SPOKÓJ! - PIĘĆ GWIAZDEK

Ta Konkretna Perspektywa #1 | Jak rzeźba zmieniła życie Marty Sucherskiej?

KATEGORIA: Kultura

Rok 2024 okazał się być dla mnie rokiem poznawania sztuki. Zarówno jako widz, ale też jako reporter Sabotażu Kulturalnego, miałem okazję odbyć wiele rozmów z osobami artystycznymi, w których dzielili się ze mną swoimi pomysłami, historiami, kontekstami. Pomimo wszystko zacząłem odczuwać, że jest coraz mniej możliwości na zdobycie pełniejszego obrazu wizji osób tworzących - ich konkretnej perspektywy. Dlatego właśnie postanowiłem wybrać się w podróż z mikrofonem i rozpocząć serię wywiadów przybliżającą postaci artystyczne, które miałem okazję już poznać. Ta konkretna perspektywa staje się miejscem na opowiedzenie historii, procesów, emocji i planów.

Na pierwszy ogień postanowiłem wybrać Martę Sucherską, którą miałem okazję poznać przy przygotowywaniu reportażu na temat jej wystawy w marcu.

Teraz spotykam Martę na hamaku w otoczeniu przyrody w jej ogrodzie - przez wideoczat, ponieważ jest aktualnie w domu w okolicach Katowic, a ja dzwonię z Poznania.

Bartosz Czyżyk: Trzeba więc zacząć od podstaw: z kim mam doczynienia?

Marta Sucherska: Nazywam się Marta Sucherska. Jestem rzeźbiarką i artystką wizualną.

BC: Już tyle razy to słyszałem od Ciebie. Sprawdzałem czy dalej pamiętasz…
MS: Coś kojarzę… coś mi świta.

BC: Zacząłbym od samego początku. Może po tym jak już postawiłaś pierwsze kroki fizyczne. Jak było z pierwszymi krokami artystycznymi?
MS: Na samym początku to świat artystyczny w ogóle mnie nie interesował. Plastyka w szkole i tego typu rzeczy były dla mnie straszne. Jednak gdzieś tam w moim życiu sztuka istniała w formie muzyki: moja mama śpiewała w chórze, więc tworzenie zawsze było blisko. W mojej rodzinie zawsze robiło się zdjęcia, więc miałam dostęp do aparatu fotograficznego. Przez większość czasu fotografowanie służyło tylko dokumentacji życia rodzinnego, ale dało mi to swego rodzaju impuls do eksplorowania tego tematu. Moje bardziej artystyczne podejście do fotografii zaczęło się w gimnazjum, gdzie okazało się, że jest konkurs fotograficzny organizowany przez moje przyszłe Liceum Plastyczne w Gdyni Orłowie (dzisiaj Liceum Plastyczne im. Magdaleny Abakanowicz w Gdyni). Zajęłam w nim drugie miejsce.

BC: Co było twoim kluczem do tej prawie wygranej?
MS: Zaczęło się od kamieni nad brzegiem morza. Poniekąd ten motyw zawsze się przewijał. Właśnie wtedy, postanowiłam rozpocząć przygotowania do egzaminów do liceum. Nie miałam wtedy bardziej sprecyzowanych planów, bo jak byłam dzieckiem to chciałam być hydraulikiem, jak mój dziadek. W gimnazjum uznałam, że chciałabym być genetykiem. A później to tak jakoś się zmieniło i odpłynęło w stronę sztuki. Wtedy też zaczęły powstawać moje pierwsze autoportrety, które wiadomo były, jak na czasy gimnazjum, takie jakie były.

BC: Umiem sobie je wyobrazić.
MS: Nadal doceniam je za kreatywność. Wynikało to, jak później inne projekty, z jakiejś potrzeby tworzenia. Myślenie typu: „muszę, bo się uduszę”. W 2011 roku, dostałam się do Liceum Plastycznego w Gdyni, do grupy o profilu Fotografia Artystyczna. Dostałam się na jakimś trzecim miejscu od końca.

BC: Ale dostałaś się!
MS: To jest ważne dla późniejszej opowieści.

BC: O dobrze.
MS: Byłam z tego niesamowicie dumna, bo to był długi i wymagający proces. Ponadto, powiedzmy że, mimo bardzo ułożonej postawy życiowej, to zawsze miałam takie trochę „życie na krawędzi”. Albo bym dostała się do Liceum Plastycznego, albo nie za bardzo miałam jakiś plan B. Więc przeżywaliśmy stres, że nie zgłosiłam się do żadnej innej szkoły.

BC: To albo nic.
MS: Tak. I później zrobiłam tak samo ze studiami. Do obu szkół się dostałam, więc ja się czuję rozgrzeszona. No, ale nie wyobrażam sobie, co moi rodzice przeżywali. W Liceum oprócz fotografii, były również zajęcia m.in. z rysunku, malarstwa i rzeźby.

BC: Rzeźba. Wspomniałaś słowo rzeźba!
MS: Tak, tak, tak! Już wtedy się zaczęło. Na egzaminie do plastyka było zadanie z rzeźby. Zadanym tematem był chyba sport. Ja wyrzeźbiłam dwóch bokserów. Już wtedy starałam się myśleć o rzeźbie jako formie przestrzennej, która ma być interesująca z każdej strony. Co było już jakimś początkiem. Na początku zajmowania się tym przejawiałam jakiś tam zmysł przestrzeni w formie. Później okazało, że wychowawcą mojej klasy jest rzeźbiarz i prowadzi zajęcia dodatkowe w soboty, które polegały na rzeźbieniu portretów. Uczyliśmy się w ich ramach robić portrety modeli, którzy nam pozowali na żywo. Tak się zaczęła moja miłość do rzeźby. Cały czas kontynuowałam cykl nauki fotografii i oczywiście innych artystycznych przedmiotów, ale gdzieś coraz bardziej mnie do tej rzeźby przyciągało. To było tak, że słysząc gdzieś słowo „rzeźba”, miałam aż motyle w brzuchu. No i później naturalną koleją rzeczy było to, że studia to rzeźba, nie było innej opcji.

BC: Dreszcze!
MS: Tak! Działało to w taki sposób, że dzisiaj mogłabym to przyrównać do uczucia zakochania się.

BC: Wow.
MS: Po prostu… że nie za bardzo wiesz, co masz do powiedzenia w tej materii, bo się nie wie tych rzeczy na początku. Jednak siła przyciągania była tak mocna, że nie zastanawiałam się nad tym. To nie jest takie proste: od razu wiedzieć w jaki sposób i co się chce mówić w danej dziedzinie. Może nie dobrze jest od razu przychodząc na studia wiedzieć już wszystko? Bo po co ci te studia? Nie za bardzo wiedziałam, co chcę i po co, ale wiedziałam, że muszę.

BC: Tak oto przeszłaś z kamieni na brzegu do możliwości rzeźbienia kamieni, które mogą być na brzegu. Tak to sobie wyobraziłem teraz.
MS: Trochę tak.

BC: Bardzo mi się to podoba.
MS: Jeszcze puenta była taka, że dostałam się prawie na samym końcu nad „kreską”.

BC: Nad kreską?
MS: Tak, tak. A liceum ukończyłam jako jedna z najlepszych. Okazało się więc, że bardzo jasne ramy określały to, czy się wykorzystało ten czas w plastyku czy nie. Ja nigdy nie stroniłam od zajęć dodatkowych, wręcz bardzo lubiłam ich różnorodny charakter. Wiesz, jak wychodziłam o 7:00 z domu, to tak o 20:00 byłam najwcześniej z powrotem. Plus jeszcze soboty. Miałam takie dwa etaty prawie. No i tak już później zostało.

BC: Czy przypominasz sobie swój pierwszy projekt z takich sobotnich zajęć? Czy jesteś w stanie sobie przypomnieć pierwszą poważną rzecz, którą zrobiłaś tam?
MS: Czy poważną to nie wiem, bo to się koncentrowało na studiach portretowych… Więc powiedzmy, że moja pierwsza to był - drugi portret. No, przypominało to coś, ale…

BC: Ale co dwie głowy to nie jedna.
MS: Tak, zdecydowanie. Bardzo długo w ogóle unikałam etapu rzeźbienia uszu. Taka moja mała słodka tajemnica, że zawsze kombinowałam, jak wyjść wcześniej, żeby ich nie musieć rzeźbić.

BC: Miałem nadzieję, że takie sekrety od ciebie wyciągnę.
MS: Proszę bardzo! „Marta nielubiąca rzeźbić uszu”. Myślę, że przez pół roku spokojnie to trwało - takie ucieczki. Okazało się później, że tak się zawzięłam i w końcu je wyrzeźbiłam. Później to już nie było problemem. Tak to mi się w głowie uroiło, że to jest najtrudniejszy element portretu. Teraz z perspektywy rzeźbiarza wiem: czy rzeźbisz ucho, dłoń czy całą postać to podchodzi się do tego dokładnie tak samo. To jest element, który musisz wyrzeźbić w kontekście reszty bryły.

BC: A jak patrzysz na swój rozwój?
MS: Mam wrażenie, że rozwijam się skokowo. U mnie nie idzie to tak płynnie, tylko jest: średnio, potem jest lepiej i potem wyższe średnio itd. Nic nie idzie płynnie u mnie. I to był właśnie taki aspekt, z którego byłam niesamowicie dumna, że udało mi się siebie samą pokonać. Żeby to jednak przejść i przerobić tak jak należy.

BC: Czy jeszcze z czymś miałaś większe problemy?
MS: Traumą było dla mnie robienie odlewów z gipsu. To był dramat. Ja tego nie rozumiałam kompletnie. Nie umiałam go mieszać. Myślałam kiedyś: „co to jest w ogóle, jak, skąd ja mam wiedzieć ile go dosypać, żeby było tak jak należy”. To było dla mnie nie do pojęcia. Był to dla mnie rodzaj jakiejś chorej, po prostu starszej rzeczy. Przerażało mnie to i uciekałam od niego najdalej jak się dało, aż jak widzisz. Lubię przerabiać traumy na dobre rzeczy i okazało się, że gips stał się moim ulubionym materiałem. Więc to też jest ciekawa anegdota, że z gipsem to my się bardzo długo nie lubiliśmy.

BC: To jest taki motyw, jak masz często romantyczny od wrogów do kochanków. Więc może tak było z wami właśnie.
MS: Tak, tak. To tylko rzeźbę zawsze kochałam. Jak już ją poznałam to była miłość od pierwszego wejrzenia.

BC: A później nadszedł czas studiów… Dlaczego Poznań?
MS: Podobał mi się, dużo moich znajomych chciało iść tam na studia. Nie było to też, aż tak daleko od domu. Uczelnia wydawała mi się też postępowa i nowoczesna, jeżeli chodzi o rzeźbę. W przypadku studiów uznałam, że albo się dostanę na UAP albo wcale. Nie żałuję tej decyzji. Jestem zadowolona ze swojej ścieżki edukacji. Wszędzie są wzloty i upadki, i wszystko wiąże się z bardzo ciężką pracą. W zależności, w którym momencie byś mnie zapytał, bardzo różną odpowiedź mógłbyś dostać.

BC: Czego ta droga nauczyła cię na temat bycia osobą artystyczną?
MS: Będąc artystą, czy ucząc się, by wykonywać taki zawód zastanawiałam się jak pogodzić ze sobą dwa aspekty – prezentacja swojej wizji artystycznej i finanse. Jako, że w swojej twórczości sięgam po tematy trudne, osobiste to ciężko jest wymagać od widza, aby chciał gościć taką sztukę w swoim domu na co dzień. Dlatego też drugą „nogą” mojej twórczości są rzeźby na pograniczu sztuki i designu, które mają upiększać wnętrza. Twórczość konceptualna w moim wydaniu jest trudna również dla mnie.To jest wiesz, ciągle takie operowanie na otwartym sercu. Trochę ciężko jest. No żyje się po prostu. Masz emocje wiecznie na zewnątrz i łatwiej jest o różne nieporozumienia. No po prostu, jest się w takim stanie, który nie jest zwyczajny dla ludzi, którzy się tym nie zajmują. Mam wrażenie, że dla osób twórczych jest to bardzo charakterystyczna rzecz, że się żyje trochę inaczej. Doświadcza się podobne rzeczy, ale inaczej się je trochę odbiera. Może mocniej.

BC: A co od razu poczułaś? Że oddziałuje to na ciebie dobrze: łączenie sztuki ze swoimi doznaniami? Było dla ciebie trudne, czy wyzwalające w jakiś sposób?
MS: To było tak, że ja gdzieś podskórnie, podświadomie, żeby rozwiązać swoje problemy często sięgałam właśnie po narzędzia artystyczne, najczęściej była to fotografia. Ona była dostępna, dosyć intymna. Dawało to jakiś rodzaj ukojenia. Był to rodzaj medytacji, skoncentrowania się na czymś innym. Najważniejszą rzeczą było to, że jest to coś na co masz bezpośredni wpływ. Tu ty decydujesz o wszystkim, decydujesz co chcesz pokazać. To dla mnie było bardzo istotne, żeby mieć taką władzę nad swoim życiem po prostu. Myślę, że każdy ma coś takiego. Z każdą kolejną pracą coraz bardziej docierało to do mnie, że chyba tak należy robić. Chociaż, mimo tego przekonania, zawsze jestem zaskoczona każdą następną pracą, myślę sobie: o kurcze zadziałało, znowu pomogło. Ja się nie odżegnuję od tego aspektu arteterapii. Często panuje takie przekonanie, że arteterapia kojarzy się z tym, że sztuką pomagamy osobom, które mają jakiś rodzaj zaburzeń, dysfunkcji. W tych kategoriach. Rzadko traktuje się to poważnie w kategoriach sztuki. Wydaje mi się, że zasadnicza większość artystów miała taką potrzebę zaznaczenia swoich traum, problemów. Zadawali sobie jakieś pytania. Ta sztuka im pomagała, w jakiś sposób ich leczyła. Więc myślę, że to jest ważny aspekt i absolutnie nie jest żadną obrazą, jeżeli ktoś w taki sposób podchodzi do swojej twórczości.

BC: Wręcz przeciwnie.
MS: Tak, wręcz przeciwnie i uważam, że to jest bardzo niedoceniana dziedzina sztuki. Z jednej strony możemy dać komuś: odbiorcy, a z drugiej strony mamy niesamowite narzędzia, żeby samym sobie pomóc. Oczywiście ja nie neguję wszelakich innych sposobów pomocy psychologicznych. Dla każdego jest coś. Każdy po prostu znajdzie coś dla siebie i to jest okej. Mi pomaga to na przykład.

BC: To jest najważniejsze w tym.
MS: Zdarzały mi się takie tematy, które były bardzo nośne w kontekście moich przeżyć i idealne do tego, żeby zrobić o nich pracę. Nie dawało mi to spać. Robiąc to, nagle się okazywało, że po skończeniu tego projektu, czy prezentacji jego, a czasami nawet już konceptu ten problem odchodził. Przestawał być problemem. Faktycznie w moim przypadku wiele rzeczy się uleczyło właśnie tak. A jak sam widziałeś pewnie, nie są to takie prace, po których wiesz z czym ja miałam problem.

BC: Tak, tak. To zauważyłem od samego początku, że to nie jest bezpośrednie bez głębszego zastanowienia albo poznania ciebie. I wydaje się to dobre?
MS: Tak, bo wiesz, z założenia moje życie prywatne nie powinno mieć znaczenia dla odbiorców. Albo robię dobre rzeczy albo robię słabe rzeczy, które trafiają do odbiorców albo i nie. Powody, dla których to się robi, czasami nie mają naprawdę żadnego znaczenia. Ja uważam, że skoro można wyciągnąć z jednej rzeczy tak dużo różnych aspektów, to czemu tego nie robić? Ktoś dzięki temu, że ja coś przeżyłam i mam chęć się podzielić tym z innymi, może to zrobić przez uniwersalizm formy. Właśnie o to chodzi. Nie, że ja się ukrywam. Jak ktoś chce zadać pytanie, to bez zbędnych szczegółów mogę opowiedzieć o co chodzi, ale najbardziej by mnie to cieszyło, jakby komuś realnie coś to dało w jego własnym kontekście.

BC: Czy miałaś taki moment, że ktoś bezpośrednio się zwrócił do ciebie i powiedział tobie o tym, co odczuł? Przypomniała mi się ta jedna historia, o której już mi opowiadałaś.
MS: Tak, tak, tak. To miało miejsce w kontekście pracy 25 lat i 112 dni, do której inspiracją była żałoba po śmierci mojego dziadka.

BC: Jak to wyglądało?
MS: To była osoba nie związana ze światem artystycznym. Przyszedł na tę wystawę i wszedł do tej przestrzeni. To było w Galerii Scena Otwarta UAP w Poznaniu. Ten pan wszedł do tej przestrzeni i później mi opowiadał. Widziałam go kątem oka, że tam chodzi i później zwrócił moją uwagę — bardzo długo siedział na ławce, która była częścią tej pracy i do tego służyła, żeby usiąść i patrzeć na dalszą część instalacji, niby właściwą, ale to wszystko było rzeźbą. Widziałam, że On bardzo długo tam siedział, ale nie lubię nikogo przymuszać do niczego, więc po prostu stałam i wyszłam na papierosa i ten pan podszedł do mnie i zapytał, czy jestem autorką. Ja mówię, że tak i mówi: wie pani co, przyszedłem do tej galerii i tak sobie pomyślałem. O rany, o takie to mądre wszystko, o jeny. Ja nic nie rozumiem z tego, ale później usiadłem na tej ławce i wszystko zrozumiałem. Dla mnie to było tak poruszające. Opowiadał o swoim kontekście, że on w zasadzie się w ogóle sztuką nie interesuje, ale poczuł to, co chciałam przekazać. Ta praca do niego trafiła i to było dla mnie bardzo ważne, mimo, że są to bardzo osobiste rzeczy to udało mi się osiągnąć ten uniwersalizm. Ktoś nie znając mnie w ogóle, nie podążając nawet za tym, co się dzieje w sztuce, miał odwagę i chęć skorzystać z tego, że był w tym miejscu, co ja i zobaczył coś dla siebie. Nie wnikałam w szczegóły, bo to nie miało znaczenia. Najważniejsze było to, że dla niego to coś znaczyło...

BC: Jednak nie każdy jest w stanie zrozumieć takie rzeczy.
MS: Wydaję mi się, że to jest rodzaj sztuki jak pójście do tego przysłowiowego kościoła: że to się czuje, albo się nie czuje. Albo masz jakieś tego typu potrzeby, może trochę nawet duchowe, albo nie. Po prostu te prace ogląda się w ciszy, jest w nich coś kontemplacyjnego. Jeżeli chce się to odczuć, to na wernisażu jest to trudniejsze. Sam byłeś na mojej wystawie trzy razy, więc widziałeś jak zmienia się jej odbiór. Całość przestrzeni, w której jest wystawa, w której pokazywane są prace ma wpływ. To ile ludzi jest i jacy są ludzie i w jakim kontekście jest to wszystko… to wszystko ma znaczenie.

BC: A to nie jest też, tak że każdy artysta powinien dążyć do tego, żeby mieć taki moment, jak właśnie ty miałaś. Ma takie potwierdzenie, że to nie jest dla niego, tylko też dla innych. Moim zdaniem to jest ważna wartość i mam wrażenie, że współcześnie artyści przestają na to patrzeć i skupiają się na innych rzeczach.
MS: Wiesz co, trzeba sobie po prostu odpowiedzieć na takie bardzo ważne, zasadnicze pytanie. Po co się to robi? Ta odpowiedź się zmienia przez czas. Ja długo też nie wiedziałam jak to ugryźć. To jest mój zawód, a co się wiąże z zawodem to też zarabiasz. Zawsze miałam jakiś taki dylemat, wiedziałam że ja będę robić takie prace, przynajmniej przez najbliższy czas. Mam jeszcze wiele do opowiedzenia, więc wiem, że się od tego nie uwolnię, dlatego czasem trzeba myśleć o czymś na czym można zarabiać. Stąd późniejsze prace, łączące Design z rzeźbą, ale to już jest osobny temat.

BC: A o czym trzeba pomyśleć na początku? Masz jakieś “ostrzeżenia”?
MS: Jeżeli chcesz się z tego utrzymywać i dawać coś interesującego od siebie innym, to musisz się dobrze zastanowić, bo inaczej, jeżeli będziesz chciał łączyć oba aspekty w jedno - to może być gdzieś strata. Z jednej strony starta na jakości, z drugiej strony może być poczucie nie do końca autentycznej sztuki. Ja wypracowałam sobie model podwójnej drogi. Tu jest jedna działka: ta właśnie konceptualna, w której robię, co mi się żywnie podoba. Drugą częścią jest właśnie ta działalność, która jest bardziej komercyjna. Ona też jest w zakresie sztuki. Też można o tym w kontekście rzeźby opowiadać. Nie ma absolutnie żadnego problemu, bo to wciąż rzeźby. One są po prostu inne tematycznie, ich zadaniem jest po prostu bycie atrakcyjnymi wizualnie.

BC: Ryzykowne byłoby pójście w skrajności z tym.
MS: To by było bardzo niezdrowe: nie posiadanie jakiegoś bufora, żeby się zajmować czymś innym, żeby dalej działać w obrębie sztuki, ale jednak nie przeciążać się aż tak psychicznie. To jest wiesz, niejednokrotnie wiele łez wylanych. Wydaję mi się, że trzeba sobie odpowiedzieć na to pytanie: co jest dla mnie ważne. Sztuka jest językiem, a żeby język działał to musi być żywy, więc musi mieć odbiorcę. Czyli to musi być dialog, bo jeżeli nie jest dialogiem, to język jest martwy jak łacina. No i pytanie: chcesz, żeby twoja sztuka była językiem żywym, czy językiem martwym. Musisz podjąć jakieś decyzje. Jeden znajduje taką, ścieżkę, a inny taką. Ja bardzo nie lubię kompromisów, bo przy kompromisach wszyscy są niezadowoleni.

BC: I udają.
MS: Tak. Każdy coś na tym traci. Więc nie chcąc porzucić ani jednej ścieżki, ani drugiej, staram się działać na obydwu płaszczyznach jednocześnie. Działania designersko-rzeźbiarskie nie są powodem do żadnego wstydu, bo to nadal wynika z umiejętności i wiedzy. Dalej jest to coś, co sprawia mi najzwyczajniej w świecie przyjemność i wizualną, i przy pracy. Wszystko się jakoś skleja. Więc nie wiem, czy odpowiedziałam na twoje pytanie.

BC: Jasne. Tak, zdecydowanie.
MS: Z jednej odpowiedzi byś wywiad zrobił…

BC: No i bardzo dobrze. Chciałbym się cofnąć jeszcze na chwilę do czasów studiów. Jak byś podsumowała czas studiów dla siebie.
MS: Był to bardzo różnorodny czas. Na pewno. Wtedy bym nie powiedziała, że to było takie super. Gdzieś to mimo wszystko ukształtowało mnie: takiego twórcę, jakim jestem i też jako człowieka. Choćby takie prozaiczne rzeczy. Zrozumienie na pewnym etapie tego, że jak nie TY to zrobisz , jak nie TY wyjdziesz z tą propozycją, jak nie TY zaczniesz chodzić wokół jakiegoś tematu, to nic do ciebie nie przyjdzie samo. Wówczas moje życie zawsze kręciło się wokół szkoły. Więc zaraz po studiach to było takie… dziwne. Całe te 5 lat życia było podporządkowane tej jednej rzeczy.

BC: Opowiedz mi teraz o swoim dyplomie magisterskim.
MS: Dyplom magisterski powstawał w dużej mierze w czasie pandemii, bo to było w 2020 roku. Nie szła mi ta praca zupełnie. Absolutnie nie wiedziałam, co ja chcę zrobić i o czym opowiedzieć w swojej pracy dyplomowej.

BC: Ale biorąc pod uwagę, jak z zaskoczenia ciebie (i wszystkich) wzięła ta pandemia i zamknięcie, to na pewno ci nie pomagało. Jak to było wtedy?
MS: Absolutnie nie pomagało, to było dramatyczne. Na wielu płaszczyznach. Nie mieliśmy pojęcia z czym to tak naprawdę może się wiązać. Ja już byłam bliska popadnięcia w jakąś histerię. Nikt nie wiedział co to jest. Moja sytuacja rodzinna była wtedy bardzo trudna. To był bardzo trudny czas zarówno mentalnie jak i finansowo. Jakby niedostatecznie wyczerpujący był proces tworzenia dyplomu, to wszystko nawarstwiając się jeszcze bardziej komplikowało ten cały czas. Ta praca się rozwijała.

BC: Jednak nie mogłaś tworzyć w pracowniach?
MS: To było coś strasznie dziwnego: robić dyplom z rzeźby siedząc w wynajmowanym pokoju. To było duże wyzwanie. W końcu udało się wybrnąć, co prawda ja mam bardzo specyficzny system pracy nad takimi rzeczami. Dużo rzeczy robię na ostatnią chwilę. Był to stresujący czas.

BC: Czy możesz opisać swoją końcową pracę?
MS: Już wcześniej wykorzystywałam motyw rysunku, który później stanowił początek rzeźby. Na bazie tego rysunku powstawała rzeźba, ale nie w takim rozumieniu szkicowym, tylko było to uprzestrzennianie odrysów ciała. Tak powstały prace z cyklu Portrety rodzinne. W tej serii byli odrysowani moi rodzice i ja. Wykorzystałam tą samą metodę pracy przy dyplomie magisterskim Proces nieustalonego scalania. To były odrysy mojego ciała w momentach bezbronności, bezradności. Na podstawie nich stworzyłam formy, które wynikały z brył obrotowych, czyli wykorzystałam połowę tego rysunku jako szablon do stworzenia bryły. Pierwotnie to miał być rodzaj waz, później z tego zrezygnowałam na rzecz gipsu rzecz jasna. Ta procesualność była super ważna, znajdowała się nawet w tytule. Później szukając tytułu dla pracy, znalazłam go w swoich notatkach dyplomowych. Olśniło mnie, że ja próbuję siebie zlepić w całość. No i że to wszystko jest procesem. I o tym jest ta praca. Z nieudanych brył powstała jedna forma, gdzie poszczególne elementy wyglądały jak narośle. Następnie powstał odlew, wykonany z gipsu i to był negatyw, który pozostał docelową formą. Następnym krokiem było rozwijanie tej formy, do której zostało dołączone działanie przestrzenne. Było jakimś rodzajem uzupełnienia, ale ja traktuje to jako całość. Trzecią częścią tej pracy był czarny dywan, który stał się swego rodzaju płótnem, na którym powstawały rysunki gipsowe. Chodziło o moją relację z tą formą. Ta forma była mną. Wynikało to z moich autoportretów i interakcji z nimi. Była opowieścią o Procesie nieustannego scalania. Praca teoretyczna natomiast miła nie do końca standardową formę. Miała być związana z pracą praktyczną. Skoro tak, to potraktowałam ją jako rodzaj autoportretu. Praca teoretyczna jest zbiorem krótkich esejów. Stworzyłam spis treści, aspektów ważnych dla mnie.

BC: Wydaje się to być bardzo złożone ale warte starań. Jak poszukiwałem pierwszych dowodów na twój wkład w wystawach, to dwa tytuły, które zauważyłem jako pierwsze to są: twój udział w wystawie kolektywnej Rozbieg i wystawa Progi. To już była twoja autorska, to już byłaś tylko ty.
MS: Tak, tak, tak.

BC: Chciałbym się więcej czegoś dowiedzieć na temat tych wystaw. Czy dobrze rozumiem, że je możemy uznać jako początek, jedne z tych pierwszych wystaw.
MS: Nie do końca.

BC: Jaki wstyd.
MS: Nie, bo o tamtych wystawach pewnie nie za wiele można znaleźć informacji. Pierwsza moja wystawa była jeszcze w czasie liceum. Tam były także prace ceramiczne, to była wystawa w Towarzystwie Miłośników Gdyni. Koncentrowała się na fotografii. Był tam zbiór przekrojowych działań fotograficznych, oczywiście to było dosyć klasyczne ujęcie fotografii, chociaż znajdowały się tam też tak zwane fotogramy i różne tego typu działania. Druga wystawa indywidualna była też w liceum, na sam koniec. Wtedy miałam wystawę w galerii Po schodach. Te schody to swoją drogą bardzo ważny aspekt w mojej twórczości, był przez długi czas i niejednokrotnie się przewijał. Miałam kiedyś taki sen o schodach, po których nie dało się przejść, ponieważ biegi schodów nakładały się na siebie. Gdzieś ten motyw bardzo mnie interesował i był nośny wizualnie. To było łączenie prac rysunkowych z fotografią. Bardzo się cieszyłam, że mogę wziąć w tym udział. To był jakiś rodzaj nobilitacji, nie każdy miał tam swoją wystawę. Za to pierwszą indywidualną, już taką studencką wystawą to były Progi, a potem Rozbieg. To była wystawa w galerii Działań w Warszawie organizowana przez profesora Jacka Jagielskiego (w Jego pracowni byłam przez 4 lata i pod Jego kierunkiem powstawały moje dyplomy: licencjacki i magisterski). Na tej wystawie pokazywałam Portrety rodzinne: Portret Mamy, Portret Taty i Portret wspólny. To była niesamowita sprawa: skonfrontowanie prac studenckich z profesorskimi. Wiedziałam, że bardzo dużo można się nauczyć w ten sposób i to są super doświadczenia. O to trochę także chodzi w tworzeniu sztuki, że to jest święto. Możesz zaprezentować swoją pracę publiczności. W czasie studiów udało mi się brać udział w wielu działaniach wystawienniczych, zarówno od strony organizacyjnej jak i jako uczestnik.

BC: Tak, to pasuje idealnie. Chciałem zapytać o to później, ale teraz jest idealny moment. Jakie masz nastawienie do swoich prac na przestrzeni lat? Wtedy to była twoja najnowsza praca, więc mogłaś powiedzieć: równa się najlepsza. Z perspektywy czasu, czy umniejszasz swoim poprzednim pracom, czy z takim zamiłowaniem i nostalgią. Jak patrzysz na prace po latach.
MS: Nauczyłam się nie negować swoich poprzednich prac. Nie umniejszam im. Są tacy co to nazwą, egocentryzmem czy samozachwytem, ale to nie z tego wynika. Mam szacunek do swojej pracy, bo to wynika z mojego podejścia do tworzenia. Staram się robić najlepiej, jak na dany moment potrafię. Nie mogę negować, bo wtedy nie umiałam lepiej tego zrobić. Ja staram się bardzo mocno analitycznie podchodzić do tworzenia takich projektów. Dużo aspektów jestem w stanie wziąć pod uwagę i rozwiązać te problemy zanim się pojawią. Dużo ludzi się tak o swoich pracach wypowiada: a no, takie coś zrobiłem, taka rzeźbka, albo obrazek, albo fotka. Nie lubię czegoś takiego. Nie tylko mam to w kontekście siebie. Chodzi o to w ogóle. Uważam, że nie powinno tak się mówić o swoich pracach, bo to jest twój czas, twoje zaangażowanie, twoje umiejętności, twoje zasoby finansowe. I jak można to wszystko tak umniejszać?

BC: Właśnie.
MS: To, że coś zrobiliśmy, nie oznacza, że musimy się tym chwalić. Są rzeczy, które się robi po prostu dla siebie. Wykorzystywanie swoich umiejętności nie zawsze stawia daną pracę w obrębie sztuki. Nie wszystko zawsze i wszędzie musi być pokazywane. Dlatego ja bardzo nie lubię, jak się neguje swoje prace, bo jak je negujesz to po co pokazujesz. Znaczy to, że nie do końca skupiłeś się na procesie powstawania. To nie chodzi o to, że masz być bezkrytyczny. Ja patrzę na to jak na taki przekrój. Bardzo lubię oglądać swoje poprzednie prace i w ogóle bardzo mnie cieszy, że gdzieś mam te zbiory, czy jak już one nawet nie istnieją fizycznie to mam dokumentację i mogę wrócić do tych rzecz. Wiedząc jakich tematów się one tyczyły jestem w stanie później analizować następne projekty. Lubię też inspirować się sama sobą. To wszystko bardzo źle brzmi. Ja wiem o tym.

BC: Nie, nie. Ja rozumiem o co ci chodzi.
MS: Przy całej sympatii do wszelkich innych postaw artystycznych. Ja nie neguję żadnej innej postawy. Po prostu lubię, szanuję to co robię, staram się przynajmniej, żeby się tego nie wstydzić. Gdzieś zawsze mam z tyłu głowy myślenie o tym, że dobrze by było, aby nie wstydzić się tego za parę lat. To też daje takie ramy, żeby nie wciągać się w ruchy, które nie są moje. Dzięki temu staram się iść tą swoją dróżką, nawet gdy ktoś będzie się ze mnie śmiał, że jestem egocentryczna - to jest jego sprawa. Dobrze jest później zauważać, gdy patrzy się na przekrój tego wszystkiego i wydaje ci się robiąc następne prace, że są takie inne, o innej tematyce. Później patrzysz na to portfolio i widać, że te prace wyszły spod tych samych rąk, mimo że różne są działania, to ta spójność gdzieś tam jest. To daje takie poczucie, że idzie się dobrą drogą. Z jednej strony nie jesteś odtwórczy, nie kopiujesz sam siebie, bo to też się niejednokrotnie zdarza. Rozwijasz dalej. Chciałabym, żeby ta Marta sprzed paru lat mogła być dumna z tej, która teraz tworzy.

BC: Podoba mi się to co powiedziałaś, że jak zobaczysz portfolio osoby, to możesz zauważyć, że to jest jednej osoby. Jak byś opisała to w kontekście samej siebie? Jak wygląda dzień Marty, która idzie tworzyć, gdzie Marta jedzie tworzyć, po co sięga i co z tego wytworzy? W tym momencie.
MS: O rany.

BC: Jakbyś opisała swój styl dla osoby, która jeszcze nie widziała tych rzeźb?
MS: Mój styl… wychodzę z założenia, że jak nie ma nic do powiedzenia to lepiej nie mówić nic i jak nie mam pomysłu na działanie to po prostu nie robię. Uważam, że to jest nieekologiczne i w ogólne bez sensu. Bardziej zniechęcasz się do pracy i nic sensownego nie powstaje. Dopóki nie mam takiego czegoś, co mnie w mózg „drapie” to nie ruszam tego tematu i wtedy tworzę prace designersko-rzeźbiarskie. Mają konkretną dosyć minimalistyczną bryłę. Po prostu są kolorowe i nie wymagają już na tym etapie jakiegoś takiego procesu intelektualnego. Oczywiście dalej wymagają pracy nad kompozycją itp. Jednak to jest bardziej w formie przyjemnej strony, niżeli rozwiązywania jakiś trudnych zagwozdek technicznych, czy ideologicznych. Więc to jest coś, czym się na co dzień zajmuję. To są obłe, przyjemne formy. Gładkie, błyszczące, wykonane z barwionego w masie gipsu. Możesz je dotknąć, możesz na nie popatrzeć. Mają różne kolory, różne formy się pojawiają. Mi się wydaję, że tak się w nich tonie po prostu. Tak pozwalasz, żeby ten kolor cię otoczył. To są takie rzeczy, na których aktualnie się skupiam.

BC: Myślę, że to jest do rozrysowania dla czytelników. Jak ostatnio rozmawialiśmy to mówiłaś o tym, że pomimo że masz pracowanie to tworzysz praktycznie wszędzie.
MS: Tak, mimo że mam pracowanie to i tak tworzę wszędzie.

BC: Ta pracowanie jest u ciebie w domu?
MS: Jest w domu, więc mam cały czas do niej dostęp, ale jakoś nie lubię tworzyć cały czas w tym samym miejscu. Ja mam takie swoje strefy, lubię na tarasie, czy w salonie, to zależy. Po prostu taki styl mam życia. My żyjemy sztuką i tworzeniem, więc dla nas to nie jest żaden problem. Pracowania jest taka umowna. Powiedzmy, że wszystko, co mnie otacza to jest pracownia.

BC: Próbowałem sobie tak na kilka sekund wyobrazić, jak musi wyglądać po prostu wejście od twojego domu. Wchodząc do salonu zobaczę jakiś fragment worku od gipsu albo coś w tym stylu.
MS: Tak, tak, najwcześniej widać zawieszone wszędzie wyspy, jakiś obraz, jakieś książki. Tego jest dużo i kocie futerka widać wszędzie.

BC: Tak, ty i koty o najbardziej pasujących imionach…
MS: Tak, tak, tak. Sklejka, Gips i Marmur to są nasi towarzysze.

BC: Chciałbym się jeszcze zatrzymać przy wystawie, przy której cię poznałem: od Układu modułów powtarzalnych. Przybliżmy wystawę osobom, które to wydarzenie ominęło.
MS: Układ modułów powtarzalnych to była seria prac, która polegała na wykorzystaniu elementów meblowych w połączeniu z rzeźbami z gipsu barwionego w masie. To był temat, który za mną tak chodził ze względu na to, że ilość tych niepotrzebnych rzeczy była bardzo duża. Każdy z nas ma takie: jeden ma szufladę, inny całą piwnicę gratów. One się przydadzą, ale nigdy nic z nimi nie robisz. To jest właśnie o tym, że to są te rzeczy, które się przydadzą i w końcu udało mi się coś z nimi zrobić. To było bardzo wyzwalające doświadczenie, że w końcu udało się im ten upragniony sens dać.

BC: Czy to sam fakt, że prezentowałaś to w Poznaniu dodaje do wybrzmienia?
MS: Na pewno, bo wiesz ja Poznań traktuję jako pierwszy dom z własnego, dorosłego wyboru. Mam sentyment do tego miasta, bardzo je lubię. To ważne. Ten początek drogi, bycia twórcą. Bardziej, sprecyzowane działania. Więc tak, to jest zawsze ważne. Ja pochodzę ze środowiska poznańskiego, przez to, że kończyłam uczelnię w Poznaniu, dlatego to jest ważne dla mnie, żeby skonfrontować swoje aktualne działania właśnie z tym środowiskiem. Szczególnie nie będąc już tam na co dzień, mieć dalej łączność z tym światem.

BC: Nie tracisz tego poczucia przynależności?
MS: Nie, nie. Ja się cały czas czuję Poznanianką.

BC: Robiąc research na temat twojej twórczości, czytelnicy mogą odkryć, że niektóre z twoich prac można kupić.

MS: Tak, zgadza się.

BC: Kiedy to się zaczęło i zainteresowała mnie perspektywa tego, że jednak wiesz, kiedy tworzysz rzeźby i one są na wystawach, to jako widzowie mamy ograniczoną dostępność do nich i możemy na nie popatrzeć na tyle, ile nam na to pozwalasz. Jak ty odbierasz perspektywę, że ktoś może posiadać w swoim domu część ciebie tak naprawdę, rzecz, nad którą pracowałaś?
MS: Wiesz, dla mnie to jest ukoronowanie tak naprawdę tej całej działalności. Taką przyjemność komuś ta praca sprawia, że chciałby ją widzieć codziennie w swoim własnym domu. Dla mnie to jest olbrzymia nobilitacja, że ktoś chce się otaczać tym, co ja stworzyłam. Stąd są te działania designersko-rzeźbiarskie, bo ja sama lubię się otaczać rzeczami, które lubię i które mi się podobają i które nie są trudne, są takie przyjemne dla oka. Dlatego staram się robić takie rzeczy, żeby ktoś mógł mieć namiastkę mnie, jeżeli czuje jakąś więź z moim podejściem do sztuki. Chcąc mieć moją rzeźbę nie musiał kupować konceptualnej sztuki, która jest trudna, mówi o trudnych rzeczach często. Może z tymi Układami modułów powtarzalnych było trochę inaczej, bo one znaczeniowo nie są tak obciążone, jak inne tematy. Więc można „posiadać” mnie u siebie, ale bez tego inwentarza trudnych emocji. Każda jedna praca, która znajduje swój dom jest nagrodą dla mnie.

BC: Moje pierwsze skojarzenie z tym, idąc z takiej strony i obserwując twoje prace, to jest perspektywa, że ludzie mogą to kupić dla przyozdobienia swojego domu, ale to nie wszystko. Zobaczyłem, że w przestrzeni domu może znaleźć się twoja praca, ale jedna znalazła się na weselu.
MS: Tak, to nie do końca prace. Wykonywałam z gipsu rodzaj materiału, z którego można wykonać winietki, znaczniki na stoły weselne itp. Takie bardzo, powiedzmy, ekstrawaganckie rozwiązanie, ale też można coś takiego zrobić. Więc tak, jeżeli ktoś mnie polubi to nawet dekoracje ślubne może sobie skomponować z wykorzystaniem moich prac.

BC: Tak samo do ogrodów, prawda?
MS: Tak, to chyba jedna z najfajniejszych rzeczy, którą rzeźbiarz może zrobić z takich realizacji, bo tu chodzi też o skalę. Tutaj cały kontekst przestrzeni ogrodu, to są naprawdę ciekawe działania. Jeszcze nie udało mi się zrealizować do końca takiej pracy, ale jest to bardzo ciekawa sprawa. Ta przestrzeń ogrodowa daje bardzo dużo możliwości. Jest też wyzwaniem w sensie technologicznym i żeby ta praca była odporna, żeby to było bezpieczne. W ogrodzie możesz postawić coś dużo większego najczęściej niż w domu. Wiele form naprawdę dobrze się odnajduje w tej zieleni, która je otacza.

BC: Bardzo mnie to po prostu poruszyło, bo jednak pomyślałem o samej wizji, tego że to tworzysz, albo wiedząc z góry, co to będzie, albo nie wiedząc do kogo to trafi, to jednak te osoby mogą to podziwiać, mogą tworzyć z tego nowe myśli, mogą zauważać jakieś małe rysy, albo elementy… nie wiem, ale bardzo porusza mnie ta perspektywa. Chciałbym przejść do tego, o czym rozmawialiśmy w naszej pierwszej dłuższej rozmowie, ale chciałem to przywołać tutaj, ponieważ to jest o kwestii finansowej . Jakie widzisz ciemniejsze strony bycia artystą?
MS: Jest ich sporo, jak w każdym zawodzie, ale w naszym jest to bardzo mocno widoczne. Wydaję mi się, że trzeba winić to, jak wygląda edukacja artystyczna w naszym kraju. Nie tworzy się w ludziach potrzeby doświadczania sztuki jako czegoś ważnego w życiu i to jest przykre. Sztuka nie jest czymś niedostępnym finansowo, zobacz ile galerii ma bezpłatny wstęp. W tej edukacji podstawowej, bardzo rzadko prowadzona jest w taki sposób, że się uświadamia ludzi, że to jest miłe: pójść raz w inne miejsce niż kino czy galeria handlowa. Więc to są te ciemna strony, mamy wrażenie jako twórcy, że nie jesteśmy nikomu potrzebni.

BC: Nie chciałem ciemnych chmur zawieszać teraz nad nami. Jednak chciałbym wejść w pozytywne aspekty twojego życia artystycznego lub nie tylko artystycznego, ale też prywatnego. Co byś uznała za swoje, na ten moment, najważniejsze dla ciebie osiągnięcie?
MS: Wydaje mi się, że największym moim osiągnięciem na razie, poza docenianiem wszystkich szans, które dostałam, braniu udziału w wystawach i takich rzeczach, że ileś ludzi mi zaufało i chciało mnie widzieć w takich, czy innych przestrzeniach. Mimo tylu lat od bycia studentem UAP, nie będąc związana z uczelnią dalej jestem w stanie działać artystycznie na tym polu. To jest dla mnie jakiś powód do dumy, że zweryfikowało się to, że dalej mam coś do powiedzenia i jest to coś ciekawego. Tak sądzę.

BC: I nie przestawaj mówić.
MS: Jestem z siebie po prostu dumna, że się nie poddałam.

BC: Szczególnie, kiedy po tym “bezpiecznym czasie” na studiach można poczuć jakiś rodzaj osamotnienia czy ograniczenia możliwości.
MS: Mimo tego, że nie będąc w tym środowisku na co dzień, dalej mam motywację, żeby tworzyć. Mimo tego, że przyjeżdżam do Poznania po 4 latach nieobecności dalej znajdzie się wiele osób chętnych oglądać moją wystawę. Z każdej jednej osoby się cieszę, bo to jest bardzo miłe. Przywykliśmy do tego, że na Instagramie ma się tysiąc, 10 tysięcy obserwujących, a ja się cieszę z każdej jednej osoby. Każdy jest indywidualnością, każdy ma swoje życie. To jest niesamowite, jakby sobie wyobrazić te wszystkie osoby stojące w tym moim ogródku to to jest strasznie dużo osób.

BC: Nie zmieścimy się. Chyba, że masz duży ogródek.
MS: Nie zmieściliby się, nie ma szans. Nawet jeżeli spośród tych 600-set osób na bieżąco aktywnych jest gdzieś te 100 osób to i tak to jest niesamowicie dużo ludzi.

BC: Dokładnie. I to jest naprawdę piękne. Myślę, że więcej osób powinno brać przykład z ciebie, jeżeli chodzi o nastawienie. We współczesnych czasach coraz bardziej ludzie skupiają się na liczbach i ilości, a nie na tym, co właśnie ty powiedziałaś.
MS: Miło mi to słyszeć. Duża ilość polubień wydaje się karmić ego, pewnie, że tak. Każdy rośnie. To się weryfikuje bardzo szybko, szczególnie w naszej branży, kiedy my jednak mamy kontakt jeden do jeden z naszymi odbiorcami. No i co z tego, że miałeś wiele interakcji w Internecie, gdzie na wernisaż przyszło 5 osób. To gdzie jest ta reszta?

BC: Właśnie.
MS: To jest tak niemiarodajne, tak niepoliczalne. Mam takie poczucie, że może być sporo osób, które nie wiedzą, że im to będzie się podobało przez to, że się ma słabsze zasięgi, ale to tylko w tych kategoriach. Wydaję mi się, że to jest pokłosie tego, że jak musisz porozmawiać na raz z dwudziestoma osobami to musisz rozumieć, co to oznacza 20 lajków. Inaczej to się wszystko docenia wtedy.

BC: Czy jesteś w stanie zapowiedzieć jakie masz swoje najbliższe plany artystyczne?
MS: Dużo różnych działań podejmuje, zobaczymy co z tego wyniknie. Jedyne co wiem już, ale raczej to już jest pewne: będzie można zobaczyć w lipcu i sierpniu w Warszawie na Labo2024 na wystawie ToTuart. Będzie można zobaczyć trzy moje Wyspy. Właśnie te rzeźbiarsko-designerskie działania. Poza tym mam nowy projekt, który powiedzmy, że prawie jest już skończony. Wymaga jeszcze kolejnych elementów, ale mogę zdradzić… że jeszcze nie ma miejsca. Wolę dopiero udostępniać te rzeczy dopiero jak się zadzieją fizycznie, materialnie. Jest to ciekawa praca, dla mnie bardzo ciekawa. Tytuł to Samosiejki i będzie to ciekawe o tyle, że jest to łączenie fotografii, rzeźby, obiektów. Może się to jeszcze rozwinie do fotoobiektów, ale raczej będą to tylko fotografie. To nie będą takie zwykłe fotografie, więc to też może być zaskoczenie. Jest cykl odnoszący się do stanów lękowych.

BC: Pozostaje nam czekać.
MS: Tak, pozostaje nam czekać. Tak to na razie się prezentuje. Dzisiaj jestem optymistycznie nastawiona. Zobaczymy jutro.

BC: Niech tak zostanie.
MS: Bo to się zmienia, w zależności, w której minucie mnie zapytasz to różnie ci odpowiem.

BC: Mam do ciebie ostatnie pytanie. Z języka niemieckiego sucher oznacza poszukiwać. Czego teraz poszukuje Marta Sucherska?
MS: Poszukuję przestrzeni wystawienniczych. Poszukuję jakiegoś rodzaju pewności. Wiesz ja cały czas muszę się utwierdzać, że to co robię ma jakiś sens, że są ludzie, którzy wierzą w to, co robię. Poszukuję nowych form wyrazu. Mam ileś metod, które mnie kuszą po prostu: łączenie fotografii z rzeźbą i takich aspektów. Teraz jestem również w trakcie lektury książki Chłopki — opowieść o naszych babkach Joanny Kuciel-Frydryszak. Dawno mnie nic tak nie wciągnęło i po prostu bliskie mi się to stało, ponieważ moje obie babcie pochodzą ze wsi. Miałam taką refleksję na temat tego, że uczymy się historii powszechnej, uczymy się historii innych krajów, uczymy się historii sztuki i całej masy innych rzeczy, a my nie znamy historii własnych rodzin. Nie wiemy skąd jesteśmy tak naprawdę. O ile jeszcze czasami dziadkowie chętniej lub mniej opowiadają o swojej przeszłości, o tyle nie wiemy… a to jest przykre. To jest chyba najwyższy rodzaj patriotyzmu. Właśnie świadomość losu swojej własnej rodziny, tych wszystkich pokoleń, z iloma rzeczami się zmagali. Ja teraz mogę sobie siedzieć spokojnie w swoim ogródku w fotelu i rozmawiać z tobą. Jaka droga musiała zostać pokonana, żeby tak mogło to teraz wyglądać.

BC: Żeby dojść do tego momentu.
MS: Tak. Żebym w ogóle ja jako kobieta mogła studiować. Jestem pierwszą w swojej najbliższej rodzinie, która skończyła studia i to jeszcze takie „bezużyteczne”, artystyczne studia. Nie znam tak dokładnie tej historii, ale będę robić pełen research. Tak już mnie ta książka do tego zmotywowała ostatecznie. Wiesz nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego jakie my mamy szczęście. Poszukuję teraz właśnie takich rzeczy. Patrząc na to jak wiele osób nie docenia tego, że można się uczyć i zdobywać, że mamy dostęp do tak dużej ilości wiedzy, takiej ilości materiałów i nic z tym nie robią. To jest zatrważające po prostu dla mnie i jest super przykre. Wiem, że to zupełnie off topic, ale wiesz to jest coś, co mnie ostatnio bardzo mocno uderzyło. Mówi się o tym, że nie wiesz, jakie masz szczęście, masz dach nad głową, ale teraz mówię: naprawdę nie wiemy, jakie mamy szczęście. Więc to są super rzeczy. Chodzi za mną coraz bardziej taki temat na następny projekt odnośnie takich aspektów, jakiegoś takiego kobiecego dziedzictwa w mojej rodzinie.

BC: Życzę tobie jak najwięcej odkryć i żeby te poszukiwania nie poszły na marne, a efekty były widoczne jak najszybciej i dla ciebie i dla nas jako widzów i fanów.
MS: Super, bardzo się cieszę, mam swój fanclub, jestem dumna i zaszczycona! A ja tobie życzę bardzo dużo ciekawych wywiadów.

BC: Poprzeczka jest już wysoko.
MS: Będzie trudno. Bardzo, bardzo dziękuję za propozycję i bardzo się cieszę. Mam nadzieję, że nie zamęczyłam cię tym gadaniem.

BC: W życiu!

Po zakończeniu oficjalnej części rozmowy Marta pokazała mi jeszcze swoje rzeźby z różnych etapów jej przygody artystycznej. Wszystkie zdobią teraz teren za domem artystki. Kto wie, może pewnego dnia będziecie mieli szansę zobaczyć tą rzeźbiarską krainę. Albo kiedy spojrzycie na jedną ścianę kawiarni Vandal w Poznaniu, zorientujecie się, że patrzycie na pracę rzeźbiarki Marty Sucherskiej.

Wywiad przeprowadził Bartosz Czyżyk.

Twórczość Marty:
Wystawa “Układy modułów powtarzalnych”
https://uap.edu.pl/2024/02/marta-sucherska-uklady-modulow-powtarzalnych/

Rzeźby Marty:
https://onarte.pl/artysci/marta-sucherska

Wystawa ToTuart - Labo2024
https://totuart.com/pl/artysci/marta-sucherska

Dokumentacja działalności Marty:
https://www.instagram.com/martasucherska/

Ta strona wykorzystuje cookies tylko do analizy odwiedzin. Nie przechowujemy żadnych danych personalnych. Jeśli nie zgadzasz się na wykorzystywanie cookies, możesz je zablokować w ustawieniach swojej przeglądarki.

OK