Książki z Karakterem. Marcin Wicha „Gościnne występy”
KATEGORIA: Kultura
Kiedyś wymyśliłem sobie, że zostanę architektem. Zapisałem się na zajęcia z rysunku, a później do liceum na profil matematyczno-architektoniczny. Pamiętam, że na pierwszej lekcji języka angielskiego w nowej klasie, nauczycielka zapytała nas, kto jest naszym idolem. Mój obecny przyjaciel, wtedy nowo poznany kolega z ławki, bez wahania odpowiedział, że Le Corbusier. W klasie zapadła cisza. Chłopak rozejrzał się naokoło i z oburzeniem zapytał „Co wy, nie znacie Le Corbusier’a?!”.
Okazało się, że Le Corbusier to Mesjasz architektury. Ja rzecz jasna, wówczas nie zdawałem sobie z tego sprawy (o architekturze wiedziałem tyle, że „Dorota was urządzi”), ale szybko nadgoniłem zaległości w klasyce projektowania. I chociaż obecnie z zawodem architekta nie mam nic wspólnego, to takie hasła jak Bauhaus, Neufert, modernizm, czy osiedle WuWa nie są mi obce. Problem polega na tym, że jak donosi mi mój przyjaciel, student architektury, nie wszyscy z nim studiujący wiedzą kim był Le Corbusier.
I dla nich właśnie Marcin Wicha napisał swoją nową książkę. Między innymi dla nich, rzecz jasna. I właściwie to nie „napisał”, ponieważ „pisał” ją już ostatnie kilka lat. „Gościnne występy. Kawałki o projektowaniu” to zbiór (kolejny w dorobku wydawniczym autora) publikowanych już wcześniej esejów, felietonów, zapisów wykładów. Tekstów o szeroko rozumianym designie.
Szesnaście takich tekstów to kompendium wiedzy o estetyce i sztuce projektowania. Oczywiście, książka nie ma charakteru podręcznika. Jest jednak napisana w taki sposób, że nawet największy laik estetyki zrozumie o czym mowa. Wicha, który sam pisanie traktuje jako swoją drugą profesję, a na pierwszym miejscu stawia projektowanie, w przystępny sposób wykłada abecadło designu. Bazując na konkretnych przykładach, takich jak choćby rysunki Kafki, wyjaśnia czym jest zawiła relacja pomiędzy człowiekiem, sztuką a rzeczywistością. Nakreśla i objaśnia związki pomiędzy filozofią, literaturą, architekturą, typografią. Przekonuje, że nie żyjemy w próżni (także politycznej), że to jakimi przedmiotami się otaczamy wpływa na nas, kształtuje w jaki sposób się komunikujemy, czyli jak tworzymy relacje, jakimi drogami poruszamy się w przestrzeni, jak tak naprawdę żyjemy.
Do tego wszystkiego, Wicha czaruje swoim stylem. Jego język jest przystępny, prosty, zrozumiały, pozbawiony częstej pompatyczności pisania o sztuce — nie znajdziemy w nim wielkich metafor, które koniec końców są o niczym (największe nieszczęście dziennikarzy kulturalnych czytających teksty kuratorskie). Jednocześnie bardziej wprawieni odbiorcy znajdą w nim coś dla siebie. Autor niejednokrotnie puszcza oczko do bardziej wytrawnych znawców tematu. Błyskotliwy żart, ironia w przesłaniu i liczne odniesienia do codzienności, to klucz jakim Wicha zdobywa serca czytelnika.
Zbiór otwiera tekst o warszawskim ogrodzie zoologicznym i zapowiada sposób w jaki autor będzie tłumaczył nam zawiłe zagadnienia swojego (pierwszego) zawodu. Otóż, nawet jeśli się wypieramy designu, mówiąc, że nas to nie dotyczy, że nie mamy do niego głowy, to on i tak jest wszędzie wokół nas. Na zasłaniającym widok przydrożnym bilbordzie, na okładkach książek w księgarniach, studzienkach kanalizacyjnych, fotelach w tramwajach, w podręcznikach szkolnych. Jesteśmy uwikłani w sztukę projektowania, a ona w nas. Ta racja nie jest i nigdy nie była jednostronna. Sztuka odzwierciedla kondycję społeczeństwa, jednocześnie je kształtując. Wicha nie zapomina o tym. Odwołuje się do rzeczy naprawdę bliskich codzienności, aby jeszcze bardziej unaocznić nam powagę sprawy. Choć wcale nie pisze o tym aż tak poważnie.
Na tegorocznych Poznańskich Targach Książki widziałem jak Marcin Wicha podpisuje się na egzemplarzach zakupionych przez czytelników. Powoli, z namaszczeniem, ruszał czarnym markerem, kreśląc linie po całej pierwszej stronie książki. To nie były zwykłe podpisy. Delikatnie wiedzione kreski, zaokrąglone i powyginane, które przypuszczalnie stawiane były bez ładu i składu zamieniały się w zabawne, minimalistyczne, kreskówkowe ilustracje. Podobnie Wicha wyraża się w treści książki. Ogranicza swój język, mówi tylko co potrzebne, aby dostarczyć czytelnikowi uśmiechu na twarzy. Dąży do żartu, tak jakby tylko to nam w życiu pozostało.
I ta ironia rzeczywistości, ciągłe wybicie z powagi to narzędzie Wichy, którym operuje w „Gościnnych występach” fantastycznie. Czytając zapisy prowadzonych przez niego wykładów, marzę aby w jednym z nich wziąć udział, bo wydaje się on być porywającym mówcą. Poważne i merytoryczne treści przeplata z anegdotami i żartem. Przytacza prywatne historie w jednym ciągu z ciekawostkami z branży i wartością naukową, zbijając i tak to wszystko śmiechem, bo przecież, właśnie rozmawiamy o kształcie literek, tak jakby zależały od tego losy świata.
Okazało się, że Le Corbusier to Mesjasz architektury. Ja rzecz jasna, wówczas nie zdawałem sobie z tego sprawy (o architekturze wiedziałem tyle, że „Dorota was urządzi”), ale szybko nadgoniłem zaległości w klasyce projektowania. I chociaż obecnie z zawodem architekta nie mam nic wspólnego, to takie hasła jak Bauhaus, Neufert, modernizm, czy osiedle WuWa nie są mi obce. Problem polega na tym, że jak donosi mi mój przyjaciel, student architektury, nie wszyscy z nim studiujący wiedzą kim był Le Corbusier.
I dla nich właśnie Marcin Wicha napisał swoją nową książkę. Między innymi dla nich, rzecz jasna. I właściwie to nie „napisał”, ponieważ „pisał” ją już ostatnie kilka lat. „Gościnne występy. Kawałki o projektowaniu” to zbiór (kolejny w dorobku wydawniczym autora) publikowanych już wcześniej esejów, felietonów, zapisów wykładów. Tekstów o szeroko rozumianym designie.
Szesnaście takich tekstów to kompendium wiedzy o estetyce i sztuce projektowania. Oczywiście, książka nie ma charakteru podręcznika. Jest jednak napisana w taki sposób, że nawet największy laik estetyki zrozumie o czym mowa. Wicha, który sam pisanie traktuje jako swoją drugą profesję, a na pierwszym miejscu stawia projektowanie, w przystępny sposób wykłada abecadło designu. Bazując na konkretnych przykładach, takich jak choćby rysunki Kafki, wyjaśnia czym jest zawiła relacja pomiędzy człowiekiem, sztuką a rzeczywistością. Nakreśla i objaśnia związki pomiędzy filozofią, literaturą, architekturą, typografią. Przekonuje, że nie żyjemy w próżni (także politycznej), że to jakimi przedmiotami się otaczamy wpływa na nas, kształtuje w jaki sposób się komunikujemy, czyli jak tworzymy relacje, jakimi drogami poruszamy się w przestrzeni, jak tak naprawdę żyjemy.
Do tego wszystkiego, Wicha czaruje swoim stylem. Jego język jest przystępny, prosty, zrozumiały, pozbawiony częstej pompatyczności pisania o sztuce — nie znajdziemy w nim wielkich metafor, które koniec końców są o niczym (największe nieszczęście dziennikarzy kulturalnych czytających teksty kuratorskie). Jednocześnie bardziej wprawieni odbiorcy znajdą w nim coś dla siebie. Autor niejednokrotnie puszcza oczko do bardziej wytrawnych znawców tematu. Błyskotliwy żart, ironia w przesłaniu i liczne odniesienia do codzienności, to klucz jakim Wicha zdobywa serca czytelnika.
Zbiór otwiera tekst o warszawskim ogrodzie zoologicznym i zapowiada sposób w jaki autor będzie tłumaczył nam zawiłe zagadnienia swojego (pierwszego) zawodu. Otóż, nawet jeśli się wypieramy designu, mówiąc, że nas to nie dotyczy, że nie mamy do niego głowy, to on i tak jest wszędzie wokół nas. Na zasłaniającym widok przydrożnym bilbordzie, na okładkach książek w księgarniach, studzienkach kanalizacyjnych, fotelach w tramwajach, w podręcznikach szkolnych. Jesteśmy uwikłani w sztukę projektowania, a ona w nas. Ta racja nie jest i nigdy nie była jednostronna. Sztuka odzwierciedla kondycję społeczeństwa, jednocześnie je kształtując. Wicha nie zapomina o tym. Odwołuje się do rzeczy naprawdę bliskich codzienności, aby jeszcze bardziej unaocznić nam powagę sprawy. Choć wcale nie pisze o tym aż tak poważnie.
Na tegorocznych Poznańskich Targach Książki widziałem jak Marcin Wicha podpisuje się na egzemplarzach zakupionych przez czytelników. Powoli, z namaszczeniem, ruszał czarnym markerem, kreśląc linie po całej pierwszej stronie książki. To nie były zwykłe podpisy. Delikatnie wiedzione kreski, zaokrąglone i powyginane, które przypuszczalnie stawiane były bez ładu i składu zamieniały się w zabawne, minimalistyczne, kreskówkowe ilustracje. Podobnie Wicha wyraża się w treści książki. Ogranicza swój język, mówi tylko co potrzebne, aby dostarczyć czytelnikowi uśmiechu na twarzy. Dąży do żartu, tak jakby tylko to nam w życiu pozostało.
I ta ironia rzeczywistości, ciągłe wybicie z powagi to narzędzie Wichy, którym operuje w „Gościnnych występach” fantastycznie. Czytając zapisy prowadzonych przez niego wykładów, marzę aby w jednym z nich wziąć udział, bo wydaje się on być porywającym mówcą. Poważne i merytoryczne treści przeplata z anegdotami i żartem. Przytacza prywatne historie w jednym ciągu z ciekawostkami z branży i wartością naukową, zbijając i tak to wszystko śmiechem, bo przecież, właśnie rozmawiamy o kształcie literek, tak jakby zależały od tego losy świata.
Eryk Szkudlarz