Czy Mogwai ucieka od Post Rocka? [RECENZJA]
KATEGORIA: Muzyka
Post-rock to gatunek muzyczny, o którym można by pisać bez końca. Dla wielu stanowi on absolutne pole do instrumentalnej i kompozycyjnej swobody, podczas gdy dla innych bywa symbolem monotonii i przerostu formy nad treścią. Niezależnie od opinii, nie da się zaprzeczyć istotności tego nurtu w muzyce, szczególnie tej, która stawia na bardziej artystyczny przekaz. Dziś skupimy się na post-rocku, ale również na próbie wyjścia poza jego konwencje, którą podejmuje na swoim najnowszym albumie "The Bad Fire" zespół Mogwai, wydanym 24 stycznia tego roku.
Zespół Mogwai powstał w 1995 roku w Glasgow. Od pierwszego wydania swojego debiutu stał się kluczową siłą w rozwoju post-rocka. Mam bardzo osobistą więź z ich pierwszymi płytami, a także z utworem „Take Me Somewhere Nice”, który, podobnie jak inne kompozycje, stanowi przykład ucieczki od tradycyjnego post-rockowego brzmienia. Takie próby wychodzenia poza ramy tego gatunku będą się pojawiały w twórczości zespołu coraz częściej.
Osobiście nie mogę pochwalić się znajomością całej dyskografii Mogwai, ale skoncentruję się na najnowszym wydaniu, które stanowi interesujące doświadczenie muzyczne z punktu widzenia recenzenta.
"The Bad Fire" ma jednak pewien problem – wspomnianą już próbę ucieczki od post-rocka. Mimo, że istniał potencjał do przekształcenia twórczości zespołu, niestety wyszła na niekorzyść albumu. Mogwai, starając się przekroczyć granice swojego charakterystycznego brzmienia i sięgnąć po nowe, takie jak shoegaze czy dream pop, pozostali gdzieś pomiędzy, nie do końca realizując swoje ambitne zamiary. Zamiast świeżości, wynikł rozczarowujący efekt, który trudno nazwać udaną próbą urozmaicenia. Gdyby zespół bardziej konsekwentnie podążył w stronę elektroniki czy dream popu, mogliby otworzyć nowy rozdział w swojej karierze, przyciągając nowych fanów i ożywiając swoją muzykę.
Warto jednak zauważyć, że mimo tych rozczarowujących eksperymentów, Mogwai wciąż potrafi tworzyć niezwykły nastrój. "The Bad Fire" to album pełen pięknych, choć miejscami nieco przewidywalnych melodii, które budują charakterystyczną dla tego gatunku atmosferę nostalgicznego piękna i subtelnej, ale wyczuwalnej rockowej energii. Gdy zespół wraca do swoich korzeni – tworzy monumentalne, rozciągnięte gitarowe riffy, które nigdzie się nie spieszą – miód na uszy.
Wokal w muzyce Mogwai pojawia się bardzo sporadycznie, tym razem można go usłyszeć w kilku utworach, a w większości przypadków jest poddany wielu efektom. Warto dodać, że wokalistą w tym przypadku jest Stuart Braithwaite, którego głos nie zawsze brzmi profesjonalnie, co stało się jednym z punktów krytyki albumu. Mimo to, osobiście nie mam nic przeciwko tym efektom, dla niektórych mogą one stanowić problem.
Kolejnym mankamentem jest produkcja, w której niektórych momentach można dostrzec pewną niedbałość – niektóre dźwięki giną, przez co zatraca się istotna część brzmień w utworach. Przykładem może być utwór "Hi Chaos", który potencjalnie miałby szansę stać się jednym z lepszych, ale nieco się rozmywa w tej słabszej produkcji. Zabawnym faktem w tym kontekście, okazuje się być nazwa kolejnego utworu – „What kind of mix is this”. Czyżby autorefleksja?
Podsumowując, Mogwai wciąż robi to, co od lat potrafi najlepiej – buduje niesamowity nastrój. Jednak ich próby zróżnicowania brzmienia na albumie "The Bad Fire" nie przyniosły oczekiwanych efektów. Najsłabszym momentem płyty jest utwór "18 Volcanoes", który brzmi jak budżetowa kopia stylu My Bloody Valentine z albumu "Loveless". Zdecydowanie jaśniejszym punktem jest natomiast "If You Find This World Bad, You Should See Some of the Others" – przepiękna, prawie ośmiominutowa kompozycja, z powolnym i konsekwentnym „build upem” i wzorcowym songwritingiem.
"The Bad Fire" to płyta, która doskonale sprawdzi się w tle, tworząc przyjemny klimat na zimowe wieczory, ale jeśli zdecydujemy się jej słuchać z pełnym zaangażowaniem, może pozostawić nas z poczuciem konsternacji i niedosytu. To wydanie jedynie dla wiernych fanów zespołu i samego gatunku.
Moja ocena: 6/10
Nikodem Prokopowicz
Zespół Mogwai powstał w 1995 roku w Glasgow. Od pierwszego wydania swojego debiutu stał się kluczową siłą w rozwoju post-rocka. Mam bardzo osobistą więź z ich pierwszymi płytami, a także z utworem „Take Me Somewhere Nice”, który, podobnie jak inne kompozycje, stanowi przykład ucieczki od tradycyjnego post-rockowego brzmienia. Takie próby wychodzenia poza ramy tego gatunku będą się pojawiały w twórczości zespołu coraz częściej.
Osobiście nie mogę pochwalić się znajomością całej dyskografii Mogwai, ale skoncentruję się na najnowszym wydaniu, które stanowi interesujące doświadczenie muzyczne z punktu widzenia recenzenta.
"The Bad Fire" ma jednak pewien problem – wspomnianą już próbę ucieczki od post-rocka. Mimo, że istniał potencjał do przekształcenia twórczości zespołu, niestety wyszła na niekorzyść albumu. Mogwai, starając się przekroczyć granice swojego charakterystycznego brzmienia i sięgnąć po nowe, takie jak shoegaze czy dream pop, pozostali gdzieś pomiędzy, nie do końca realizując swoje ambitne zamiary. Zamiast świeżości, wynikł rozczarowujący efekt, który trudno nazwać udaną próbą urozmaicenia. Gdyby zespół bardziej konsekwentnie podążył w stronę elektroniki czy dream popu, mogliby otworzyć nowy rozdział w swojej karierze, przyciągając nowych fanów i ożywiając swoją muzykę.
Warto jednak zauważyć, że mimo tych rozczarowujących eksperymentów, Mogwai wciąż potrafi tworzyć niezwykły nastrój. "The Bad Fire" to album pełen pięknych, choć miejscami nieco przewidywalnych melodii, które budują charakterystyczną dla tego gatunku atmosferę nostalgicznego piękna i subtelnej, ale wyczuwalnej rockowej energii. Gdy zespół wraca do swoich korzeni – tworzy monumentalne, rozciągnięte gitarowe riffy, które nigdzie się nie spieszą – miód na uszy.
Wokal w muzyce Mogwai pojawia się bardzo sporadycznie, tym razem można go usłyszeć w kilku utworach, a w większości przypadków jest poddany wielu efektom. Warto dodać, że wokalistą w tym przypadku jest Stuart Braithwaite, którego głos nie zawsze brzmi profesjonalnie, co stało się jednym z punktów krytyki albumu. Mimo to, osobiście nie mam nic przeciwko tym efektom, dla niektórych mogą one stanowić problem.
Kolejnym mankamentem jest produkcja, w której niektórych momentach można dostrzec pewną niedbałość – niektóre dźwięki giną, przez co zatraca się istotna część brzmień w utworach. Przykładem może być utwór "Hi Chaos", który potencjalnie miałby szansę stać się jednym z lepszych, ale nieco się rozmywa w tej słabszej produkcji. Zabawnym faktem w tym kontekście, okazuje się być nazwa kolejnego utworu – „What kind of mix is this”. Czyżby autorefleksja?
Podsumowując, Mogwai wciąż robi to, co od lat potrafi najlepiej – buduje niesamowity nastrój. Jednak ich próby zróżnicowania brzmienia na albumie "The Bad Fire" nie przyniosły oczekiwanych efektów. Najsłabszym momentem płyty jest utwór "18 Volcanoes", który brzmi jak budżetowa kopia stylu My Bloody Valentine z albumu "Loveless". Zdecydowanie jaśniejszym punktem jest natomiast "If You Find This World Bad, You Should See Some of the Others" – przepiękna, prawie ośmiominutowa kompozycja, z powolnym i konsekwentnym „build upem” i wzorcowym songwritingiem.
"The Bad Fire" to płyta, która doskonale sprawdzi się w tle, tworząc przyjemny klimat na zimowe wieczory, ale jeśli zdecydujemy się jej słuchać z pełnym zaangażowaniem, może pozostawić nas z poczuciem konsternacji i niedosytu. To wydanie jedynie dla wiernych fanów zespołu i samego gatunku.
Moja ocena: 6/10
Nikodem Prokopowicz