"Najinteligentniejsze organizmy psują świat". O uczeniu się środowiska opowiada twórca "Ratuj Ryby"
KATEGORIA: Poznań
1 000 000 sztuk ryb wpuszczonych do Warty po jej zatruciu, 12 000 dzieci edukowanych w szkole i w terenie oraz kilometry wyczyszczonych rzek - to dorobek fundacji „Ratuj Ryby”. Jej główną misją jest edukacja zdrowego trybu życia. Edukacja świadoma i zrównoważona, która udowadnia że życie w zgodzie z naturą nie gryzie, a szacunek i aktywne uczestnictwo w budowaniu przyjaznego miejsca dla ludzi i zwierząt jest odpowiedzialnością każdego z nas. Fundację prowadzi Sebastian Staśkiewicz, ichtiolog z wykształcenia, biolog i wędkarz z zamiłowania, który opowiada o idei fundacji i problemach, jakie napotkał na drodze jej prowadzenia.
Oliwia Sławińska: Czym zajmuje się fundacja?
Sebastian Staśkiewicz: Jest kilka perspektyw. Można oprzeć się na podsumowaniu naszych 5-letnich działań. Na mojej kilkuletniej drodze nie zdawałem sobie sprawy, że zwrócę uwagę na chociażby socjologiczne aspekty tej działalności. Socjologowie zwrócili mi uwagę, że mam najgorszą robotę. Mówię ludziom: „ej, źle robisz, źle żyjesz, weź zmień swoje życie”, w różny sposób przekazując, ale sens jest taki. A ludzie nie chcą tego słyszeć. Nie chcą również się uczyć. Nawet w sytuacji, w której sam koronawirus postawił „kropkę nad i” naszej biologicznej wiedzy i poddaniu się globalnej panice lub takim a nie innym reakcjom na informacje. Misja fundacji jest prosta. Chcę przekazać ludziom, że zasady funkcjonowania na Ziemi już istnieją. One są proste, tylko że my się z nimi kłócimy. Reasumując, zachęcam ludzi do dostrzeżenia ogromu najważniejszych w życiu rzeczy, skarbów, które nieustannie otrzymujemy. Do cieszenia się nimi. Dostrzeżenia, że to co jest, cały czas nas otacza. To żyje, rośnie i funkcjonuje dla nas. Wystarczy, że to sobie uświadomimy wraz z przypomnieniem, ile zdrowia i życia przynosi nam czysta natura, by zacząć faktycznie ją szanować. By zacząć naturalnie żyć, jak na zdrowy i myślący organizm w tym „ekosystemie”. Zachęcam do korzystania z dobrodziejstw natury, zamiast toksycznej żywności i powietrza w zrównoważony sposób, który dziś akurat winien być nastawiony bardziej na dawanie aniżeli dotychczasowe tylko branie. Wybieramy między zdrowym a chorym. Czynię to poprzez edukację i działania. Od przedszkoli do wyższych szkół poprzez konferencje czy materiały video na YouTube. Następnie zapraszam na edukację w naturalnym środowisku poprzez zabawę, konkursy, pikniki oraz najbardziej atrakcyjne rejsy motorówką lub statkiem, z pokazaniem nad i pod wodą otaczającego nas ekosystemu. Tam idealnie mogę pokazać szereg ludzkich czynników, dzięki którym przyroda wygląda tak a nie inaczej wraz z ich naocznymi konsekwencjami. Dobrymi lub złymi. Ostatnim obszarem po edukacji i rejsach jest pomoc naturze. Czyli szereg różnych akcji komunikowanych na stronie internetowej, Facebooku lub w mediach, by w dużych społecznych grupach pokazać innym skalę oraz potrzebę działań.
Jak wygląda edukacja dzieci w tym temacie?
Po pierwsze dzieci są naturalnie święte i nie trzeba ich edukować. Instynktownie nie zrobią tego, co widzą dookoła. Pod względem ekologicznym dzieci się wychowuje, a nie edukuje. Co pokaże rodzic, tak będą czynić. Co da kolejne domowe stwierdzenie, dotyczące ilości plastiku na świecie, jeśli samemu wraca się z zakupami z foliówkach ? Dlatego twierdzę, że najważniejsza edukacja winna być skierowana w osoby decyzyjne. Dzieci natomiast warto jest namawiać do zrozumienia, w jaki sposób funkcjonuje życie na ziemi i co jest „fabryką” tych wszystkich rzeczy w ich pokoju. Że nowy smartfon wcale nie jest wyznacznikiem tego, kim się jest. Że lasy żyją i częstują nas energią, spokojem i odpornością. Że czy chcemy, czy nie chcemy, jesteśmy organizmami, więc warto myśleć jak organizm. W pełni zależny od środowiska w którym się znajduje z naturalnym jego uwzględnieniem oraz zachowaniem. No chyba, że jesteśmy zależni od galerii handlowych, tego, co pokaże nowa gwiazda w TV, czy „krakania wron”. Tylko 3% dzieci dziś interesuje się przyrodą. Te same 3% deklaruje wspólny spacer z rodzicami w okresie jesienno-zimowym. Ośmioro na 1000 zna karpia oraz 99% dzieci je codziennie mięso. W jakim punkcie w takim razie się znajdujemy i czy nie od rodziców zależy w jaki sposób dziecko będzie postrzegać swoją matkę oraz od czego będzie uzależniać swoje szczęście i zdrowie, skoro już w przedszkolu dzieci potrafią zdeklarować, że najważniejszym zasobem naturalnym jest złoto, ze względu na pieniądze z niego? W ogóle przyroda jest przecież na tyle ciekawa, że dużo nie trzeba. A jednak w dzisiejszych czasach okazuje się, że nie mamy czasu na wychowanie własnych dzieci, a co dopiero zainteresowanie ich środowiskiem naturalnym. I tu jest największy problem. Same dzieci są niesamowite i to one wymyślają nowe definicje na przedstawiony na lekcji temat. Zawsze w najprostszy, naturalny sposób, bez niepotrzebnych komplikacji. Czują, rozumieją, nie mają ograniczeń w kreowaniu, radości i miłości. Są wolne od krzywych zwierciadeł. Ograniczenia wraz z hipokryzją nabywają od nas, dorosłych. Wraz z ideologią mieć i brać aniżeli być i dawać. Dlatego do zajęć podchodzę bardzo holistycznie. A natura, z jej ciekawostkami oraz zachowaniem zwierząt, jest idealnym przykładem na pokazanie niezwykle skutecznych i prostych praw panujących tak samo w surowej przyrodzie, jak i w naszym surowym życiu. Z takimi samymi cechami, które pomagają w przetrwaniu. Dzieci wymieniają je bezbłędnie. W końcu wszystko jest dokładnie takie samo. Z jednym wyjątkiem; natura nie kieruje się zachłannością. Dzieci podczas zajęć są zainteresowane. Często na końcu pytają, co powinny robić dalej. Jedna dziewczynka wstała na takich zajęciach i powiedziała „Jak to co? No kierować się sercem”. Mądrość dzieci to święta mądrość.
Jakie podejście do środowiska naturalnego mają ludzie, z którymi Pan rozmawia?
Dużo wiemy. Najwięcej z reklam lub fake newsów. Mało działamy. Nie weryfikujemy informacji. Wolimy to, co się świeci, aniżeli to, co jest proste. Przyzwyczailiśmy się do tych codziennych dóbr tak bardzo, jak do zjadania codziennie mięsa. Myśląc, że ma ono jakikolwiek związek z naturą. Jakbyśmy nie dostrzegali związku zdrowego środowiska naturalnego ze zdrowym życiem. Nie ufamy sąsiadowi czy człowiekowi na ulicy, a ufamy sprzedawcy w wielkiej korporacji. Nawet jeśli nie zwracamy uwagi na nieunikniony problem z CO2, który jest produkowany dziś w tej samej skali przez bydło, co cały przemysł spalania węgla w przemyśle, kupując mięso w ogóle nie pytamy o jego pochodzenie. To niesłychane. Moim zdaniem, wszystko wynika z braku wiedzy. Własnego zdania, wyrobionego na podstawie nauki. Naturalnej, biologicznej wiedzy, która nie jest nadzwyczaj trudna i być może dlatego boimy się prostoty jej konsekwencji, woląc oszukać swój mózg czymś nienaturalnie wymyślonym. Przykładów i faktów jest dużo. Uczymy dzieci, że w fastfoodach dobrze jest nawet zorganizować imprezę. Samych barów Sushi mamy pewnie więcej niż w Japonii. I zajadamy się tam najbardziej zagrożonymi mięsami rybiego świata. Często pytam w takich restauracjach, czy ktoś kiedykolwiek zapytał o pochodzenie łososia. Niestety, bez skutku. A dzieci mówią, że łosoś jest ich najbardziej ulubioną i najczęściej jedzoną rybą zaraz po kurczaku, czy indyku, który ma 0,5l antybiotyku. Natomiast łosoś pokonał wszystkie hodowlane zwierzęta razem wzięte w ilości rakotwórczych substancji. Naprawdę nas to nie interesuje w momencie ważnej czynności życiowej, jaką jest jedzenie? Również zauważyłem, że wolimy pomagać dużym ekokorporacjom aniżeli lokalnym inicjatywom, chroniącym rzeczywiście polskie środowisko. Tym samym wierzymy w certyfikaty połowu, które nic ze zdrowiem i badaniem tych ryb nie mają wspólnego. To jest niezwykłe, że nakarmić nas można wszystkim. Większość nas zje. Kluczowym w tym zakresie są nawyki. Kupujemy, działamy lub nic nie robimy, co również przekłada się na efekt. A przecież ekologia jest prosta jak hodowla pomidorów. Jak życie, czy relacja. Trzeba wyszukać odpowiednią glebę. Zaorać, zasiać i podlewać. Również zebrać swoje plony i kolejny raz w nowych warunkach dostosowywać te czynności, dając oddech naturze zgodnie z jej biologicznym zegarem oraz swoimi naturalnymi potrzebami. Proste, prawda? Pomimo wielu fantastycznych inicjatyw i potężnego podniesienia świadomości ekologicznej uważam, że jeszcze niestety brak nam tego zdecydowanego kroku i decyzji związanej z wyeliminowaniem nawyku, który w końcu przykleił się do nas, powtórzony 60 razy. Więc pracy trochę jest, by sobie poradzić z naszymi przyzwyczajeniami. Ja chcę to czynić przez pokazanie korzyści oraz piękna i cudów natury. Wraz z siłami i energią, którą księżyc przesuwa oceany.
Co sprawiło, że zdecydował się Pan stworzyć "Ratuj Ryby"?
Powstała z serca. Akurat w najtrudniejszym, a zarazem najważniejszym życiowym momencie. Zaraz po zderzeniu się ze ścianą, za którą stoi podjęcie decyzji o sprecyzowany wybór życiowego sensu. Życie zmusiło mnie do podjęcia ostatecznej decyzji o marzeniach, nie mając nic do stracenia, ponieważ wszystko co wyznaczone przez ego i materialny pęd właśnie straciłem. A więc wbrew pozorom to był łatwy wybór. Po utracie wszystkiego i nie posiadania niczego, sięga już się tylko po marzenia. Oczywiście połączone z wiedzą, doświadczeniem, szkołą, pasją, łącząc ze sobą trzy obszary: ichtiologiczne wykształcenie, 20- letnie doświadczenie szkoleniowe oraz fascynację dziećmi i przyrodą. Tak powstała fundacja. Podczas 2-letniego odosobnienia, przewartościowania nie tylko samego sensu życia, ale przede wszystkim działania w życiu. Tak się dzieje, że przeważnie żyjemy marzeniami o sobie i swoim życiu. Niekoniecznie wdrażając to wszystko w codzienność. A cała różnica polega właśnie na tym, żeby działać, a nie tylko wiedzieć w jaki sposób coś działa. Reszta to hipokryzja, na którą też już dziś nie zwraca się uwagi, więc generalnie mamy kolejne społeczne przyzwolenie. Poza tym, ja cały czas nadzwyczaj korzystam z natury, czerpiąc z niej garściami. Od zachwytu, przez zdrowy pokarm czy medycynę. Dostajemy to każdego dnia, więc słabym byłoby nie dać czegoś od siebie. Nie tylko poprzez ograniczenie, które dziś już niestety nie wystarczy. Również działanie.
I tak zacząłem działać, namawiając przy okazji innych do tego, by zwrócili uwagę na to wszystko co dostajemy, a czego już nie widzimy. Tyle tego. Taki automatyczny nawyk oczywistości. Myślę, że w tej całej życiowej sytuacji i duchowej ścieżce, przy okazji udało mi się znaleźć swoją drogę, powinność i pasję.
To praca na pełny etat?
Ja nie rozdzielam pracy na fundację i firmę, czy życie. W każdym obszarze zajmuję się tym samym. Więc to wygodne. I tu i tu szukam rozwiązań, jak zorganizować środki na aktualne akcje dla środowiska lub dzieci. Czasem łatwiej środki znaleźć i zrealizować zadanie jako podmiot, który i tak finansuje większość działań i funkcjonowanie fundacji, a czasami szuka się możliwości czasochłonnych wniosków o dofinansowanie 40-60% projektu. I tu przydaje się fundacja, która może korzystać z opcji dofinansowań. Pozostałą część i tak należy zorganizować i wnieść samemu. Gdzie przy wpłatach na cele statutowe, na poziomie ok. 2 tysiące złotych rocznie, bez pomocy Partnerów i opłacenia kosztów prowadzenia fundacji, nie byłyby możliwe do realizacji. Poza tym, na mój rodzaj działań jest ciężko otrzymać dofinansowania. Od kilku już lat fundacje ekologiczne nie mogą składać wniosków na dofinansowanie kolorowanek, publikacji, książek, filmów, edukacji szkolnej. W przeciwieństwie do związków wyznaniowych. Nawet jeśli wyedukowało się kilkadziesiąt tysięcy dzieci, a serię filmów o szczupakach obejrzało już 1 mln widzów. Takie prawo. To trudne. Dlatego trzeba szukać rozmaitych rozwiązań i próśb o dofinansowanie zewnętrzne, więc jest to zdecydowanie praca na pełne życie.
A jakie wartości powinniśmy kultywować, żeby zadbać o to, co naturalne?
Chyba najbardziej przemawia do mnie filozofia Indian. Zrozumienie, że jesteśmy połączeni jak jeden wielki ekosystem, w którym okazuje się, że ważną rolę odgrywają również bakterie i wirusy, o czym sobie właśnie przypomnieliśmy. Jesteśmy organizmami i również jesteśmy na szczycie łańcucha pokarmowego. Tak, również jesteśmy drapieżnikami. Ale również jesteśmy homo sapiens, więc myślmy, korzystajmy, szanujmy i bądźmy wdzięczni za to wszystko co otrzymujemy. Pomagajmy sobie nawzajem. Kto z nas dziś daje coś przyrodzie? Ale nie mówię tu o ograniczeniach, lecz dawaniu czegoś pomimo. To nie jest jeszcze modne. Choć te 10% od tego, co otrzymujemy. Trochę zapomnieliśmy o tym, żeby korzystać z tego, czego akurat jest za dużo. A szanować to, czego jest mało w danym momencie. Jesteśmy decydentami. Zaingerowaliśmy już tyle razy, że zwłaszcza podczas pomocy powinniśmy ingerować, by pomóc w odbudowie. Jeść to, co nas otacza. Najzdrowsze rośnie w promieniu 50 km od nas. Reszta to trochę jak suplementy produkowane w podróży lub w osłonie wzrostowej chemii. Namawiam do cieszenia się z tych wszystkich małych rzeczy, o których w pędzie codzienności zatraciliśmy lub w ogóle nie zwracamy na nie uwagi. Rzeczy, które właśnie codziennie otrzymujemy od otaczającego nas środowiska. Jednym z elementarnych sposobów traktowania przyrody, jest powrót do pierwotnej wdzięczności i energii z nią związanej. To również jak z dzieckiem ,które przestało już zwracać uwagi na kolejny prezent z listy całego mnóstwa darów, jakie otrzymuje od rodziców. W pewnym momencie już niewidocznych, nie robiących wrażenia. To przyzwyczajenie. Rodzaj nawyku. Jak otrzymujemy ich wiele, to już ich nie zauważamy, nie cieszymy się z nich tak jak z pierwszych, chyba, że każdy następny jest większy i piękniejszy, do czego świat nas cały czas przyzwyczaja / przyzwyczajał. Dokładnie tak samo jest z naturą, od której prezentów już nie dostrzegamy. Nie dostrzegamy również jej samej. Przecież cały czas nam daje, niezależnie od tego, jacy jesteśmy. Dlatego wdzięczność jest doskonałym elementem, by sobie przypomnieć o małych cudach. Wystarczy zamknąć oczy i posłuchać ilości odgłosów natury, ptaków, wiatru, szumu fal, strumyka… Całego mnóstwa potężnego życia obok nas, za które nie tylko powinniśmy być wdzięczni, ale również odpowiedzialni
Czy wędkarstwo jest etyczne?
Jako sport – nie. Jako złowienie dla siebie w czystym jeziorze sztuki ryby do podania swojej ukochanej rodzinie – już tak. O ile oczywiście ktoś decyduje się na zabijanie. Natomiast samo wędkarstwo, traktowane jako sport, nie jest niczym innym niż męczeniem zwierząt dla własnej przyjemności. Hipokryzji staje się zadość, kiedy ktoś uważa, że wymyślona zasada catch&relase jest niczym bohaterstwo i winno budzić uznanie. No nie. Owszem, czynimy całe mnóstwa zła, nieetycznych zachowań wraz z przyzwyczajeniem się już do tego wszystkiego dookoła. Więc jestem daleki od piętnowania rozmaitych środowisk, ponieważ wszyscy, powtarzam wszyscy niszczymy przyrodę i niech pierwszy rzuci kamień ten, kto… Natomiast nie powinniśmy bawić się w hipokryzję i chować głowę w piach, nie wierząc nauce i faktom. Nazwijmy rzeczy po imieniu. Tak, zdaję sobie sprawę, że zrobiłem coś, co będzie miało takie a nie inne konsekwencje. Więc następnym razem będę szukał rozwiązania, by zrobić to inaczej lub dać coś od siebie, skoro tamto branie tak bardzo mi się podoba. Dużo wiedzy kieruję do wędkarzy. Wielu wędkarzy coraz bardziej jest świadomych. Wielu stawia się na akcje oraz wspiera akcje fundacji, lecz generalnie to zarządzającym oraz użytkownikom najbardziej powinno zależeć na ratowaniu tego co zostało i koniecznie na szybkiej reakcji hamującej procesy degradacji oraz zanieczyszczeń wód naszego środowiska. Przypomnę tylko, że w ciągu ostatnich 100 lat straciliśmy 2 tysiące jezior, które zniknęły z naszej mapy na zawsze. Pozostałe 4 tysiące wcale nie mają się dobrze. Przypomnę również, że Program Pomocy Warcie („Jest tego Warta”) jest jedynym obecnie programem realizowanym po zatruciu lub zniszczeniu środowiska. Czy to normalne? W czasach, w których co rusz słyszy się o zatruciu, przydusze, czy umieraniu jeziora. Owszem, którego geologiczny czas jest już określony, lecz to my od lat 80 przyspieszyliśmy wszystkie tego typu procesy o 50 razy. Przykre jest to, że sukcesem jest chwalenie się przy danym projekcie wzięciem pod uwagę czynników ekologicznych, czyli zamiast 50 drzew zetniemy tylko 30. W stosunku do natury nie jesteśmy etyczni i nigdy docelowo nie będziemy, ale zawsze możemy coś zrobić od siebie. Zasiać, podlać…
Czy ludzie powinni zaprzestać wędkowania?
Jeżeli wędkowanie jest naszym nawykiem, to w porządku. Nigdy nie mówiłem komuś, że ma czegoś nie robić. No, chyba że chodzi o niesegregowanie śmieci. Chcesz łowić? Łów. Chcesz polować? Poluj. Jesteśmy też organizmem na samym szczycie łańcucha pokarmowego. Jesteśmy organizmem, który co by nie powiedzieć, ma największy wpływ na zarządzanie tą planetą. W swoim życiu wyciągnąłem tony ryb. Czy to jest złe czy dobre, nie chcę oceniać. Żyjemy trochę w hipokryzji. Nie chodzi o to, że mamy być teraz wszyscy święci, ode mnie trochę się tego oczekuje. Że skoro prowadzę taką fundację, to muszę być taki i taki. Też jestem człowiekiem, nikt nie jest doskonały. Namawiam też kontrowersyjnie do tego, żeby korzystać z natury. Namawiam dzieci do tego, żeby garściami jak najwięcej czerpały z natury. Fajnie się też zastanowić, co jest naturalne i skąd to mamy. Jak sprawić, żeby tego było więcej. Zdarza mi się łowić, ale zdecydowanie mniej. Każdy z nas przyczynia się do niszczenia przyrody, ale uważam, że najważniejsze jest, żeby też coś od siebie coś dać.
A jakimi osiągnięciami może pochwalić się organizacja?
Dostaliśmy laur najlepszej organizacji pozarządowej w Polsce, jeżeli chodzi o edukację. To dzięki edukacji 15 dzieci w szkołach oraz kilkuset uczestników imprez pod patronatem fundacji. Poza tym, udało się zarybić Wartę w 1 milion ryb, po jej zatruciu. Wolontariusze w akcji „Sprzątania Brzegów Warty” uzbierali ponad 100 ton śmieci. 3 tony szkła udało się usunąć przez wolontariuszy z dna rzeki, podczas akcji „DNO NIE dla butelek”. Zbudowaliśmy i zainstalowaliśmy 15 gniazd tarłowych. Jest już zaadoptowanych ok. 300 sandaczy w akcji „Adoptuj sandacza”. Dzięki coraz większemu zainteresowaniu oraz zaangażowaniu fejsbukowiczów wszystkie akcje cykliczne są z roku na rok coraz większymi wydarzeniami. To bardzo cieszy. W 2019 aż 1000 osób posprzątało 800 km brzegów Warty. W sumie w ciągu 5 lat udało się zrealizować 500 działań. Najbardziej mnie cieszy edukacja dzieci, ponieważ z tego jest najlepsza energia. Pozostałe rzeczy w dużej mierze zależą od wsparcia Partnerów, darczyńców lub współorganizatorów wydarzeń, dzięki którym zbieram na utrzymanie fundacji oraz działań czy cyklicznych projektów. To wdzięczna, lecz ciężka praca. Przyszła do mnie ostatnio podczas medytacji myśl, że cokolwiek uczynimy człowiekowi, to nie do końca odbierzemy wdzięczność, oczywiście nie po to coś robimy, żeby ją otrzymać. Ale bądź co bądź to miłe. Natomiast cokolwiek uczynimy Matce Ziemi, zawsze uzyskamy wdzięczność w postaci plonów czy owoców. Zawsze. To zero-jedynkowy system, w przeciwieństwie do działalności człowieka. Zawsze szukam porównań praw przyrody z naszym życiem. To niezwykle ważne motto, do którego wcale tak łatwo nie jest przekonać ludzi, którzy się nad tym nie zastanowili, do czego z serca zapraszam.
Przed tą fundacją próbował Pan swoich sił w takiej działalności?
Nie. Zacząłem, skupiając się na małych rzeczach. Odwiedzając przedszkola, szkoły, zaczynając tworzyć rozmaite wydarzenia, które w dzisiejszych czasach same się kreują poprzez lokalne czy globalne potrzeby. Fakt, rzuciłem się na głęboką wodę. Poza poświęceniem czasu, wykreowaniem, stworzeniem od zera projektu edukacyjnego i jego realizacją jest to związane również z kosztami. Dlatego na początku było najtrudniej. Byłem zmuszony wynająć mieszkanie i przeprowadzić się do jednoosobowego pokoju i łazienki wraz z córką. Nie sądziłem, że będzie aż tak trudno zebrać środki na istotne dla nas wszystkich pomysły i ich realizację. Dlatego szybko uzmysłowiłem sobie, że na minimum 80% realizacji muszę uzbierać sam. Obecnie jest lepiej, ponieważ ilość działań faktycznie budzi uznanie i zdecydowanie łatwiej jest zachęcić do następnych. Lecz to jest praca na okrągło. Co roku od nowa w zupełnie innych warunkach. Jak w naturze. Chciałbym być bardziej skupiony być na działaniu i realizacji aniżeli na szukaniu środków. Ameryki nie odkryję, jak stwierdzę, że to jest najtrudniejsze.
Formalności przy prowadzeniu fundacji to duża przeszkoda?
Cierpię trochę jako podmiot fundacji. Bo przeważnie wszyscy jesteśmy wrzucani do jednego worka. Polskich krętaczy oraz ekoterrorystów. To oczywiście uogólnienie, ale warto jednak zauważyć fakt, że wolimy dawać na utrzymanie dużych podmiotów wraz z biurami oraz ludźmi, czy polityką dookoła wraz z kosztownym marketingiem. W fundacji „Ratuj Ryby” nie ma nikogo zatrudnionego oraz nie ma kosztów „manipulacyjnych” innych aniżeli dany projekt. Nie ma biur. Więc pomimo, że jest na tyle transparentna, na jej konto średnio wpływa ok. 2 tysięcy złotych rocznie. Na samym początku, również w urzędach, w których przyznaję, że czasami byłem traktowany jak organizacja od problemów zamiast organizacja wspólnych, lokalnych działań z przygotowanymi pomysłami na rozmaite realizacje. Czy to dla środowiska, czy dla korzystającej społeczności, lub w ogóle konieczności działań w danej sytuacji. Ale generalnie, najbardziej kosztowny i w czasie i w pieniądzach jest marketing. Dziś dotarcie z fajnym pomysłem do zainteresowanych chyba najwięcej czasu i środków kosztuje. A większość akcji i fundacji jest społecznych, na które przychodzi bardzo wiele osób więc ważne jest dotarcie w czasie do chętnych. Nie chce tracić pieniędzy na to, żeby pozycjonować strony czy kupować „lajki”.
Jak można wspomóc fundację?
Najistotniejsza jest pomoc finansowa w postaci wpłat na cele statutowe oraz sponsoring projektów, ale też potrzebna jest pomoc osób znających się na grafice komputerowej czy mogących pomóc w scenariuszu do książeczki edukacyjnej dla dzieci. Od strony internetowej dodatkowe ręce, czy to też od strony prowadzenia scenariusza kanału jest ogromnie potrzebna. Warto też promować działania fundacji. To dzięki udostępnieniu oraz tym wszystkim subskrypcjom, można dotrzeć z informacją do większego grona z którego, jak się okazuje, zawsze ktoś zareaguje lub nawet zmieni swoje podejście. Również dochód z zakupu gadżetów, z patronackiego sklepu, jest przekazywany na utrzymanie fundacji oraz projektów.
Nauczymy się kiedyś szanować środowisko?
Najinteligentniejsze organizmy psują świat. Gdybyśmy kierowali się w tej kwestii instynktem, byłoby lepiej. Nie zawsze byłoby łatwo. Zwierzęta podejmują decyzję o rozmnażaniu, kiedy mają dogodne warunki. Nie ma organizmu, który nie bierze tego pod uwagę. Gdyby każdy na świecie żył w polskich standardach, to musielibyśmy mieć 1,5 planety do użytku. To też świadczy o potężnych różnicach. Na przykład, my podlewamy ogródki, a ktoś umiera, bo nie ma wody. Poza tym, jest jeszcze dezinformacja. Ludzie też nie szanują rytmu natury. Kiedy mamy przysłowiowy 1 czerwca i można zacząć łowić sandacza, to tak jak w kalendarzu, w blokach startowych stają uzbrojeni wędkarze i startują, bo jest sezon. I nie ważne jakie są warunki, łowimy go. Nie zwracamy uwagi na to, że była zimna woda, nie było pokarmu, proces z sandaczami się opóźnił.
.
fot. Sebastian Staśkiewicz/Fundacja Ratuj Ryby
Oliwia Sławińska: Czym zajmuje się fundacja?
Sebastian Staśkiewicz: Jest kilka perspektyw. Można oprzeć się na podsumowaniu naszych 5-letnich działań. Na mojej kilkuletniej drodze nie zdawałem sobie sprawy, że zwrócę uwagę na chociażby socjologiczne aspekty tej działalności. Socjologowie zwrócili mi uwagę, że mam najgorszą robotę. Mówię ludziom: „ej, źle robisz, źle żyjesz, weź zmień swoje życie”, w różny sposób przekazując, ale sens jest taki. A ludzie nie chcą tego słyszeć. Nie chcą również się uczyć. Nawet w sytuacji, w której sam koronawirus postawił „kropkę nad i” naszej biologicznej wiedzy i poddaniu się globalnej panice lub takim a nie innym reakcjom na informacje. Misja fundacji jest prosta. Chcę przekazać ludziom, że zasady funkcjonowania na Ziemi już istnieją. One są proste, tylko że my się z nimi kłócimy. Reasumując, zachęcam ludzi do dostrzeżenia ogromu najważniejszych w życiu rzeczy, skarbów, które nieustannie otrzymujemy. Do cieszenia się nimi. Dostrzeżenia, że to co jest, cały czas nas otacza. To żyje, rośnie i funkcjonuje dla nas. Wystarczy, że to sobie uświadomimy wraz z przypomnieniem, ile zdrowia i życia przynosi nam czysta natura, by zacząć faktycznie ją szanować. By zacząć naturalnie żyć, jak na zdrowy i myślący organizm w tym „ekosystemie”. Zachęcam do korzystania z dobrodziejstw natury, zamiast toksycznej żywności i powietrza w zrównoważony sposób, który dziś akurat winien być nastawiony bardziej na dawanie aniżeli dotychczasowe tylko branie. Wybieramy między zdrowym a chorym. Czynię to poprzez edukację i działania. Od przedszkoli do wyższych szkół poprzez konferencje czy materiały video na YouTube. Następnie zapraszam na edukację w naturalnym środowisku poprzez zabawę, konkursy, pikniki oraz najbardziej atrakcyjne rejsy motorówką lub statkiem, z pokazaniem nad i pod wodą otaczającego nas ekosystemu. Tam idealnie mogę pokazać szereg ludzkich czynników, dzięki którym przyroda wygląda tak a nie inaczej wraz z ich naocznymi konsekwencjami. Dobrymi lub złymi. Ostatnim obszarem po edukacji i rejsach jest pomoc naturze. Czyli szereg różnych akcji komunikowanych na stronie internetowej, Facebooku lub w mediach, by w dużych społecznych grupach pokazać innym skalę oraz potrzebę działań.
Jak wygląda edukacja dzieci w tym temacie?
Po pierwsze dzieci są naturalnie święte i nie trzeba ich edukować. Instynktownie nie zrobią tego, co widzą dookoła. Pod względem ekologicznym dzieci się wychowuje, a nie edukuje. Co pokaże rodzic, tak będą czynić. Co da kolejne domowe stwierdzenie, dotyczące ilości plastiku na świecie, jeśli samemu wraca się z zakupami z foliówkach ? Dlatego twierdzę, że najważniejsza edukacja winna być skierowana w osoby decyzyjne. Dzieci natomiast warto jest namawiać do zrozumienia, w jaki sposób funkcjonuje życie na ziemi i co jest „fabryką” tych wszystkich rzeczy w ich pokoju. Że nowy smartfon wcale nie jest wyznacznikiem tego, kim się jest. Że lasy żyją i częstują nas energią, spokojem i odpornością. Że czy chcemy, czy nie chcemy, jesteśmy organizmami, więc warto myśleć jak organizm. W pełni zależny od środowiska w którym się znajduje z naturalnym jego uwzględnieniem oraz zachowaniem. No chyba, że jesteśmy zależni od galerii handlowych, tego, co pokaże nowa gwiazda w TV, czy „krakania wron”. Tylko 3% dzieci dziś interesuje się przyrodą. Te same 3% deklaruje wspólny spacer z rodzicami w okresie jesienno-zimowym. Ośmioro na 1000 zna karpia oraz 99% dzieci je codziennie mięso. W jakim punkcie w takim razie się znajdujemy i czy nie od rodziców zależy w jaki sposób dziecko będzie postrzegać swoją matkę oraz od czego będzie uzależniać swoje szczęście i zdrowie, skoro już w przedszkolu dzieci potrafią zdeklarować, że najważniejszym zasobem naturalnym jest złoto, ze względu na pieniądze z niego? W ogóle przyroda jest przecież na tyle ciekawa, że dużo nie trzeba. A jednak w dzisiejszych czasach okazuje się, że nie mamy czasu na wychowanie własnych dzieci, a co dopiero zainteresowanie ich środowiskiem naturalnym. I tu jest największy problem. Same dzieci są niesamowite i to one wymyślają nowe definicje na przedstawiony na lekcji temat. Zawsze w najprostszy, naturalny sposób, bez niepotrzebnych komplikacji. Czują, rozumieją, nie mają ograniczeń w kreowaniu, radości i miłości. Są wolne od krzywych zwierciadeł. Ograniczenia wraz z hipokryzją nabywają od nas, dorosłych. Wraz z ideologią mieć i brać aniżeli być i dawać. Dlatego do zajęć podchodzę bardzo holistycznie. A natura, z jej ciekawostkami oraz zachowaniem zwierząt, jest idealnym przykładem na pokazanie niezwykle skutecznych i prostych praw panujących tak samo w surowej przyrodzie, jak i w naszym surowym życiu. Z takimi samymi cechami, które pomagają w przetrwaniu. Dzieci wymieniają je bezbłędnie. W końcu wszystko jest dokładnie takie samo. Z jednym wyjątkiem; natura nie kieruje się zachłannością. Dzieci podczas zajęć są zainteresowane. Często na końcu pytają, co powinny robić dalej. Jedna dziewczynka wstała na takich zajęciach i powiedziała „Jak to co? No kierować się sercem”. Mądrość dzieci to święta mądrość.
Jakie podejście do środowiska naturalnego mają ludzie, z którymi Pan rozmawia?
Dużo wiemy. Najwięcej z reklam lub fake newsów. Mało działamy. Nie weryfikujemy informacji. Wolimy to, co się świeci, aniżeli to, co jest proste. Przyzwyczailiśmy się do tych codziennych dóbr tak bardzo, jak do zjadania codziennie mięsa. Myśląc, że ma ono jakikolwiek związek z naturą. Jakbyśmy nie dostrzegali związku zdrowego środowiska naturalnego ze zdrowym życiem. Nie ufamy sąsiadowi czy człowiekowi na ulicy, a ufamy sprzedawcy w wielkiej korporacji. Nawet jeśli nie zwracamy uwagi na nieunikniony problem z CO2, który jest produkowany dziś w tej samej skali przez bydło, co cały przemysł spalania węgla w przemyśle, kupując mięso w ogóle nie pytamy o jego pochodzenie. To niesłychane. Moim zdaniem, wszystko wynika z braku wiedzy. Własnego zdania, wyrobionego na podstawie nauki. Naturalnej, biologicznej wiedzy, która nie jest nadzwyczaj trudna i być może dlatego boimy się prostoty jej konsekwencji, woląc oszukać swój mózg czymś nienaturalnie wymyślonym. Przykładów i faktów jest dużo. Uczymy dzieci, że w fastfoodach dobrze jest nawet zorganizować imprezę. Samych barów Sushi mamy pewnie więcej niż w Japonii. I zajadamy się tam najbardziej zagrożonymi mięsami rybiego świata. Często pytam w takich restauracjach, czy ktoś kiedykolwiek zapytał o pochodzenie łososia. Niestety, bez skutku. A dzieci mówią, że łosoś jest ich najbardziej ulubioną i najczęściej jedzoną rybą zaraz po kurczaku, czy indyku, który ma 0,5l antybiotyku. Natomiast łosoś pokonał wszystkie hodowlane zwierzęta razem wzięte w ilości rakotwórczych substancji. Naprawdę nas to nie interesuje w momencie ważnej czynności życiowej, jaką jest jedzenie? Również zauważyłem, że wolimy pomagać dużym ekokorporacjom aniżeli lokalnym inicjatywom, chroniącym rzeczywiście polskie środowisko. Tym samym wierzymy w certyfikaty połowu, które nic ze zdrowiem i badaniem tych ryb nie mają wspólnego. To jest niezwykłe, że nakarmić nas można wszystkim. Większość nas zje. Kluczowym w tym zakresie są nawyki. Kupujemy, działamy lub nic nie robimy, co również przekłada się na efekt. A przecież ekologia jest prosta jak hodowla pomidorów. Jak życie, czy relacja. Trzeba wyszukać odpowiednią glebę. Zaorać, zasiać i podlewać. Również zebrać swoje plony i kolejny raz w nowych warunkach dostosowywać te czynności, dając oddech naturze zgodnie z jej biologicznym zegarem oraz swoimi naturalnymi potrzebami. Proste, prawda? Pomimo wielu fantastycznych inicjatyw i potężnego podniesienia świadomości ekologicznej uważam, że jeszcze niestety brak nam tego zdecydowanego kroku i decyzji związanej z wyeliminowaniem nawyku, który w końcu przykleił się do nas, powtórzony 60 razy. Więc pracy trochę jest, by sobie poradzić z naszymi przyzwyczajeniami. Ja chcę to czynić przez pokazanie korzyści oraz piękna i cudów natury. Wraz z siłami i energią, którą księżyc przesuwa oceany.
Co sprawiło, że zdecydował się Pan stworzyć "Ratuj Ryby"?
Powstała z serca. Akurat w najtrudniejszym, a zarazem najważniejszym życiowym momencie. Zaraz po zderzeniu się ze ścianą, za którą stoi podjęcie decyzji o sprecyzowany wybór życiowego sensu. Życie zmusiło mnie do podjęcia ostatecznej decyzji o marzeniach, nie mając nic do stracenia, ponieważ wszystko co wyznaczone przez ego i materialny pęd właśnie straciłem. A więc wbrew pozorom to był łatwy wybór. Po utracie wszystkiego i nie posiadania niczego, sięga już się tylko po marzenia. Oczywiście połączone z wiedzą, doświadczeniem, szkołą, pasją, łącząc ze sobą trzy obszary: ichtiologiczne wykształcenie, 20- letnie doświadczenie szkoleniowe oraz fascynację dziećmi i przyrodą. Tak powstała fundacja. Podczas 2-letniego odosobnienia, przewartościowania nie tylko samego sensu życia, ale przede wszystkim działania w życiu. Tak się dzieje, że przeważnie żyjemy marzeniami o sobie i swoim życiu. Niekoniecznie wdrażając to wszystko w codzienność. A cała różnica polega właśnie na tym, żeby działać, a nie tylko wiedzieć w jaki sposób coś działa. Reszta to hipokryzja, na którą też już dziś nie zwraca się uwagi, więc generalnie mamy kolejne społeczne przyzwolenie. Poza tym, ja cały czas nadzwyczaj korzystam z natury, czerpiąc z niej garściami. Od zachwytu, przez zdrowy pokarm czy medycynę. Dostajemy to każdego dnia, więc słabym byłoby nie dać czegoś od siebie. Nie tylko poprzez ograniczenie, które dziś już niestety nie wystarczy. Również działanie.
I tak zacząłem działać, namawiając przy okazji innych do tego, by zwrócili uwagę na to wszystko co dostajemy, a czego już nie widzimy. Tyle tego. Taki automatyczny nawyk oczywistości. Myślę, że w tej całej życiowej sytuacji i duchowej ścieżce, przy okazji udało mi się znaleźć swoją drogę, powinność i pasję.
To praca na pełny etat?
Ja nie rozdzielam pracy na fundację i firmę, czy życie. W każdym obszarze zajmuję się tym samym. Więc to wygodne. I tu i tu szukam rozwiązań, jak zorganizować środki na aktualne akcje dla środowiska lub dzieci. Czasem łatwiej środki znaleźć i zrealizować zadanie jako podmiot, który i tak finansuje większość działań i funkcjonowanie fundacji, a czasami szuka się możliwości czasochłonnych wniosków o dofinansowanie 40-60% projektu. I tu przydaje się fundacja, która może korzystać z opcji dofinansowań. Pozostałą część i tak należy zorganizować i wnieść samemu. Gdzie przy wpłatach na cele statutowe, na poziomie ok. 2 tysiące złotych rocznie, bez pomocy Partnerów i opłacenia kosztów prowadzenia fundacji, nie byłyby możliwe do realizacji. Poza tym, na mój rodzaj działań jest ciężko otrzymać dofinansowania. Od kilku już lat fundacje ekologiczne nie mogą składać wniosków na dofinansowanie kolorowanek, publikacji, książek, filmów, edukacji szkolnej. W przeciwieństwie do związków wyznaniowych. Nawet jeśli wyedukowało się kilkadziesiąt tysięcy dzieci, a serię filmów o szczupakach obejrzało już 1 mln widzów. Takie prawo. To trudne. Dlatego trzeba szukać rozmaitych rozwiązań i próśb o dofinansowanie zewnętrzne, więc jest to zdecydowanie praca na pełne życie.
A jakie wartości powinniśmy kultywować, żeby zadbać o to, co naturalne?
Chyba najbardziej przemawia do mnie filozofia Indian. Zrozumienie, że jesteśmy połączeni jak jeden wielki ekosystem, w którym okazuje się, że ważną rolę odgrywają również bakterie i wirusy, o czym sobie właśnie przypomnieliśmy. Jesteśmy organizmami i również jesteśmy na szczycie łańcucha pokarmowego. Tak, również jesteśmy drapieżnikami. Ale również jesteśmy homo sapiens, więc myślmy, korzystajmy, szanujmy i bądźmy wdzięczni za to wszystko co otrzymujemy. Pomagajmy sobie nawzajem. Kto z nas dziś daje coś przyrodzie? Ale nie mówię tu o ograniczeniach, lecz dawaniu czegoś pomimo. To nie jest jeszcze modne. Choć te 10% od tego, co otrzymujemy. Trochę zapomnieliśmy o tym, żeby korzystać z tego, czego akurat jest za dużo. A szanować to, czego jest mało w danym momencie. Jesteśmy decydentami. Zaingerowaliśmy już tyle razy, że zwłaszcza podczas pomocy powinniśmy ingerować, by pomóc w odbudowie. Jeść to, co nas otacza. Najzdrowsze rośnie w promieniu 50 km od nas. Reszta to trochę jak suplementy produkowane w podróży lub w osłonie wzrostowej chemii. Namawiam do cieszenia się z tych wszystkich małych rzeczy, o których w pędzie codzienności zatraciliśmy lub w ogóle nie zwracamy na nie uwagi. Rzeczy, które właśnie codziennie otrzymujemy od otaczającego nas środowiska. Jednym z elementarnych sposobów traktowania przyrody, jest powrót do pierwotnej wdzięczności i energii z nią związanej. To również jak z dzieckiem ,które przestało już zwracać uwagi na kolejny prezent z listy całego mnóstwa darów, jakie otrzymuje od rodziców. W pewnym momencie już niewidocznych, nie robiących wrażenia. To przyzwyczajenie. Rodzaj nawyku. Jak otrzymujemy ich wiele, to już ich nie zauważamy, nie cieszymy się z nich tak jak z pierwszych, chyba, że każdy następny jest większy i piękniejszy, do czego świat nas cały czas przyzwyczaja / przyzwyczajał. Dokładnie tak samo jest z naturą, od której prezentów już nie dostrzegamy. Nie dostrzegamy również jej samej. Przecież cały czas nam daje, niezależnie od tego, jacy jesteśmy. Dlatego wdzięczność jest doskonałym elementem, by sobie przypomnieć o małych cudach. Wystarczy zamknąć oczy i posłuchać ilości odgłosów natury, ptaków, wiatru, szumu fal, strumyka… Całego mnóstwa potężnego życia obok nas, za które nie tylko powinniśmy być wdzięczni, ale również odpowiedzialni
Czy wędkarstwo jest etyczne?
Jako sport – nie. Jako złowienie dla siebie w czystym jeziorze sztuki ryby do podania swojej ukochanej rodzinie – już tak. O ile oczywiście ktoś decyduje się na zabijanie. Natomiast samo wędkarstwo, traktowane jako sport, nie jest niczym innym niż męczeniem zwierząt dla własnej przyjemności. Hipokryzji staje się zadość, kiedy ktoś uważa, że wymyślona zasada catch&relase jest niczym bohaterstwo i winno budzić uznanie. No nie. Owszem, czynimy całe mnóstwa zła, nieetycznych zachowań wraz z przyzwyczajeniem się już do tego wszystkiego dookoła. Więc jestem daleki od piętnowania rozmaitych środowisk, ponieważ wszyscy, powtarzam wszyscy niszczymy przyrodę i niech pierwszy rzuci kamień ten, kto… Natomiast nie powinniśmy bawić się w hipokryzję i chować głowę w piach, nie wierząc nauce i faktom. Nazwijmy rzeczy po imieniu. Tak, zdaję sobie sprawę, że zrobiłem coś, co będzie miało takie a nie inne konsekwencje. Więc następnym razem będę szukał rozwiązania, by zrobić to inaczej lub dać coś od siebie, skoro tamto branie tak bardzo mi się podoba. Dużo wiedzy kieruję do wędkarzy. Wielu wędkarzy coraz bardziej jest świadomych. Wielu stawia się na akcje oraz wspiera akcje fundacji, lecz generalnie to zarządzającym oraz użytkownikom najbardziej powinno zależeć na ratowaniu tego co zostało i koniecznie na szybkiej reakcji hamującej procesy degradacji oraz zanieczyszczeń wód naszego środowiska. Przypomnę tylko, że w ciągu ostatnich 100 lat straciliśmy 2 tysiące jezior, które zniknęły z naszej mapy na zawsze. Pozostałe 4 tysiące wcale nie mają się dobrze. Przypomnę również, że Program Pomocy Warcie („Jest tego Warta”) jest jedynym obecnie programem realizowanym po zatruciu lub zniszczeniu środowiska. Czy to normalne? W czasach, w których co rusz słyszy się o zatruciu, przydusze, czy umieraniu jeziora. Owszem, którego geologiczny czas jest już określony, lecz to my od lat 80 przyspieszyliśmy wszystkie tego typu procesy o 50 razy. Przykre jest to, że sukcesem jest chwalenie się przy danym projekcie wzięciem pod uwagę czynników ekologicznych, czyli zamiast 50 drzew zetniemy tylko 30. W stosunku do natury nie jesteśmy etyczni i nigdy docelowo nie będziemy, ale zawsze możemy coś zrobić od siebie. Zasiać, podlać…
Czy ludzie powinni zaprzestać wędkowania?
Jeżeli wędkowanie jest naszym nawykiem, to w porządku. Nigdy nie mówiłem komuś, że ma czegoś nie robić. No, chyba że chodzi o niesegregowanie śmieci. Chcesz łowić? Łów. Chcesz polować? Poluj. Jesteśmy też organizmem na samym szczycie łańcucha pokarmowego. Jesteśmy organizmem, który co by nie powiedzieć, ma największy wpływ na zarządzanie tą planetą. W swoim życiu wyciągnąłem tony ryb. Czy to jest złe czy dobre, nie chcę oceniać. Żyjemy trochę w hipokryzji. Nie chodzi o to, że mamy być teraz wszyscy święci, ode mnie trochę się tego oczekuje. Że skoro prowadzę taką fundację, to muszę być taki i taki. Też jestem człowiekiem, nikt nie jest doskonały. Namawiam też kontrowersyjnie do tego, żeby korzystać z natury. Namawiam dzieci do tego, żeby garściami jak najwięcej czerpały z natury. Fajnie się też zastanowić, co jest naturalne i skąd to mamy. Jak sprawić, żeby tego było więcej. Zdarza mi się łowić, ale zdecydowanie mniej. Każdy z nas przyczynia się do niszczenia przyrody, ale uważam, że najważniejsze jest, żeby też coś od siebie coś dać.
A jakimi osiągnięciami może pochwalić się organizacja?
Dostaliśmy laur najlepszej organizacji pozarządowej w Polsce, jeżeli chodzi o edukację. To dzięki edukacji 15 dzieci w szkołach oraz kilkuset uczestników imprez pod patronatem fundacji. Poza tym, udało się zarybić Wartę w 1 milion ryb, po jej zatruciu. Wolontariusze w akcji „Sprzątania Brzegów Warty” uzbierali ponad 100 ton śmieci. 3 tony szkła udało się usunąć przez wolontariuszy z dna rzeki, podczas akcji „DNO NIE dla butelek”. Zbudowaliśmy i zainstalowaliśmy 15 gniazd tarłowych. Jest już zaadoptowanych ok. 300 sandaczy w akcji „Adoptuj sandacza”. Dzięki coraz większemu zainteresowaniu oraz zaangażowaniu fejsbukowiczów wszystkie akcje cykliczne są z roku na rok coraz większymi wydarzeniami. To bardzo cieszy. W 2019 aż 1000 osób posprzątało 800 km brzegów Warty. W sumie w ciągu 5 lat udało się zrealizować 500 działań. Najbardziej mnie cieszy edukacja dzieci, ponieważ z tego jest najlepsza energia. Pozostałe rzeczy w dużej mierze zależą od wsparcia Partnerów, darczyńców lub współorganizatorów wydarzeń, dzięki którym zbieram na utrzymanie fundacji oraz działań czy cyklicznych projektów. To wdzięczna, lecz ciężka praca. Przyszła do mnie ostatnio podczas medytacji myśl, że cokolwiek uczynimy człowiekowi, to nie do końca odbierzemy wdzięczność, oczywiście nie po to coś robimy, żeby ją otrzymać. Ale bądź co bądź to miłe. Natomiast cokolwiek uczynimy Matce Ziemi, zawsze uzyskamy wdzięczność w postaci plonów czy owoców. Zawsze. To zero-jedynkowy system, w przeciwieństwie do działalności człowieka. Zawsze szukam porównań praw przyrody z naszym życiem. To niezwykle ważne motto, do którego wcale tak łatwo nie jest przekonać ludzi, którzy się nad tym nie zastanowili, do czego z serca zapraszam.
Przed tą fundacją próbował Pan swoich sił w takiej działalności?
Nie. Zacząłem, skupiając się na małych rzeczach. Odwiedzając przedszkola, szkoły, zaczynając tworzyć rozmaite wydarzenia, które w dzisiejszych czasach same się kreują poprzez lokalne czy globalne potrzeby. Fakt, rzuciłem się na głęboką wodę. Poza poświęceniem czasu, wykreowaniem, stworzeniem od zera projektu edukacyjnego i jego realizacją jest to związane również z kosztami. Dlatego na początku było najtrudniej. Byłem zmuszony wynająć mieszkanie i przeprowadzić się do jednoosobowego pokoju i łazienki wraz z córką. Nie sądziłem, że będzie aż tak trudno zebrać środki na istotne dla nas wszystkich pomysły i ich realizację. Dlatego szybko uzmysłowiłem sobie, że na minimum 80% realizacji muszę uzbierać sam. Obecnie jest lepiej, ponieważ ilość działań faktycznie budzi uznanie i zdecydowanie łatwiej jest zachęcić do następnych. Lecz to jest praca na okrągło. Co roku od nowa w zupełnie innych warunkach. Jak w naturze. Chciałbym być bardziej skupiony być na działaniu i realizacji aniżeli na szukaniu środków. Ameryki nie odkryję, jak stwierdzę, że to jest najtrudniejsze.
Formalności przy prowadzeniu fundacji to duża przeszkoda?
Cierpię trochę jako podmiot fundacji. Bo przeważnie wszyscy jesteśmy wrzucani do jednego worka. Polskich krętaczy oraz ekoterrorystów. To oczywiście uogólnienie, ale warto jednak zauważyć fakt, że wolimy dawać na utrzymanie dużych podmiotów wraz z biurami oraz ludźmi, czy polityką dookoła wraz z kosztownym marketingiem. W fundacji „Ratuj Ryby” nie ma nikogo zatrudnionego oraz nie ma kosztów „manipulacyjnych” innych aniżeli dany projekt. Nie ma biur. Więc pomimo, że jest na tyle transparentna, na jej konto średnio wpływa ok. 2 tysięcy złotych rocznie. Na samym początku, również w urzędach, w których przyznaję, że czasami byłem traktowany jak organizacja od problemów zamiast organizacja wspólnych, lokalnych działań z przygotowanymi pomysłami na rozmaite realizacje. Czy to dla środowiska, czy dla korzystającej społeczności, lub w ogóle konieczności działań w danej sytuacji. Ale generalnie, najbardziej kosztowny i w czasie i w pieniądzach jest marketing. Dziś dotarcie z fajnym pomysłem do zainteresowanych chyba najwięcej czasu i środków kosztuje. A większość akcji i fundacji jest społecznych, na które przychodzi bardzo wiele osób więc ważne jest dotarcie w czasie do chętnych. Nie chce tracić pieniędzy na to, żeby pozycjonować strony czy kupować „lajki”.
Jak można wspomóc fundację?
Najistotniejsza jest pomoc finansowa w postaci wpłat na cele statutowe oraz sponsoring projektów, ale też potrzebna jest pomoc osób znających się na grafice komputerowej czy mogących pomóc w scenariuszu do książeczki edukacyjnej dla dzieci. Od strony internetowej dodatkowe ręce, czy to też od strony prowadzenia scenariusza kanału jest ogromnie potrzebna. Warto też promować działania fundacji. To dzięki udostępnieniu oraz tym wszystkim subskrypcjom, można dotrzeć z informacją do większego grona z którego, jak się okazuje, zawsze ktoś zareaguje lub nawet zmieni swoje podejście. Również dochód z zakupu gadżetów, z patronackiego sklepu, jest przekazywany na utrzymanie fundacji oraz projektów.
Nauczymy się kiedyś szanować środowisko?
Najinteligentniejsze organizmy psują świat. Gdybyśmy kierowali się w tej kwestii instynktem, byłoby lepiej. Nie zawsze byłoby łatwo. Zwierzęta podejmują decyzję o rozmnażaniu, kiedy mają dogodne warunki. Nie ma organizmu, który nie bierze tego pod uwagę. Gdyby każdy na świecie żył w polskich standardach, to musielibyśmy mieć 1,5 planety do użytku. To też świadczy o potężnych różnicach. Na przykład, my podlewamy ogródki, a ktoś umiera, bo nie ma wody. Poza tym, jest jeszcze dezinformacja. Ludzie też nie szanują rytmu natury. Kiedy mamy przysłowiowy 1 czerwca i można zacząć łowić sandacza, to tak jak w kalendarzu, w blokach startowych stają uzbrojeni wędkarze i startują, bo jest sezon. I nie ważne jakie są warunki, łowimy go. Nie zwracamy uwagi na to, że była zimna woda, nie było pokarmu, proces z sandaczami się opóźnił.
.
fot. Sebastian Staśkiewicz/Fundacja Ratuj Ryby