad kontynuacją ich losów! W 2024 ukaże się papierowa wersja „(Nie) Chcę Cię Zranić”.
Myślę, że książki z gatunku romansów czy obyczajówek to te, w których najbardziej się odnajduję. W mojej głowie pojawił się pomysł kolejnej książki, która znowu sięgnie do nastoletniej miłości, okraszonej niebezpieczeństwami. Ale musze przyznać, że od czasu gdy przeczytałam serię „Niezgodna” V.Roth (a było to już dawno temu), marzy mi się stworzenie historii z dystopią w tle. Ale to, jeśli już, jest to daleka przyszłość.
EŚ: Kiedy zaczął cię interesować motyw enemies to lovers?
ML: Hmm… myślę, że tak na dobre zaczęło się od Wattpada. Kiedy założyłam tam konto w 2016 roku, na początku tylko czytałam i jakoś tak wyszło, że trafiałam głównie na dzieła z tym wątkiem. Ale już wcześniej zdarzało mi się czytać papierowe książki z tym wątkiem. Nie wiem która była pierwszą w moim życiu, ale jedną początkową pamiętam wyraźnie. „Idealną miłość” S. Elkeles dostałam w gimnazjum od koleżanek i pamiętam z jaką fascynacją podążałam za losami bohaterów, którzy z początku jedynie działali sobie na nerwy.
EŚ: Od początku pisania tej historii planowałaś wydanie jej w formie papierowej i kontrakt z wydawnictwem?
ML: Nigdy! Kto jest ze mną od początku Wattpada, ten pamięta jak mówiłam, że to nie dla mnie. I wtedy tak było – gdy na Wattpadzie moja książka robiła się popularna, miałam siedemnaście lat. To był dla mnie taki okres gdy nie wierzyłam w siebie i miałam sporo wewnętrznych obaw. Gdy książka była zakończona, a jej popularność rosła dostałam kilka propozycji od wydawnictw. Wszystkie odrzuciłam. Minęło kilka lat, w których musiałam sporo nad sobą popracować. Po niespodziewanym powrocie na platformę, znów zaczęły spływać propozycje wydawnicze. I wtedy nabrałam odwagi. Poczułam, że teraz – kiedy w końcu udało mi się osiągnąć wewnętrzny spokój, kiedy życie zaczęło mi się układać i mam w sobie więcej odwagi mogę to zrobić. Dlatego przyjrzałam się wysłanym do mnie ofertom, rozważałam je i w końcu podjęłam odpowiednie kroki. Do tej decyzji, by jednak wydać historię Reed i Archera musiałam po prostu dorosnąć, ale też naprawić kilka popsutych we mnie części.
EŚ: Będzie cię można spotkać w przyszłym roku na targach książki lub na innych wydarzeniach?
ML: Na razie nie mam konkretnych planów, ale jestem zawsze otwarta na propozycje spotkań. Na pewno, jeśli będzie taka okazja to z niej skorzystam. Mam nadzieję, że będę miała możliwość być na targach, bo ludzie i energia z którymi tam się spotkam, są niesamowitą motywacją do dalszej pracy. Szczególnie zapamiętałam Targi w Krakowie i mam nadzieję, że będę mogła znów na nie pojechać i spotkać się z czytelnikami.
EŚ: W książce przebija się klimat amerykańskich dzielnic, uniwersytetów, tamtejszych osiedli. Czy mieszkałaś przez jakiś czas w Stanach i skąd wzięła się inspiracja, żeby właśnie tam osadzić swoją powieść?
ML: Nie, nie mieszkałam, ale chciałabym kiedyś zobaczyć to wszystko na żywo. Bardzo lubię ten amerykański klimat, najczęściej sięgam po książki, których fabuła toczy się właśnie tam. Dlatego zdecydowałam, że moje książki również osadzę w tamtejszej rzeczywistości.
EŚ: Czy twoje osobiste doświadczenia wpłynęły na wątki, jakie poruszasz w swoich książkach?
ML: Staram się, by to co piszę było oddzielone od mojego życia. W pisaniu skupiam się na tym, by przedstawić jakąś historię, niekoniecznie wiążąc ją ze swoimi doświadczeniami. Lubię to, że mogę wymyślić coś od podstaw. Zdarzało się, że gdy siadałam przed laptopem z gorszym nastrojem, to bohaterom żyło się trudniej, a kiedy miałam dobry humor, lubiłam pisać jakieś żartobliwe albo romantyczne sceny.
EŚ: Co wyróżnia twoje książki i co najbardziej chciałabyś przekazać swoim czytelnikom?
ML: Zawsze kiedy coś piszę, i nie mówię tutaj tylko o książkach, staram się przekazać emocje. Jeśli mogę ukazać całą ich paletę, tym lepiej. To zawsze było dla mnie najważniejsze – by osoba, która czyta moje słowa coś poczuła. Radość, smutek, żal, wzruszenie, nostalgię… a może wszystko na raz? Dla mnie ważne jest, aby czytelnik nie tylko przeleciał wzrokiem po zdaniach. Ważne, by jego serce w jakiś sposób drgnęło.
Swoją drogą, właśnie z tego powodu tak trudno pisać mi pracę magisterską. Suche fakty i naukowy język, bez emocjonalnego ładunku to dla mnie mały koszmarek.
A co ją wyróżnia? Myślę, że najbardziej właśnie te emocje. Wyważone, ale chwytające za serce (przynajmniej w opinii większości). W moich historiach drugi plan, też dostaje swoje pięć minut. Uwielbiam rozwijać poboczne wątki i postacie, tak by czytelnik mógł się bardziej zagłębić w ich świat. Przez to zazwyczaj mam problem, bo teksty robią się długie, ale myślę, że warto!
EŚ: Czy masz jakąś swoją ulubioną postać?
ML: Mówi się, że każda matka kocha swoje dzieci tak samo, a więc wszystkie postacie, które stworzyłam są moimi ulubionymi. Nawet te, które powołałam do życia, chociaż z góry skazałam je na rolę „tego złego”. Kiedy mowa ogólnie o ulubionych książkowych postaciach od razu myślę o głównych bohaterach serii „Dary Anioła” C.Clare. Zarówno Clary jak i Jace goszczą w moim sercu już od lat. To jak autorka ich wykreowała, zawsze budziło mój podziw. Wyraźni, charakterystyczni i dopełniający się. To takie cechy, które dla mnie w bohaterach są bardzo ważne, a moim zdaniem C. Clare każdą z tych cech podkreśliła na sto procent.
EŚ: Czy myślałaś nad tym, jacy aktorzy mogliby zagrać w ekranizacji twojej książki? Zakładając, że nic cię w tym względzie nie ogranicza, kogo obsadziła byś w głównych rolach?
ML: Nigdy nie myślałam i trudno byłoby mi kogokolwiek dobrać. Głównie dlatego, że raczej nie siedzę w świecie filmów. Rzadko coś oglądam, a jeśli już to najczęściej sięgam po filmy z lat 80-90 albo uniwersum Marvela. Gdybym musiała stworzyć obsadę, pewnie byłoby to dla mnie bardzo trudne. Nie znam za bardzo współczesnych aktorów, a tych, których rozpoznaję i np. zdarzyło mi się widzieć ich na ekranie, nie przypisałabym do żadnej postaci.
Chociaż, tak sobie czasem myślę, że do roli Katty pasuje Madelaine Petsch, przez wzgląd na fantastyczny kolor włosów!
EŚ: Piszesz codziennie (czy dużo zależy od twojej weny i nastroju)?
ML: Bardzo bym chciała pisać codziennie, ale często nie ma na to czasu. Jestem człowiekiem, który działa na wielu polach – studiuję dziennie, czasem idę do pracy, tańczę w zespole regionalnym, udzielam się społecznie organizując różne akcje, pisząc projekty itp. To wszystko pochłania mój czas, a przecież chcę spędzać też czas z bliskimi. Zdarzają się jednak dni, kiedy mój mózg jest wyłączony na wszystko inne. Wtedy „klepię” słowa jak szalona. Z bólem serca przyznaję, że z systematyką u mnie na bakier, ale kiedy już uda mi się znaleźć czas, wykorzystuję go do końca.
EŚ: Pisanie to twoje główne zajęcie, czy masz jeszcze jakąś inną pracę?
ML: Po części w poprzednim pytaniu odpowiedziałam na to. Pisanie jest dla mnie dodatkową aktywnością. Tak sobie myślę, że na razie nią będzie. Po obronie chciałabym pracować w zawodzie, myślę o kolejnych studiach bądź kursach więc na razie nie skupiam się głównie na pisaniu książek. Czy kiedyś będzie inaczej? Kto wie. Nie wykluczam, ale na razie tak jest dobrze.
Emilia Świtalska: Kiedy zaczęła się twoja pasja do pisania?
Mariola Lorek: Zaczęło się od miłości do czytania. Mama bardzo dbała o to, abyśmy w dzieciństwie mieli kontakt ze słowem pisanym. Każdego dnia czytała nam na głos, a kiedy nauczyłam się sama czytać, robiłam to wręcz nałogowo. Myślę, że momentem przełomowym w kwestii pisania była 4 klasa podstawówki. Pamiętam jak pisaliśmy pracę klasową – list ze wspomnieniami z ferii. Wyraźnie pamiętam zachwyt polonistki, bo praca pod wieloma względami wyróżniała się na tle innych. Wtedy pomyślałam, że to chyba jest coś, w czym jestem dobra. Od tamtej pory nie mogłam doczekać się prac domowych, polegających na pisaniu dłuższych wypowiedzi. W gimnazjum i na początku szkoły średniej brałam udział w kilku konkursach. W jednym z nich byłam laureatem, na innych przechodziłam do wyższych etapów, ale bez szczególnych osiągnięć. Mimo to, bardzo mnie to cieszyło. A kiedy odkryłam Wattpada, po jakimś czasie doszłam do wniosku, że mogę też pisać a nie tylko czytać.
EŚ: Jakie masz plany na kolejne powieści? Czy będą podobne gatunkowo, czy chciałabyś się sprawdzić w innej tematyce?
ML: W planach mam przede wszystkim pracę magisterką. Jednak dla fanów Reed i Archera mam dobrą wiadomość. Właśnie pracuję nad kontynuacją ich losów! W 2024 ukaże się papierowa wersja „(Nie) Chcę Cię Zranić”.
Myślę, że książki z gatunku romansów czy obyczajówek to te, w których najbardziej się odnajduję. W mojej głowie pojawił się pomysł kolejnej książki, która znowu sięgnie do nastoletniej miłości, okraszonej niebezpieczeństwami. Ale musze przyznać, że od czasu gdy przeczytałam serię „Niezgodna” V.Roth (a było to już dawno temu), marzy mi się stworzenie historii z dystopią w tle. Ale to, jeśli już, jest to daleka przyszłość.
EŚ: Kiedy zaczął cię interesować motyw enemies to lovers?
ML: Hmm… myślę, że tak na dobre zaczęło się od Wattpada. Kiedy założyłam tam konto w 2016 roku, na początku tylko czytałam i jakoś tak wyszło, że trafiałam głównie na dzieła z tym wątkiem. Ale już wcześniej zdarzało mi się czytać papierowe książki z tym wątkiem. Nie wiem która była pierwszą w moim życiu, ale jedną początkową pamiętam wyraźnie. „Idealną miłość” S. Elkeles dostałam w gimnazjum od koleżanek i pamiętam z jaką fascynacją podążałam za losami bohaterów, którzy z początku jedynie działali sobie na nerwy.
EŚ: Od początku pisania tej historii planowałaś wydanie jej w formie papierowej i kontrakt z wydawnictwem?
ML: Nigdy! Kto jest ze mną od początku Wattpada, ten pamięta jak mówiłam, że to nie dla mnie. I wtedy tak było – gdy na Wattpadzie moja książka robiła się popularna, miałam siedemnaście lat. To był dla mnie taki okres gdy nie wierzyłam w siebie i miałam sporo wewnętrznych obaw. Gdy książka była zakończona, a jej popularność rosła dostałam kilka propozycji od wydawnictw. Wszystkie odrzuciłam. Minęło kilka lat, w których musiałam sporo nad sobą popracować. Po niespodziewanym powrocie na platformę, znów zaczęły spływać propozycje wydawnicze. I wtedy nabrałam odwagi. Poczułam, że teraz – kiedy w końcu udało mi się osiągnąć wewnętrzny spokój, kiedy życie zaczęło mi się układać i mam w sobie więcej odwagi mogę to zrobić. Dlatego przyjrzałam się wysłanym do mnie ofertom, rozważałam je i w końcu podjęłam odpowiednie kroki. Do tej decyzji, by jednak wydać historię Reed i Archera musiałam po prostu dorosnąć, ale też naprawić kilka popsutych we mnie części.
EŚ: Będzie cię można spotkać w przyszłym roku na targach książki lub na innych wydarzeniach?
ML: Na razie nie mam konkretnych planów, ale jestem zawsze otwarta na propozycje spotkań. Na pewno, jeśli będzie taka okazja to z niej skorzystam. Mam nadzieję, że będę miała możliwość być na targach, bo ludzie i energia z którymi tam się spotkam, są niesamowitą motywacją do dalszej pracy. Szczególnie zapamiętałam Targi w Krakowie i mam nadzieję, że będę mogła znów na nie pojechać i spotkać się z czytelnikami.
EŚ: W książce przebija się klimat amerykańskich dzielnic, uniwersytetów, tamtejszych osiedli. Czy mieszkałaś przez jakiś czas w Stanach i skąd wzięła się inspiracja, żeby właśnie tam osadzić swoją powieść?
ML: Nie, nie mieszkałam, ale chciałabym kiedyś zobaczyć to wszystko na żywo. Bardzo lubię ten amerykański klimat, najczęściej sięgam po książki, których fabuła toczy się właśnie tam. Dlatego zdecydowałam, że moje książki również osadzę w tamtejszej rzeczywistości.
EŚ: Czy twoje osobiste doświadczenia wpłynęły na wątki, jakie poruszasz w swoich książkach?
ML: Staram się, by to co piszę było oddzielone od mojego życia. W pisaniu skupiam się na tym, by przedstawić jakąś historię, niekoniecznie wiążąc ją ze swoimi doświadczeniami. Lubię to, że mogę wymyślić coś od podstaw. Zdarzało się, że gdy siadałam przed laptopem z gorszym nastrojem, to bohaterom żyło się trudniej, a kiedy miałam dobry humor, lubiłam pisać jakieś żartobliwe albo romantyczne sceny.
EŚ: Co wyróżnia twoje książki i co najbardziej chciałabyś przekazać swoim czytelnikom?
ML: Zawsze kiedy coś piszę, i nie mówię tutaj tylko o książkach, staram się przekazać emocje. Jeśli mogę ukazać całą ich paletę, tym lepiej. To zawsze było dla mnie najważniejsze – by osoba, która czyta moje słowa coś poczuła. Radość, smutek, żal, wzruszenie, nostalgię… a może wszystko na raz? Dla mnie ważne jest, aby czytelnik nie tylko przeleciał wzrokiem po zdaniach. Ważne, by jego serce w jakiś sposób drgnęło.
Swoją drogą, właśnie z tego powodu tak trudno pisać mi pracę magisterską. Suche fakty i naukowy język, bez emocjonalnego ładunku to dla mnie mały koszmarek.
A co ją wyróżnia? Myślę, że najbardziej właśnie te emocje. Wyważone, ale chwytające za serce (przynajmniej w opinii większości). W moich historiach drugi plan, też dostaje swoje pięć minut. Uwielbiam rozwijać poboczne wątki i postacie, tak by czytelnik mógł się bardziej zagłębić w ich świat. Przez to zazwyczaj mam problem, bo teksty robią się długie, ale myślę, że warto!
EŚ: Czy masz jakąś swoją ulubioną postać?
ML: Mówi się, że każda matka kocha swoje dzieci tak samo, a więc wszystkie postacie, które stworzyłam są moimi ulubionymi. Nawet te, które powołałam do życia, chociaż z góry skazałam je na rolę „tego złego”. Kiedy mowa ogólnie o ulubionych książkowych postaciach od razu myślę o głównych bohaterach serii „Dary Anioła” C.Clare. Zarówno Clary jak i Jace goszczą w moim sercu już od lat. To jak autorka ich wykreowała, zawsze budziło mój podziw. Wyraźni, charakterystyczni i dopełniający się. To takie cechy, które dla mnie w bohaterach są bardzo ważne, a moim zdaniem C. Clare każdą z tych cech podkreśliła na sto procent.
EŚ: Czy myślałaś nad tym, jacy aktorzy mogliby zagrać w ekranizacji twojej książki? Zakładając, że nic cię w tym względzie nie ogranicza, kogo obsadziła byś w głównych rolach?
ML: Nigdy nie myślałam i trudno byłoby mi kogokolwiek dobrać. Głównie dlatego, że raczej nie siedzę w świecie filmów. Rzadko coś oglądam, a jeśli już to najczęściej sięgam po filmy z lat 80-90 albo uniwersum Marvela. Gdybym musiała stworzyć obsadę, pewnie byłoby to dla mnie bardzo trudne. Nie znam za bardzo współczesnych aktorów, a tych, których rozpoznaję i np. zdarzyło mi się widzieć ich na ekranie, nie przypisałabym do żadnej postaci.
Chociaż, tak sobie czasem myślę, że do roli Katty pasuje Madelaine Petsch, przez wzgląd na fantastyczny kolor włosów!
EŚ: Piszesz codziennie (czy dużo zależy od twojej weny i nastroju)?
ML: Bardzo bym chciała pisać codziennie, ale często nie ma na to czasu. Jestem człowiekiem, który działa na wielu polach – studiuję dziennie, czasem idę do pracy, tańczę w zespole regionalnym, udzielam się społecznie organizując różne akcje, pisząc projekty itp. To wszystko pochłania mój czas, a przecież chcę spędzać też czas z bliskimi. Zdarzają się jednak dni, kiedy mój mózg jest wyłączony na wszystko inne. Wtedy „klepię” słowa jak szalona. Z bólem serca przyznaję, że z systematyką u mnie na bakier, ale kiedy już uda mi się znaleźć czas, wykorzystuję go do końca.
EŚ: Pisanie to twoje główne zajęcie, czy masz jeszcze jakąś inną pracę?
ML: Po części w poprzednim pytaniu odpowiedziałam na to. Pisanie jest dla mnie dodatkową aktywnością. Tak sobie myślę, że na razie nią będzie. Po obronie chciałabym pracować w zawodzie, myślę o kolejnych studiach bądź kursach więc na razie nie skupiam się głównie na pisaniu książek. Czy kiedyś będzie inaczej? Kto wie. Nie wykluczam, ale na razie tak jest dobrze.
Rozmowę przeprowadziła Emilia Świtalska