PEJA / SLUMS ATTACK - GŁOS WIELKOPOLSKI

INSIDE SEASIDE 2024

KATEGORIA: Muzyka

Inside Seaside 2024

Festiwal muzyczny w hali Amber Expo. Energetyczne przełamanie listopadowej aury. Świetnie dobrany line-up, dostosowany do odbiorcy, który chce doświadczać czegoś więcej. Zróżnicowanie stylistyk muzycznych. Wydarzenie na bardzo wysokim poziomie kulturalnym, a co za tym idzie – intelektualnym.

Zacznę od The Last Dinner Party. Podczas koncertu ten 7-osobowy (prawie) girls band emanuje radością, lekkością i zabawą. Dziewczyny i chłopak (perkusista) tworzą spektakl pełen harmonii, słodkości, ale i sensualności. W moich odczuciach: soft rock, sweet punk, indie pop. Na scenie każda z artystek/artystów jest charyzmatyczna, ich wyważona energia i zgranie wprowadzają słuchacza w hipnozę i chęć dołączenia do ich świata.

W przerwie między koncertami udaję się na I piętro, aby zobaczyć inne atrakcje. Są tu targi plakatów, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Przede wszystkim zainteresowało mnie stoisko @potato_face_stories. Plakaty tej artystki ujęły mnie prostym obrazem nieprostych sytuacji, z jakimi zmaga się ten, kto jest bardziej wrażliwy. Namawiają do akceptacji, uświadamiają i bawią. Mówię do sprzedającej dziewczyny: „wrócę” – i wracam do domu z jednym z nich.

Nie ukrywam, że zespołem, który najbardziej przekonał mnie, by przyjechać na Inside Seaside, jest IDLES. I nie zawiodłam się. Niezwykle emocjonalny, energetyczny koncert, przeplatany surowymi, ale co zaskakujące – miękkimi brzmieniami. Szaleństwo na scenie, szaleństwo pod sceną, pogujący fani, stage diving gitarzystów. Pełna integralność artystów z publicznością w pokojowym buncie przeciw władzy, komercji i kapitalizmowi, z naciskiem na miłość, otwartość wobec siebie i akceptację. Podróż przez różne emocje. A motywem przewodnim jest: „nie jesteś w tym sam, jest nas więcej”.

Po tym emocjonującym performansie natrafiam na RY X. Zaskakujący twór. Przejmujący, przestrzenny i minimalistyczny wokal wśród elektronicznych brzmień i klasycznych smyczków, które wchodzą pod skórę. Zamyślam się na chwilę i zatapiam w dźwiękach. Jednak po 20 minutach zaczynam się budzić, ponieważ zauważam schemat dokładnie zaaranżowanej muzyki, w której nie ma za wiele miejsca na improwizację. Wszystko jest aż nadto przemyślane, stałe, przez co, mimo organicznych brzmień, staje się dla mnie ciut za syntetyczne.

Drugi dzień to dla mnie koncert Kasi Lins, Black Pumas i solo-act Hani Rani.

Eteryczna i zjawiskowa Kasia Lins z zespołem – tego wydarzenia nie mogę przeoczyć. Tłum wraz z artystką śpiewa piosenki z genialnej, koncepcyjnej płyty „Omen”. Świetnie zaśpiewane i zagrane piosenki, improwizacje instrumentalne, zmiany kostiumów (skrzydła ćmy), gra świateł, spójność historii tragicznej miłości o zabarwieniu kina noir. Każdy z muzyków i każda z muzyczek zespołu jest kluczową częścią brzmienia. Przesterowana gitara, klasyczne pianino, raz punkowa, a raz leniwa perkusja i ten… saksofon. Melodyjne, przearanżowane pod live kompozycje kryją niełatwe tematy, a ten, kto je przeżył, znajduje się na tej sali.

Hania Rani i jej eksperymentalna pop-klasyka syntezatorowa. Brzmienia pełne szumu, znaków zapytania, samotności i refleksji. Stojąca tyłem i bokiem do publiczności filigranowa postać artystki wypełnia salę przestrzenną, a czasem wręcz ciężką i gęstą elektroniką, przeplataną delikatnymi, klasycznymi brzmieniami pianina. Nie potrzebna nam jej twarz, ponieważ to dźwięki dają nam werbalnie odczuć i zinterpretować wrażenia oraz emocje. Hania Rani jest jednością, stapia się ze swoją muzyką. To doświadczenie medytacyjne, zapraszające do zwolnienia oddechu.

Jak dnia poprzedniego, idę dalej eksplorować przestrzeń festiwalu. Natrafiam na wystawy wizualne, które cieszą oko i duszę. Skłaniam się ku tej słonecznej „sunrise_sunset”, gdzie mogę oddać się interpretacjom ciekawych instalacji, obrazów, rzeźb nawiązujących do gwiazdy solarnej i ocieplających widzów jej energią, przedstawioną na różne, interesujące sposoby.

Black Pumas to headliner tego dnia festiwalu i dobrze. Zespół rozświetla swoją energią listopadową noc. Podczas koncertu słyszę odwagę i charyzmę w głosie wokalisty, potężne i zdecydowane głosy wokalistek w chórkach, jazzowe harmonie i połamane taneczne rytmy. Oprócz muzyki samej w sobie, obserwuję przepływające między artystami a publicznością energie zrozumienia i wzajemnego ładowania baterii. Jest taniec, pojawia się klaskanie i wspólne śpiewanie, do którego zachęca nas zespół. Nikt się nie zastanawia i staje się jego częścią. Optymistyczny przekaz nasuwa mi zdanie: „bywa ciężko, ale bywa również wspaniale i na tym się skupmy”.

Poza koncertami, ludźmi w różnym wieku, którzy sączą dźwięki, drinki i kawę, zwracam uwagę również na strefę FOOD. W niej możemy usłyszeć panele dyskusyjne Radio357. Do tego głód zaspokoimy zróżnicowaną kuchnią grecką, włoską, japońską, a nawet afgańską. Ceny są wysokie, ale z tym trzeba się liczyć. To miejsce chillu, gdzie można zjeść, posłuchać smacznej muzyki zapodanej przez DJ-a z winyli i potańczyć do niej. Tu jest balet, odpoczynek, jedzenie i spotkania towarzyskie.

Wyczuwam intencję organizatorów, abyśmy skumulowali i zabrali ze sobą pozytywną energię do domu. Tako robię i zachęcam do sprawdzenia następnej edycji, aby naładować baterie na zimowe wieczory.

Marika Bocewicz

Ta strona wykorzystuje cookies tylko do analizy odwiedzin. Nie przechowujemy żadnych danych personalnych. Jeśli nie zgadzasz się na wykorzystywanie cookies, możesz je zablokować w ustawieniach swojej przeglądarki.

OK