Gwiazda Guns N' Roses wróciła do Polski
KATEGORIA: Kultura
Relacja z koncertu Duffa McKagana w Warszawie 13. 10. 2024
13. października w warszawskim klubie Stodoła odbył się koncert prawdziwej gwiazdy amerykańskiego rocka - Duffa McKagana. Jego postać najbardziej kojarzona jest ze słynnym Guns N’ Roses, jednak tego wieczoru muzyk zaszczycił swoich fanów solową twórczością.
Właściwie nazywa się Michael Andrew McKagan - w latach 80. zmienił swoje imię na Duff. Największą szansą na rozpoczęcie kariery w tamtym czasie był wyjazd do Los Angeles. Mimo, że nasz bohater pochodzi z Seattle, czyli stolicy grunge’u, to nie wahał się, aby spróbować szczęścia w Kalifornii. Razem ze Slashem i Stevenem Adrelem tworzył zespół Road Crew, jednak to go nie satysfakcjonowało. Wkrótce poznał Axla Rose’a oraz Izzy'ego Stradlina, zaprosił, więc swoich kompanów z poprzedniej kapeli, co doprowadziło do powstania klasycznego składu Guns N’ Roses.
Można stwierdzić, że zespół podbił świat, sprzedając ponad 100 milionów egzemplarzy swoich albumów. Do ich dorobku należą takie krążki jak:
Atmosfera między członkami była napięta, dlatego Duff w 1997 roku postanowił go opuścić. W tym czasie przewijał się przez różne kapele, jak np. Alice in Chains czy Velvet Revolver. Końcowo zdecydował się na solową karierę. Wydał pod swoim nazwiskiem cztery albumy studyjne;
Nawiązując do tego ostatniego, to właśnie dzięki niemu ruszył w trasę pt. „Lighthouse Tour 24”, a na jego mapie nie zabrakło również Polski. Koncert odbył się w Warszawie, a ja miałam przyjemność w nim uczestniczyć.
Przed występem gwiazdy wieczoru popis na scenie dał James and The Cold Gun. Następnie pojawił się nasz bohater, cały na czarno w pilotkach, wraz ze swoim zespołem w składzie: Mike Squires, Michael Musburger, Tim DiJiulio oraz Jeff Fielder. Podczas koncertu Duff wielokrotnie przed zagraniem swoich kompozycji opowiadał o procesie ich powstawania oraz odnosił się do problemów z jakimi boryka się społeczeństwo, m. in. brak tolerancji. Zaprezentował przy okazji utwór „This is the song” mówiący o osobistych zmaganiach ze zdrowiem psychicznym.
Jeśli chodzi o setlistę - zaczęło się od spokojnych i melancholijnych utworów; „I Saw God on 10th St.” oraz „Tenderness”. Później, widząc świetnie bawiącą się publiczność, zapytał: do you wanna some rock? Po czym zamienił gitarę akustyczną na elektryczną i rozpoczął serię znanych klasyków. Usłyszeliśmy „I Wanna Be Your Dog” Iggy’ego Popa, „I Fought the Law The Crickets”, „You’re Crazy” Gunsów, „You Can’t Put Your Arms Around a Memory Johnny’ego Thundersa” i także nowo wydany singiel, czyli „Heroes” z repertuaru Davida Bowiego. Później przeplatał piosenki z nowej płyty „Lighthouse” czy „Longfeather” ze swoimi starszymi kompozycjami. Ukrywając się za kulisami, wrócił na bis, aby po raz pierwszy w swojej karierze zaprezentować na żywo ujmującą kompozycję „Falling Down”.
Szczerze przyznam, że nie spodziewałam się tak wysokiej frekwencji publiczności ma wydarzeniu. Miejsce wręcz pękało w szwach. Zgromadzeni fani śpiewali razem z artystą - zrobiło to na mnie wielkie wrażenie. Koncert był po prostu niesamowity. Warto również zwrócić uwagę na fakt, iż sala mogła się poszczycić bardzo dobrym nagłośnieniem, co dodawało podczas odbioru muzyki. Myślę, że takich występów potrzebujemy więcej i mam nadzieję, że w najbliższym czasie Duff McKagan znowu odwiedzi nasz kraj.
Jagna Jaśkowiak
13. października w warszawskim klubie Stodoła odbył się koncert prawdziwej gwiazdy amerykańskiego rocka - Duffa McKagana. Jego postać najbardziej kojarzona jest ze słynnym Guns N’ Roses, jednak tego wieczoru muzyk zaszczycił swoich fanów solową twórczością.
Właściwie nazywa się Michael Andrew McKagan - w latach 80. zmienił swoje imię na Duff. Największą szansą na rozpoczęcie kariery w tamtym czasie był wyjazd do Los Angeles. Mimo, że nasz bohater pochodzi z Seattle, czyli stolicy grunge’u, to nie wahał się, aby spróbować szczęścia w Kalifornii. Razem ze Slashem i Stevenem Adrelem tworzył zespół Road Crew, jednak to go nie satysfakcjonowało. Wkrótce poznał Axla Rose’a oraz Izzy'ego Stradlina, zaprosił, więc swoich kompanów z poprzedniej kapeli, co doprowadziło do powstania klasycznego składu Guns N’ Roses.
Można stwierdzić, że zespół podbił świat, sprzedając ponad 100 milionów egzemplarzy swoich albumów. Do ich dorobku należą takie krążki jak:
- „Appetite for Destruction” 1987,
- „G N’ R Lies” 1988,
- „Use Your Illusion I” 1991,
- „Use Your Illusion II” 1991,
- „The Spaghetti Incident?” 1993,
- „Chinese Democracy” 2008.
Atmosfera między członkami była napięta, dlatego Duff w 1997 roku postanowił go opuścić. W tym czasie przewijał się przez różne kapele, jak np. Alice in Chains czy Velvet Revolver. Końcowo zdecydował się na solową karierę. Wydał pod swoim nazwiskiem cztery albumy studyjne;
- „Believe in Me” 1993,
- „Beautiful Disease” 1999,
- „Tenderness” 2019,
- „Lighthouse” 2023.
Nawiązując do tego ostatniego, to właśnie dzięki niemu ruszył w trasę pt. „Lighthouse Tour 24”, a na jego mapie nie zabrakło również Polski. Koncert odbył się w Warszawie, a ja miałam przyjemność w nim uczestniczyć.
Przed występem gwiazdy wieczoru popis na scenie dał James and The Cold Gun. Następnie pojawił się nasz bohater, cały na czarno w pilotkach, wraz ze swoim zespołem w składzie: Mike Squires, Michael Musburger, Tim DiJiulio oraz Jeff Fielder. Podczas koncertu Duff wielokrotnie przed zagraniem swoich kompozycji opowiadał o procesie ich powstawania oraz odnosił się do problemów z jakimi boryka się społeczeństwo, m. in. brak tolerancji. Zaprezentował przy okazji utwór „This is the song” mówiący o osobistych zmaganiach ze zdrowiem psychicznym.
Jeśli chodzi o setlistę - zaczęło się od spokojnych i melancholijnych utworów; „I Saw God on 10th St.” oraz „Tenderness”. Później, widząc świetnie bawiącą się publiczność, zapytał: do you wanna some rock? Po czym zamienił gitarę akustyczną na elektryczną i rozpoczął serię znanych klasyków. Usłyszeliśmy „I Wanna Be Your Dog” Iggy’ego Popa, „I Fought the Law The Crickets”, „You’re Crazy” Gunsów, „You Can’t Put Your Arms Around a Memory Johnny’ego Thundersa” i także nowo wydany singiel, czyli „Heroes” z repertuaru Davida Bowiego. Później przeplatał piosenki z nowej płyty „Lighthouse” czy „Longfeather” ze swoimi starszymi kompozycjami. Ukrywając się za kulisami, wrócił na bis, aby po raz pierwszy w swojej karierze zaprezentować na żywo ujmującą kompozycję „Falling Down”.
Szczerze przyznam, że nie spodziewałam się tak wysokiej frekwencji publiczności ma wydarzeniu. Miejsce wręcz pękało w szwach. Zgromadzeni fani śpiewali razem z artystą - zrobiło to na mnie wielkie wrażenie. Koncert był po prostu niesamowity. Warto również zwrócić uwagę na fakt, iż sala mogła się poszczycić bardzo dobrym nagłośnieniem, co dodawało podczas odbioru muzyki. Myślę, że takich występów potrzebujemy więcej i mam nadzieję, że w najbliższym czasie Duff McKagan znowu odwiedzi nasz kraj.
Jagna Jaśkowiak