Jamie xx zawładnął duszami fanów muzyki elektronicznej!
KATEGORIA: Muzyka
Poznań dawno nie gościł gwiazdy światowego formatu, która przyciąga rzeszę fanów z całego kraju. Zmieniło się to w sobotę 15 marca, kiedy na MTP pojawił się Jamie xx, jeden z czołowych brytyjskich DJów i producentów, który od lat wyznacza trendy we współczesnej elektronice.
Warto wspomnieć, że fan base, który wypełnił koncertową halę był bardzo zróżnicowany. Z jednej strony klubowicze w rave'owych wdziankach, z drugiej miłośnicy byłego zespołu artysty - The xx.
Jednak kultowe "Intro", ani żaden inny hit wspomnianego zespołu nie wybrzmiał. Jamie nie odrywa kuponów, a przeciera nowe szlaki za pomocą zupełnie innej ekspresji. Tradycyjne koncerty zastąpiły DJ sety, gdzie utwory (czasem ku frustracji fanów oryginalnych nagrań) są remiksowane na żywo, a przeplatają je sekwencje muzyki nieznanej dla słuchacza. To czyni DJ set niepowtarzalnym i efemerycznym doświadczeniem. Jamie doskonale odnajduję się w tej formie wyrazu.
Już od pierwszych dźwięków utworu "Treat Each Other Right", halą zawładnął euforyczny szał. Historia opowiadana kolejnymi strukturami rasowego techno, house'u czy drum n’ bass’u. rozkręcała się z bitu na bit. Miałem wrażenie, że każdy kolejny drop jest coraz lepszy, a set progresywnie wzbija się na wyżyny rave'owej sztuki. Kulminacyjnym punktem tej podróży był dla mnie niesamowicie tłusty groove w stylu disco/house, przy którym publika tańczyła jak jeden organizm, zbiorowe ciało w tanecznej mantrze.
Później było jeszcze lepiej, szybciej, mocniej, ale nie zabrakło emocji. Siłą ostatniej płyty Jamiego jest umiejętne połączenie świeżości z nostalgią. Czerpiące z muzyki elektronicznej lat dziewięćdziesiątych melodie kojarzą się z hitami, które przewijały się w radiu, gdy w dzieciństwie jeździło się nad morze. Dodatkowe ciepłe emocje budzą oldschoolowe sample w stylu R&B. Owa nostalgia dodaje element "magii" do absolutnie nowoczesnej i finezyjnie wyprodukowanej elektroniki, sprawiając że ‘techniawa’ łapie za serce.
Stwierdzenie, że muzyka jednoczy ludzi to banał, ale wydaje się, że dla Jamiego ten przekaz jest szczególnie ważny. Podczas najbardziej pompatycznych utworów jak "All Your Children" czy "Falling Together", idea życia w harmonii i pokoju z innymi oraz z samym sobą była wszech rezonująca i przejrzysta. Uczucie jedności z dużą grupą obcych osób przeżywających to samo doświadczenie, to jeden z najpiękniejszych aspektów muzyki na żywo, a Jamie ewidentnie lubi czuć, że jednoczy ludzi swoją sztuką. Niczym szaman, bujając się za konsoletą, artysta zmusza do przeżycia obecnej chwili najbardziej jak się da, zapominając o świecie poza halą numer trzy.
Aż do momentu gdy gwałtowny koniec wybudził tancerzy ze snu, a zapalone światła zostawiły nas bez cienia nadziei na bis. Jamie xx bez słowa wszedł na scenę i bez słowa z niej zszedł. Pozostawiony niedosyt po 2 godzinnym secie był ciosem dla fanów, którzy nie doczekali się swoich ulubionych utworów. Dla mnie był to oniryczny "Sleep Sounds" i zmysłowy "Girl" z płyty In Colours. Dostaliśmy za to rozmarzone "Obvs" czy euforyczne "Loud Places" które były jednymi z piękniejszych momentów wieczoru.
Nawet jeśli kolejna płyta zajmie Jamiemu następne 9 lat, to cierpliwie na nią poczekam i udam się na kolejny koncert.
Arkadiusz Gaducewicz
(fot. Jamie xx/materiały prasowe)
Warto wspomnieć, że fan base, który wypełnił koncertową halę był bardzo zróżnicowany. Z jednej strony klubowicze w rave'owych wdziankach, z drugiej miłośnicy byłego zespołu artysty - The xx.
Jednak kultowe "Intro", ani żaden inny hit wspomnianego zespołu nie wybrzmiał. Jamie nie odrywa kuponów, a przeciera nowe szlaki za pomocą zupełnie innej ekspresji. Tradycyjne koncerty zastąpiły DJ sety, gdzie utwory (czasem ku frustracji fanów oryginalnych nagrań) są remiksowane na żywo, a przeplatają je sekwencje muzyki nieznanej dla słuchacza. To czyni DJ set niepowtarzalnym i efemerycznym doświadczeniem. Jamie doskonale odnajduję się w tej formie wyrazu.
Już od pierwszych dźwięków utworu "Treat Each Other Right", halą zawładnął euforyczny szał. Historia opowiadana kolejnymi strukturami rasowego techno, house'u czy drum n’ bass’u. rozkręcała się z bitu na bit. Miałem wrażenie, że każdy kolejny drop jest coraz lepszy, a set progresywnie wzbija się na wyżyny rave'owej sztuki. Kulminacyjnym punktem tej podróży był dla mnie niesamowicie tłusty groove w stylu disco/house, przy którym publika tańczyła jak jeden organizm, zbiorowe ciało w tanecznej mantrze.
Później było jeszcze lepiej, szybciej, mocniej, ale nie zabrakło emocji. Siłą ostatniej płyty Jamiego jest umiejętne połączenie świeżości z nostalgią. Czerpiące z muzyki elektronicznej lat dziewięćdziesiątych melodie kojarzą się z hitami, które przewijały się w radiu, gdy w dzieciństwie jeździło się nad morze. Dodatkowe ciepłe emocje budzą oldschoolowe sample w stylu R&B. Owa nostalgia dodaje element "magii" do absolutnie nowoczesnej i finezyjnie wyprodukowanej elektroniki, sprawiając że ‘techniawa’ łapie za serce.
Stwierdzenie, że muzyka jednoczy ludzi to banał, ale wydaje się, że dla Jamiego ten przekaz jest szczególnie ważny. Podczas najbardziej pompatycznych utworów jak "All Your Children" czy "Falling Together", idea życia w harmonii i pokoju z innymi oraz z samym sobą była wszech rezonująca i przejrzysta. Uczucie jedności z dużą grupą obcych osób przeżywających to samo doświadczenie, to jeden z najpiękniejszych aspektów muzyki na żywo, a Jamie ewidentnie lubi czuć, że jednoczy ludzi swoją sztuką. Niczym szaman, bujając się za konsoletą, artysta zmusza do przeżycia obecnej chwili najbardziej jak się da, zapominając o świecie poza halą numer trzy.
Aż do momentu gdy gwałtowny koniec wybudził tancerzy ze snu, a zapalone światła zostawiły nas bez cienia nadziei na bis. Jamie xx bez słowa wszedł na scenę i bez słowa z niej zszedł. Pozostawiony niedosyt po 2 godzinnym secie był ciosem dla fanów, którzy nie doczekali się swoich ulubionych utworów. Dla mnie był to oniryczny "Sleep Sounds" i zmysłowy "Girl" z płyty In Colours. Dostaliśmy za to rozmarzone "Obvs" czy euforyczne "Loud Places" które były jednymi z piękniejszych momentów wieczoru.
Nawet jeśli kolejna płyta zajmie Jamiemu następne 9 lat, to cierpliwie na nią poczekam i udam się na kolejny koncert.
Arkadiusz Gaducewicz
(fot. Jamie xx/materiały prasowe)